Emma podążała za ludźmi w kurtkach z charakterystycznymi opaskami na ramionach, rozglądając się wokoło z nieskrywaną ciekawością. Było ich zaskakująco wielu i ciągle dochodzili nowi, wyłaniając się z bocznych uliczek i dołączając do pochodu. Było niemal tak, jakby z każdego domu wyszedł przynajmniej jeden żołnierz. Emma przypomniała sobie słowa Luke'a o tym, że aby zostać w Strefie trzeba się było jej przysłużyć. Zdała sobie sprawę, że wszyscy żołnierze tutaj mogliby z łatwością zostać odprawieni na powierzchnie, gdyby tylko odeszli z armii. To tłumaczyło chmurne spojrzenia na twarzach części żołnierzy, jakby sami właśnie w tej chwili o tym myśleli.
Emma westchnęła, przelotnie myśląc o Jimie i Mary, których bardzo niechętnie zostawiła w domu samych. Jim w końcu nie mógł wytrzymać jej pytań czy dadzą sobie radę i dosłownie wyrzucił ją z domu. Przez drzwi powiedział jej jeszcze, że jeśli nie zda porządnie sprawdzianu, może zapomnieć o powrocie. Niemal słyszała w jego głosie wyzwanie i kpinę, jakby chłopak cieszył się na samą myśl o jej porażce. Na samo wspomnienie tego miała ochotę udusić małego bachora.
W tłumie Emma prócz żołnierzy widziała także kilku ludzi bez kurtek i zdała sobie sprawę, że to pewnie inni początkujący kadeci. Stanowili znaczną mniejszość pochodu i Emma zastanowiła się, czy to dlatego, że tutaj zwykle jest mało chętnych, którzy chcieliby zaciągnąć się do armii, czy dlatego, że tak nagle zamknięto nabór. Nowi kadeci szli rozglądając się wokoło, niektórzy z wrogimi minami, inni z ciekawskimi, a jeszcze inni pełni strachu.
Szli, kierując się w stronę górującego nad pozostałymi budynku, który Emma widziała, gdy przybyła do Strefy. Najwyraźniej to tam miał odbyć się sprawdzian. Wciąż nie wiedziała, na czym on będzie polegał, ale czuła ekscytację na samą myśl o tym, co ich czeka.
Wczoraj padła niemal od razu, ledwo dotknęła łóżka, które po wielu niewygodach jakich doznała w podróży wydało jej się niebem. Spała tak dobrze, że gdy tylko rano otworzyła oczy, bała się, że zaspała, ale Jim, który już od dawna był na nogach, oznajmił jej, że dopiero szósta. Gdy Emma wstała, by zobaczyć co z Mary, odkryła, że mała jeszcze śpi z miną tak niewinną, że Emmie aż krajało się serce. Wreszcie mogła odpocząć. Wreszcie mogła spać spokojnie, nie obawiając się potworów czyhających na zewnątrz. Na samą myśl czuła tak ogromną ulgę, że aż chciało jej się płakać.
Gdy dotarli do budynku w którym miał odbyć się sprawdzian, Emma zobaczyła jeszcze więcej ludzi z opaskami. Stali w grupkach, albo samotnie, przyglądając się wszystkim wokoło. Emma rozejrzała się, starając się wypatrzeć jakąś znajomą twarz, gdy jej uwagę przykuła zbita grupka żołnierzy, mniej więcej w jej wieku, którzy stali dalej od innych, w cieniu rzucanym przez budynek. Otaczali kogoś w środku i Emma słyszała stamtąd chichoty i jakieś urywane wypowiedzi. Nie wiedzieć czemu, grupka ta w jakiś sposób ją zaniepokoiła.
Ruszyła w tamtą stronę wbrew zdrowemu rozsądkowi, który podpowiadał jej, żeby trzymała się z daleka od kłopotów. Coś jednak nie dawało jej spokoju, gdy na nich patrzyła i chciała się dowiedzieć co to takiego. Gdy była już kilka kroków od nich, zarejestrowała, że to grupka pięciu chłopaków i dwóch dziewczyn w jej wieku, którzy otaczali ciasnym kręgiem małą postać w środku. Emma dostrzegła blond włosy i przestraszone, brązowe oczy, które tak bardzo przypomniały oczy Rose, że to aż bolało.
Kate podchwyciła spojrzenie Emmy i w jej oczach pojawiła się iskierka nadziei. Emma wyraźnie mogła odczytać z jej twarzy prośbę o ratunek. Westchnęła, nie do końca wiedząc dlaczego miałaby pomagać dziewczynie, którą poznała wczoraj i która wydawała jej się jakaś dziwna. Nie mogła się jednak już wycofać, bowiem chłopak stojący dokładnie naprzeciwko Kate dostrzegł jej spojrzenie i obejrzał się przez ramię na Emmę. Dziewczyna z zaskoczeniem stwierdziła, że to ten sam chłopak, którego widziała wtedy z Kate przed Strefą. Tak jak wtedy, chłopak rzucił jej wrogie spojrzenie, jakby chciał powstrzymać ją wzrokiem od mieszania się w nie swoje sprawy. Spojrzała na Kate, starając się zadać jej nieme pytanie. Czy on nie był razem z tobą w grupie? Nie był twoim przyjacielem? Kate jednak odwróciła wzrok, jakby wstydziła się odpowiedzieć.
-Masz jakiś problem? - zapytał chłopak, teraz już stojąc przodem do Emmy i patrząc na nią spode łba. Miał ciemnoblond włosy i szare oczy, przywodzące na myśl burzowe chmury. Stał prosto, z uniesioną głową, gdy mierzyła go wzrokiem i starała się ignorować wrogie spojrzenia, które jej rzucał i które zdawały się prosić o pretekst do bójki.
-Kate, co ty wyprawiasz? Miałyśmy się spotkać przed moim domem. Nie przypominam sobie, żebyś się umawiała z kimś innym. - rzuciła, ignorując chłopaka, na którego twarzy pojawił się grymas. W oczach Kate i pozostałych zobaczyła zaskoczenie i niezrozumienie, które pojawiło się, gdy nie mieli pojęcia o czym Emma mówi.
-No, chodź. Zaraz zaczyna się sprawdzian. - warknęła, trochę za ostro, a Kate jak rażona piorunem, drgnęła i pośpiesznie wstała, a osłupiali żołnierze, nawet nie zareagowali, gdy minęła ich i stanęła za Emmą, jak za tarczą. Małe przedstawienie, a jakie skuteczne, pomyślała z ulgą Emma.
Dziewczyna już miała się odwrócić i odejść, gdy blondyn pojawił się przed nią, niemal stając z nią nos w nos, ze złością malującą się w szarych oczach. Patrzył na nią z góry, podczas gdy ona starała się z całej siły zachować spokój. Bójka w pierwszy dzień nie była dobrym pomysłem.
-Mam nadzieję, że masz bardzo dobry powód, by przeszkadzać nam w rozmowie. - rzucił z wrogim uśmiechem i iskierkami podekscytowania w oczach. Niemal widziała nad nim jasny komunikat mówiący "No dalej, uderz mnie".
-Rozmowie? Jak dla mnie było to coś, co pospolicie nazywa się "nękaniem". - odparła, czując na sobie spojrzenie Kate, która najwyraźniej chciała jakoś jej pomóc i wydostać je stąd, ale nie miała pojęcia jak to zrobić. W co ja się wmieszałam, pomyślała Emma, wzdychając w duchu.
-A gdzież tam. Niewinna pogawędka, prawda, Kate? - chłopak spojrzał za plecy Emmy, a Kate zadrżała lekko. Emma widziała kątem oka, jak dziewczyna zaciska pięści, ale nie wiedziała, czy to ze złości, czy może ze strachu.
-Więc nic się nie stanie, jeśli kontynuujecie ją kiedy indziej, prawda? - zapytała Emma niewinnie, a chłopak znów spojrzał na nią płonącym wzrokiem. Uśmiech powoli rozlał się na jego twarzy, niczym cicha groźba, zwiastująca nadchodzący kataklizm. Niemal czuło się napięcie, które krążyło między nim a Emmą i dziewczyna miała wręcz wrażenie, że może je dotknąć, takie było intensywne.
Chłopak prawie na pewno by ją uderzył, gdyby nie głos, który rozległ się za Emmą.
-Co się tutaj dzieje? - warknął ktoś, a Emma omal nie upadła z ulgi, jaką poczuła na dźwięk tak dobrze jej znanego, wiecznie rozdrażnionego głosu. Odwróciła się i spojrzała na Willa, który stał jakieś trzy kroki od niej i mierzył całą ich grupkę lodowatym spojrzeniem.
Gdy jego wzrok spoczął na Emmie, jego oczy pociemniały z rozdrażnienia.
-Znowu ty. Mogłem się domyślić. - syknął, a Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu, który wstąpił jej na twarz. Mimo iż jego złość jak zawsze ją irytowała, teraz czuła ulgę, że go widzi. Rzucił jej zniesmaczone spojrzenie, po czym wbił wzrok w blondyna.
-No i oczywiście Preston. Dzień bez bójki to dzień stracony, co? - zagadnął lodowatym tonem, a chłopak stojący za Emmą tylko prychnął w odpowiedzi. Emma niemal mogła sobie wyobrazić jego prowokujące spojrzenie.
-Sprawdzian się zaczyna. Wracać do środka. - rozkazał Will i ku zaskoczeniu Emmy wszyscy go posłuchali. Nawet blondyn, włożywszy ręce do kieszeni spodni, minął ją i warcząc, żeby lepiej nie wchodziła mu w drogę, ruszył za swoimi znajomymi, po chwili znikając w budynku. Tylko Kate nie ruszyła się z miejsca z niepewną miną, jakby nie wiedziała, czy może zostać.
Will spojrzał na Kate i Emmę, jakby chciał z ich twarzy wyczytać co tutaj zaszło, po czym odwrócił się i bez słowa ruszył w stronę budynku. Emma dopiero teraz zauważyła, że ludzie w opaskach i nowi kadeci zniknęli w środku, zapewne szykując się do sprawdzianu.
-Pośpieszmy się. - rzuciła Emma, karcąc się w myślach za swoją nieuwagę. Jeszcze tego brakuje, żeby spóźniła się na sprawdzian. Najpierw kłótnia, później spóźnienie. Piękny początek, Emmo, pomyślała wkurzona.
Słyszała za sobą Kate, która dreptała niepewnie kilka kroków za nią. Will zdążył już zniknąć w budynku i Emma mimo wcześniejszej ulgi, którą poczuła na jego widok, teraz miała ochotę nakrzyczeć na niego, że na nie nie zaczekał. Nie musiał być draniem dwadzieścia cztery na dobę, pomyślała jeszcze bardziej rozdrażniona.
-Przepraszam, że cię w to wmieszałam. - Emma aż się wzdrygnęła, gdy usłyszała za sobą głos Kate. Zwolniła, patrząc na nową koleżankę przez ramię i zdziwiła się, widząc jak bardzo zmartwioną minę ma drobna dziewczyna. Najwyraźniej źle odebrała chmurną minę Emmy i myślała, ze dziewczyna złości się na nią. Owszem, była trochę zła, ale bardziej cieszyła się, że Kate nic nie jest. W jakiś sposób, czuła, że gdyby ją tam zostawiła i jej nie pomogła, bardzo by później żałowała. Kate wydawała się jej taka mała i niepewna, jakby przez cały czas starała się schować przed wzrokiem innych ludzi. No i tak bardzo przypominała jej Rose, że Emma podświadomie miała ochotę ją chronić.
Wchodziły już po schodach budynku i Emma z ulgą stwierdziła, że ludzie ciągle stoją w grupkach, co oznaczało, że zbiórka się jeszcze nie zaczęła.
-Nic się nie stało. Cieszę się, że mogłam pomóc. - rzuciła Emma do Kate, a ta uśmiechnęła się słabo. Wyglądała, jakby chciała się jej z czegoś zwierzyć, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł i tylko spojrzała na nią, swoimi dużymi, brązowymi oczami.
-W każdym razie bardzo ci dziękuję. - powiedziała niemal szeptem, a Emma uśmiechnęła się, czując jej zdenerwowanie. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do rozmów z innymi. To jednak dało Emmie do myślenia. Czyżby takie sytuacje zdarzały się wcześniej? Czyżby ten chłopak, nękał ją nie pierwszy raz? Rozejrzała się po sali i zobaczyła, że nikt na nich nie patrzy, nikt nie podchodzi do Kate. Spojrzała na swoją towarzyszkę, która wbijała wzrok w ziemię. Czy ta mała, krucha dziewczyna nie miała tu żadnych przyjaciół?
Już miała o to zapytać, gdy nagle na sali rozległ się pojedynczy odgłos gongu, który mimo wcześniejszej wrzawy, skutecznie wszystkich uciszył. Ludzie zaczęli spoglądać na wielkie schody, znajdujące się na drugim krańcu holu, prowadzące na wyższe kondygnacje budynku.
Emma spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła piątkę mężczyzn ubranych w czarne mundury, z czerwonymi akcentami, którzy stanęli w rzędzie i patrzyli na stojących przed nimi żołnierzy. Na ramieniu każdego z nich widniały opaski ze skrzydłami, a na piersi różnorodne odznaczenia upamiętniające ich osiągnięcia w armii. Na lewej stronie, idealnie nad sercem Emma widziała u nich pojedynczą, złotą odznakę przedstawiającą górski szczyt i słońce.
Mężczyzna stojący na środku, mogący mieć trzydzieści parę lat, z brązowymi włosami, obciętymi po wojskowemu, ciemnymi, zielonymi oczami i delikatnymi zmarszczkami wokół oczu i ust, przebiegł wzrokiem po każdej twarzy na sali, po czym przemówił donośnym, stanowczym głosem:
-Witam wszystkich zebranych. Nazywam się West i będę jednym z obserwatorów, nadzorujących wasze dzisiejsze wyczyny. Dajcie więc z siebie wszystko i udowodnijcie, że jesteście gotowi wstąpić do armii i poświecić się walce z potworami, które tak nagle odebrały nam nasz świat i zmusiły do chowania się w podziemiach niczym szczury. - znów zmierzył wzrokiem wszystkich zebranych, jakby chciał z ich twarzy wyczytać na co ich stać. W jego oczach Emma widziała inteligencję i siłę, oraz lata służby, podczas której widział więcej, niż oni wszyscy razem wzięci. Emma znów poczuła podniecenie na myśl o tym co ją czeka. To był początek jej nowego życia. Bez uciekania. Bez chowania się i modlenia o lepsze jutro. Koniec ze słabością i łzami. Będzie walczyć i pokaże wszystkim, na co ją stać.
-Także bez dalszych wstępów - mężczyzna uśmiechnął się, jakby także nie mógł się doczekać dzisiejszego testu, po czym z płonącym wzrokiem obwieścił to, na co Emma czekała. - sprawdzian umiejętności czas zacząć.
* * *
Kazano im się ustawić w rzędach, a Emma po raz kolejny z zaskoczeniem zauważyła, jak wielu jest tutaj żołnierzy. Ledwo co mieścili się w obszernym holu budynku. Emma widziała wielu ludzi w swoim wieku, ale znaczną większość stanowili dorośli, poznaczeni bliznami i okrucieństwem świata, którzy stali nieruchomo pośród młodych, niezachwiani i silni.
Gdy już uporano się z ustawieniem, jeden z piątki mężczyzn - którzy okazali się głównymi generałami dowodzącymi - ten stojący najbardziej po lewej Emmy, który przedstawił się jako Dashner, także koło trzydziestki, zrobił krok w przód, spojrzał na kartki trzymane przez siebie w ręce, a później na stojących przed nim żołnierzy.
-Zostaniecie teraz przydzieleni do poszczególnych sektorów testowych. Po wyczytaniu waszego nazwiska, skierujcie się we wskazane miejsce. - powiedział i przeniósł wzrok na kartki, zaczynając wyczytywać nazwiska, a wspomniani żołnierze ruszali w stronę różnorakich korytarzy, oznaczonych małymi kartkami, mówiącymi o teście odbywającym się w środku.
Emma patrzyła za wychodzącymi, starając się wypatrzyć kogoś znajomego.
-William Chase. Strzelnica. - przeczytał w którymś momencie generał Dashner, a Will, który stał dwa rzędy przed Emmą wystąpił z szeregu i ruszył w stronę korytarza po prawej. Nie zaszczycił nikogo spojrzeniem, a Emma z rozdrażnieniem stwierdziła, że nawet teraz musi zachowywać się jak król. Gdy wychodził, kilka osób rzuciło mu albo zlęknione, albo pełne szacunku spojrzenie. Tak jak Emma wcześniej myślała, musiał być tu kimś znanym i nie tyle nielubianym, co budzącym zbyt duży respekt, który powodował u innych obawę przed zbytnią poufałością.
-Lucas Cordel. Strzelnica. - Emma przeniosła wzrok na Luke'a, który wystąpił z tego samego szeregu co Will i ruszył we wskazanym kierunku, a po drodze kilka osób zaczepiło go, by życzyć mu powodzenia. Emmę znów zaskoczyło to, jak bardzo lubiany jest Luke. W sumie nic dziwnego, pomyślała z rozbawieniem. Jego spojrzenie padło na Emmę i twarz chłopaka rozjaśniła się w uśmiechu. Pomachał jej, a kilka osób obejrzało się, by sprawdzić kto wywołał u niego taką reakcję. Emma pomyślała, że to w jakiś sposób zawstydzające, ale i tak odmachała blondynowi, który po chwili zniknął w korytarzu prowadzącym na strzelnicę.
-Elizabeth Harris. Teoria. - kontynuował Dashner, a znajoma rudowłosa dziewczyna wystąpiła z pierwszego szeregu i z pełnym wyższości uśmieszkiem ruszyła do korytarza po lewej. Gdy przechodziła, Emma podchwyciła jej spojrzenie i zobaczyła w nich kpiący błysk. W tym momencie dałaby wszystko, by złamać Liz rękę i wsadzić ją jej do gardła. Gdy szła, ludzie - w większości mężczyźni - podążali za nią płonącym spojrzeniem. Emma znów poczuła ukłucie zazdrości, ale szybko je od siebie odrzuciła.
-Scott Preston. Walka wręcz. - spojrzała na blondyna z wcześniej, który stał w tym samym rzędzie co ona. Chłopak uśmiechał się szeroko, gdy szedł do wskazanego korytarza, jakby nie mógł marzyć o lepszym przydziale. Emma widziała w jego szarych oczach zadziorny błysk i z jakichś powodów pomyślała, że nie chce trafić do tego samego przydziału co on. Wyglądał na naprawdę podekscytowanego, jakby wprost nie mógł się doczekać aż będzie mógł się z kimś pobić i Emma dopiero teraz zwróciła uwagę na twarde mięśnie malujące się pod jego koszulką. Może tyle razy mieszał się w bójki, że aż wyrobił sobie mięśnie, pomyślała Emma na wpół żartem, na wpół ze zgrozą.
-Kate Murphy. Tor przeszkód. - stojąca obok Emmy Kate jęknęła i wystąpiła z szeregu, wlokąc się w stronę korytarza znajdującego się obok schodów na których stał generał Dashner. Reszta nadzorujących już rozeszła się do poszczególnych korytarzy, by oceniać żołnierzy i teraz w holu został tylko generał Dashner i żołnierze czekający na przydział. Kate wyglądała na naprawdę przybitą, gdy sunęła do wyznaczonego korytarza i Emma mimowolnie życzyła jej w myślach powodzenia.
Generał wyczytał kolejne nazwiska, których Emma nie znała, a kolejne obce twarze ruszały do wskazanych sal. Emmę aż rozpierała energia, gdy tak czekała na swoją kolej.
-Theodore Radley. Walka wręcz. - przeczytał generał Dashner, a w jego głosie Emma usłyszała sceptycyzm i rezygnację. Rozejrzała się, ale nikt nie wystąpił z szeregu. Kilka osób rzuciło osobom obok szyderczy uśmiech, a Emma zastanowiła się, o co chodzi. Nie przyszedł na sprawdzian? Czy to nie oznaczało, że musiał czekać na kolejny termin? Ale wydawało się, że wiele osób wie o kogo chodzi, więc musiał być tu już wcześniej. Więc czemu się nie pojawił?
Generał westchnął i napisał coś na kartce, po czym kontynuował. Nie było więcej nieobecnych i przydział szedł szybko, a Emma aż podskakiwała w miejscu z niecierpliwości, z tyłu umysłu rejestrując nazwisko chłopaka, który się nie pojawił, aby później zapytać o niego Kate, albo Luke'a.
-Emma Davis. Tor przeszkód. - przeczytał wreszcie generał, a Emma wystąpiła naprzód i żwawym krokiem ruszyła w stronę korytarza, za którym zniknęła Kate. Po drodze napotkała kilka ciekawskich spojrzeń i krzywych uśmieszków, ale je zignorowała.
Ruszyła korytarzem, słysząc za sobą generała Dashnera, wyczytującego kolejne nazwiska. Po kilkunastu krokach doszła do schodów oświetlonych pochodniami. Prowadziły daleko w dół i wywołały na jej skórze dreszcz podniecenia. Zbiegła nimi po kilka stopni na raz i gdy znalazła się w sali treningowej, aż stanęła jak wryta.
Znajdowała się w ogromnym pomieszczeniu, mogącym pomieścić chyba dwa samoloty pasażerskie. Była to bardziej grota niż sala, na sklepieniu widziała chropowate skały, które wyglądały jak zęby jakiegoś dzikiego zwierzęcia oraz reflektory porozwieszane pomiędzy nimi, aby oświetlały całe pomieszczenie. Emma ciągle nie miała pojęcia skąd brali energię, ale to było przecież niemożliwe, żeby oświetlić całe miasto, a także grotę, taką jak ta. A były przecież jeszcze inne pokoje testowe.
Przed sobą widziała żołnierzy, którzy albo się rozciągali, albo znikali pod małym przejściem, które prowadziło do ogromnego toru przeszkód. Emma widziała rury, które wyglądały jak szkielet wieżowca, żywcem wyciągniętego z ziemi, drewniane bele powbijane w ziemię na wysokości kilkudziesięciu metrów, siatki, wyglądające niczym ogromne pajęczyny, liny i materace, a to i tak pewnie nie było wszystko, bo tor ciągnął się przez całą długość groty. Na jego różnych etapach Emma widziała żołnierzy, którzy albo bardzo szybko, albo mozolnie pokonywali poszczególne poziomy.
Emma uśmiechnęła się wbrew sobie i podeszła do generała, który wcześniej przedstawił się jako Parker. Miał około czterdziestu lat, krótkie, ciemne włosy i niebieskie oczy o tak jasnym odcieniu, że sprawiały wrażenie zdolnych przejrzeć wszystkie twoje myśli. Stał przy wejściu na tor, trzymając w rękach kartki z nazwiskami.
Dał znak stojącemu przy wejściu na tor chłopakowi, a ten ruszył natychmiast, po chwili znikając Emmie z oczu. Wtedy generał Parker podniósł dłoń, patrząc w stronę, gdzie kończył się tor, zapewne dając znak jakiejś osobie, której Emma nie widziała, po czym spojrzał na dziewczynę, a potem na kartki w swoich dłoniach.
-Nazwisko? - zapytał, przeglądając listę.
-Emma Davis. - odparła, cała płonąc w środku. Generał spojrzał na nią kątem oka i uniósł brew.
-Zdenerwowana? - zagadnął, patrząc jak dziewczyna niemal siłą powstrzymuje się od skakania w miejscu. Chciała już zaczynać. Mimo słabego zdrowia uwielbiała sport i wysiłek fizyczny. Pokręciła energicznie głową.
-Podekscytowana. - rzuciła, a on uniósł brwi jeszcze wyżej. Patrzył na nią przez chwilę, po czym nieoczekiwanie się uśmiechnął, a w jego jasnych oczach rozbłysły iskierki zainteresowania.
-No proszę, jak miło. W takim razie przejdźmy do rzeczy. - kiwnął głową w stronę toru. - Jak już się pewnie domyśliłaś, twoim zadaniem jest przejście przez tor z jak najlepszym czasem. Sprawdzamy twoją kondycję i szybkość. Możesz wyprzedzać innych, jeśli ich dogonisz. Na końcu czeka ktoś, kto zapisze twój czas, więc po wyjściu kieruj się w jego stronę. Tor jak zauważyłaś jest ogromny, więc łatwo można zboczyć z trasy. Kieruj się czerwonymi oznaczeniami, a wszystko będzie dobrze.
Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał samym spojrzeniem sprawdzić jak sobie poradzi.
-Nie potrzebujesz rozgrzewki? - gdy pokręciła głową zniecierpliwiona, znów się uśmiechnął, po czym wskazał brodą miejsce, z którego wystartował wcześniej chłopak. - W takim razie zaczynajmy.
Emma ustawiła się we wskazanym miejscu i spojrzała na generała, który odhaczył coś w swoich notatkach, po czym spojrzał na nią i gdy dziewczyna poczuła falę adrenaliny wybuchającą w niej niczym gejzer, dał znak, a ona ruszyła nie oglądając się za siebie.
***
Pierwsze były rury, które rozciągały się w różnych kierunkach, starając się ją spowolnić. Ona jednak sprawnie przemykała między nimi, czując jak rozpiera ją energia. Musiała ją wykorzystać, puki miała jeszcze siły. Wiedziała, że gdy opadną i nadejdzie ból, nie da rady zdobyć się na jakikolwiek ruch. Schylała się i skakała nad rurami, nie zatrzymując się ani na chwilę. Mimo iż las zardzewiałego metalu zdawał się rozszerzać wokół niej, starała się podążać wyznaczoną trasą. Czerwone plamy farby rejestrowała tylko kątem oka, gdy biegła przed siebie, omijając metalowe przeszkody.
W końcu wypadła z labiryntu rur i znalazła się przed schodami. Wbiegła na nie po dwa stopnie, a gdy znalazła się na górze, zobaczyła przed sobą sześciometrową przepaść i ścieżkę z powbijanych w ziemię kłód. Sterczały z ziemi jak palce i jeden mógł spokojnie pomieścić dwie osoby. W dole widziała materace, które w razie czego miały amortyzować upadek. Mimo wszystko wolała nie upewniać się, czy aby na pewno ją uratują jeśli spadnie. Emma widziała dwójkę żołnierzy, którzy stali w różnych odległościach od siebie i z lękiem patrzyli w dół z drewnianych palców. Lęk wysokości, pomyślała Emma, rozpędzając się i skacząc na pierwszą kłodę i wykorzystując rozpęd by skoczyć na kolejną. Minęła dwójkę przestraszonych żołnierzy i starając się nie myśleć o sześciometrowej przepaści.
Przypomniała sobie, skacząc teraz z palca na palec, że gdy miała może sześć lat, a świat nie został jeszcze opanowany przez potwory, jej tata zabrał ją do parku linowego. Był to park urządzony typowo dla młodszych dzieci, a platformy na drzewach sięgały co najwyżej na dwa metry. Mimo to, Emma pamiętała, że w pewnym momencie zatrzymała się na platformie, na środku parku i za nic nie chciała ruszyć dalej. Nogi jej się trzęsły tak bardzo, że bała się, że gdy tylko zrobi krok, spadnie w przepaść, która w tamtym momencie wydawała jej się ogromna. Tkwiła więc wszczepiona w pień drzewa, zaciskając kurczowo powieki i pochlipując żałośnie. Wtedy usłyszała pod sobą śmiech taty, który szedł razem z nią, tylko że na ziemi, a nie po platformach. Uchyliła odrobinkę jedno oko, aby zobaczyć, co tak rozśmieszyło ojca. Mężczyzna patrzył na nią i zaśmiewał się do rozpuku.
-Czyżby moja odważna dziewczynka bała się ruszyć? Taka mała wysokość, a tak bardzo cię przeraża? A co z drzewami na które wspinasz się w domu? One też cię tak przerażają? - mówił, a ona czuła, jak jej dziecięca duma zaczyna płonąć w jej małym ciałku. Patrzyła na tatę gniewnie z platformy, podczas gdy on z szerokim uśmiechem podpierał się pod boki i patrzył na córkę niemal wyzywająco. - No dalej. Nie zabiorę cię na lody, jeśli nie ruszysz.
Wtedy Emma pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu zacisnęła zęby i już bez patrzenia w dół, przeszła cały park linowy, a na koniec zdziwiła się, gdy spojrzała na platformę z której zeszła i zdała sobie sprawę, jak nisko się znajdowała. Później dostała odznakę dzielnego malucha i lody od taty, które przyjęła z obrażoną miną. Ojciec jednak tylko się zaśmiał i poczochrał ją po włosach, mówiąc, że wiedział, że sobie poradzi i że po prostu potrzebowała małej zachęty.
Teraz, gdy biegła po drewnianych palach wbitych w ziemię, myślała o tym, że tak naprawdę odległość do ziemi jest znacznie większa z góry. Gdy zejdzie się w dół, zrozumie się, że to co wydawało nam się ogromne i niebezpieczne, tak naprawdę jest zaskakująco małe i niegroźne. Z tą myślą biegła, aż w końcu stanęła na twardym betonie, oznajmiającym koniec przeszkody.
Kolejnym etapem była naciągnięta mocno gruba siatka, po której trzeba było przejść dobre dwieście metrów, by dostać się na twardy grunt. Emma poczuła iskrę strachu, ale szybko się otrząsnęła, wbiegając na siatkę. Wystarczy przebiec, mówiła sobie w duchu, prąc naprzód.
Wszystko szło dobrze, puki jej noga nie wpadła w dziurę i Emma z cichym okrzykiem strachu runęła na siatkę. Poczuła lekki ból i panikę, zakradającą się do jej głowy. Z bijącym głośno sercem wyplątała nogę z dziury i wznowiła bieg. Na szczęście noga jej nie bolała, gdy biegła, co oznaczało, że nie nabawiła się żadnej poważnej kontuzji. Podczas biegu czuła tylko lekkie pulsowanie w ranie postrzałowej, która wydawała jej się już tylko niemiłym wspomnieniem. Mimo to przed wyjściem z domu łyknęła kilka tabletek przeciwbólowych, obawiając się, że ból mógłby się nasilić w trakcie sprawdzianu.
Dotarła na drugą stronę i spojrzała na liny zwieszające się z sufitu. Były od niej oddalone i zrozumiała, że musi skoczyć, uczepić się jednej i przelecieć na drugą stronę. Obok niej na platformie stała dziewczyna, która miała zamknięte oczy i najwyraźniej modliła się o bezpieczny lot. Była blada jak ściana i kurczowo to zaciskała, to rozluźniała pięści w nerwowym tiku.
Emma przełknęła ślinę, znów patrząc w przepaść wypełnioną materacami. Spojrzała przed siebie, ale nie była w stanie określić, ile jeszcze etapów było przed nią. Wzięła rozbieg i skoczyła wyłączając krzyk strachu, który rozbrzmiał jej w głowie. Przez chwilę spadała bezwładnie, a gdy chwyciła linę, wszczepiła się w nią z całych sił i patrzyła jak zbliża się do betonowej platformy, na którą ma skoczyć. Może to tylko jej wyobraźnia, ale zdawało jej się, że platforma jest o wiele dalej, niż na początku myślała. Wstrzymała oddech i puściła, by przelecieć kawałek, a po chwili przeturlać się po twardym betonie. Wstała, wypuściła powietrze z płuc, drżąc na całym ciele, po czym odwróciła się i spojrzała na dziewczynę, która wciąż stała w miejscu, z zamkniętymi oczami. Nie zapowiadało się na to, by szybko miała się ruszyć, więc Emma wznowiła bieg.
Czuła pot spływający po niej strużkami, gdy dobiegała do następnego etapu. Była to pochylnia, która wyglądała jak zjeżdżalnia w zamku dmuchanym, z której co jakiś czas wyrastały półtorametrowe kwadraty. Emma usiadła, wzięła głęboki oddech i ześlizgnęła się w dół, starając się tak manewrować ciałem, by nie wpaść na żadną przeszkodę. Szybko nabrała szybkości, a pęd sprawiał, że w uszach słyszała świszczenie, ale jakimś sposobem ta jazda strasznie jej się podobała. Lubiła szybkość.
Udało jej się ominąć wszystkie przeszkody i tylko raz tak się obróciła, że koszulka podjechała jej w górę, tym samym odkrywając gołą skórę, i Emma pod wpływem prędkości przejechała nią po pochylni, zostawiając na biodrze piekący ślad.
Gdy w końcu wylądowała na dole, podniosła się i już miała wznowić bieg, gdy zobaczyła Kate, która stała z rękami opartymi na kolanach i dyszała ciężko. Była zlana potem, a prowizoryczny kucyk, który zrobiła sobie przed testem, teraz był cały w nieładzie.
Emma przytruchtała do niej i położyła jej dłoń na plecach.
-Wszystko ok? - zapytała, a Kate wzdrygnęła się. Spojrzała na Emmę z zaskoczeniem.
-Emma? Co ty tu robisz? - zapytała zdumiona, ale też w jej spojrzeniu malowała się ulgą i jakaś swoboda, która dodawała jej twarzy uroku. Wyglądała tak, jakby mimo zmęczenia naprawdę cieszyła się, że widzi Emmę i dziewczyna pomyślała, że Kate częściej powinna mieć takie łagodne spojrzenie. Zdecydowanie bardziej do niej pasowało, niż lęk i niepewność, którą zwykle u niej widziała. Kate drgnęła nagle, coś sobie uświadamiając i machnęła na Emmę ręką, odprawiając ją. - Tak, ze mną wszystko dobrze. Po prostu nienawidzę sportu. Biegnij. Spotkamy się później.
Emma spojrzała na nią z zaskoczeniem, ale wtedy Kate rzuciła jej tak stanowcze spojrzenie, że dziewczyna aż się cofnęła.
-No dalej. Ja sobie poradzę. - posłała jej uśmiech, a Emma mimo ciągłej niepewności, odpowiedziała tym samym i jeszcze tylko raz obejrzawszy się na Kate, ruszyła do dalszego biegu. Mimo iż chciała zostać z dziewczyną, by dotrzymać jej towarzystwa, równie mocno chciała zakończyć sprawdzian z jak najlepszym czasem, a Kate nie wyglądała jakby szybko miała zamiar wznowić bieg.
Kolejnym etapem były małe i ciasne tunele, na które Emma się wzdrygnęła. A teraz klaustrofobia, pomyślała z jękiem, ale wczołgała się w najbliższy tunel, ignorując skurcz strachu, który pojawił się w jej żołądku. Przypomniał jej się wygląd zaułka, który prowadził do domu Jacka. Na samą myśl o swoim opiekunie, Emma poczuła ukłucie w piersi. Tak bardzo chciała go teraz zobaczyć i porozmawiać z nim. Przełknęła ślinę, odpędzając od siebie jego obraz i usilnie starając się uciszyć emocje, jakie w niej zawrzały na wspomnienie Jacka.
Pełzła w ciemności, czując jak ściany ją przytłaczają, a oddech więźnie w gardle. Z nasilającą się paniką parła do przodu, aż nie dotarła do wyjścia ciasnego tunelu. Wyczołgała się z ulgą, zauważając, że obok niej jakiś chłopak wyślizguje się z sąsiedniego przejścia. Jego twarz była zlana potem, a policzki zaczerwienione, ale mimo to Emma widziała w jego oczach determinację, gdy minął ją, po chwili znikając za zakrętem prowadzącym na kolejne etapy toru.
Ruszyła biegiem i dotarła do następnego etapu, którym były rury, lecz tym razem sterczące poziomo ze ścian. Powyżej widziała platformę do której miała dotrzeć, więc zaczęła się wspinać po chłodnych szczeblach, co chwilę waląc się w głowę, bowiem rury były naprawdę blisko siebie, a do tego rozmieszczone strasznie gęsto. Emma wspinała się, obawiając się, że spocone ręce nie zapewnią jej dobrego chwytu i że w końcu spadnie, jednak gdy jej panika osiągnęła punkt krytyczny, poczuła jak jej ręce chwytają krawędzi platformy, tym samym zapewniając jej bezpieczeństwo. Odetchnęła z ulgą, przecierając spoconą twarz i rozglądając się.
Spojrzała w dół i zobaczyła kolejne liny, tym razem zwieszające się ze ściany, więc chwyciła się jednej z nich i zaczęła odbijać się stopami, powoli zjeżdżając w dół. Ręce ją bolały i czuła pot piekący ją w oczy, ale zacisnęła zęby, powtarzając sobie, że musi wytrzymać. Ciągle w jej głowie rozlegał się głos, który mówił jej, że dzięki temu stanie się silniejsza i to dodawało jej energii. Gdy w końcu dotknęła stopami podłoża, obejrzała się zmęczona, ale gotowa na kolejne przeszkody.
Lecz ku jej zaskoczeniu, przed sobą zobaczyła tylko wyjście, podobne do tego, którym wcześniej weszła na tor. Przeszła przez nie i zobaczyła żołnierzy, którzy leżeli padnięci na chłodnej ziemi, albo opierali się o ściany, pijąc łapczywie wodę z plastikowych butelek. Emma dostrzegła mężczyznę w charakterystycznym, czarnym mundurze, którego otaczała mała grupka spoconych żołnierzy i Emma ruszyła w jego stronę na trzęsących się z wysiłku nogach. Spojrzał na nią i rzucił, chropowatym głosem:
-Nazwisko. - Emma dyszała ciężko, gdy próbowała wymówić swoje imię.
-E-m-ma Da-davis. - wysapała, a mężczyzna spojrzał w notatki i stoper trzymany w ręce, po czym przemówił pozbawionym emocji głosem.
-Szesnaście minut i dwadzieścia cztery sekundy. - Emma z zaskoczeniem przyjęła ten czas. Nie miała pojęcia, czy to dobrze czy źle. Wyraz twarzy mężczyzny nic jej nie mówił, a reszta żołnierzy była zbyt zajęta łapaniem oddechu, by zwracać uwagę na to co się wokół nich dzieje. Wydawało jej się jednak, że na torze była o wiele dłużej.
-Weź wodę i możesz ruszać do następnego punktu sprawdzającego. - mężczyzna wskazał najpierw na butelki z wodą znajdujące się w metalowych skrzyniach za jego plecami, a następnie na korytarz, który znajdował się na prawo od nich. Emma kiwnęła głową, wciąż starając się złapać oddech, po czym wzięła wodę i na drżących nogach ruszyła w stronę korytarza wskazanego przez mężczyznę w mundurze.
Tor naprawdę ją wymęczył. Czuła, jak mięśnie jej płoną, ale była zadowolona. Serce biło jej mocno, a pierś wypełniało uczucie satysfakcji. Więc tak to tutaj wygląda, pomyślała i poczuła, jak na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Wypiła połowę wody za jednym razem, po czym odetchnęła głęboko, aż zabolało ją w piersi i wkroczyła w korytarz prowadzący do kolejnego punktu sprawdzającego.
We just want to live
sobota, 24 września 2016
czwartek, 15 września 2016
Rozdział IX
Emma wciągnęła z sykiem powietrze.
Pierwsza Strefa wyglądała, jakby nad ogromnym, tętniącym życiem miastem zamknęła się ziemia, pochłaniając je w całości. Dziewczyna stała na wzniesieniu, a pod nią ciągnęły się stopnie prowadzące na ulice podziemnego miasta. Domy stały blisko siebie i mimo iż były do siebie podobne, każdy czymś różnił się od pozostałych. Między balkonami Emma widziała rozwieszone sznury z praniem, oraz dym unoszący się z kominów. Między domami wiły się kręte uliczki, a przez środek miasta prowadziła jedna, szeroka i długa niczym autostrada droga, która prowadziła do budynku, który górował ponad zwykłymi domami. Musiał być jakimś kluczowym punktem w mieście, pomyślała przelotnie. Ledwo go widziała, bowiem miasto było naprawdę ogromne. Wysoko nad nimi sklepienie jaskini ginęło w mroku, dając jeszcze bardziej intensywne wrażenie wielkości tego miejsca.
Na ulicach było pełno ludzi. Na całej długości głównej drogi Emma widziała biegające dzieci, śpieszących gdzieś dorosłych w mundurach i staruszków, zajętych różnymi sprawami. Dziewczyna nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tylu ludzi. To było najpewniej tuż przed atakiem Pożeraczy, gdy cały ich świat obrócił się w proch.
Poczuła łzy napływające jej do oczu, więc czym prędzej przetarła oczy. Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń, ale nie chciała pokazywać się Luke'owi z tej strony, więc tylko odwróciła głowę, starając się opanować.
-Wbrew pozorom, to nie wyglądaj tak jak ci się wydaje. - szepnął Luke, a ona dopiero wtedy na niego spojrzała, nie rozumiejąc. Patrzył na miasto z wyrazem jakiegoś dziwnego bólu na twarzy.
Ścisnął jej ramię, po czym minął ją i ruszył za Willem, poprawiając sobie Jima na plechach. Chłopiec obejrzał się na nią i wzruszył ramionami, jakby też nie rozumiał słów Luke'a. Emma widziała błysk w jego oczach, najpewniej spowodowany widokiem tylu ludzi. Nie było wątpliwości, że się cieszył. Emma uśmiechnęła się zmęczona, ale szczęśliwa. Może naprawdę nie jest jeszcze tak źle.
-Jesteś strasznie naiwna, prawda? - wzdrygnęła się, słysząc głos za plecami. Odwróciła się i zobaczyła rudowłosą Liz, która opierała się o zamknięte już drzwi prowadzące na powierzchnię. Dziewczyna patrzyła na Emmę z politowaniem, co niesamowicie ją zirytowało.
-O co ci chodzi? - zapytała, czując gniew przeważający nad zmęczeniem. Liz uśmiechnęła się jeszcze bardziej szyderczo i prychnęła.
-Nie ważne. Idź i sama się przekonaj. Tylko się nigdzie nie zgub i nie rób kłopotów chłopakom. - powiedziała tonem pełnym wyższości i pomachała jej zadbaną dłonią, tym samym ją odprawiając. Emma pomyślała, że chociaż od dawna nie rozmawiała z inną nastolatką, to teraz oddałaby wszystko za możliwość strzelenia tej dziewczynie w głowę.
Wymyślając dla niej coraz to bardziej ciekawe wyzwiska, odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach za chłopakami, rozmyślając o słowach Luke'a i Liz. O co chodziło? Przecież widziała ludzi na ulicach. Brak przerażonych krzyków, szamotaniny i przerażenia wiszącego w powietrzu. A jednak i Luke i Liz zdawali się być niesamowicie smutni, gdy mówili o mieście. Nawet Liz, z tą swoją wkurzającą wyższością. Co mogło być nie tak, w najbezpieczniejszej Strefie na całym kontynencie?
Nim się obejrzała, zeszła po schodach i stanęła obok Luke'a i Willa. Chłopcy rozmawiali o czymś, a Will zdawał się być niesamowicie rozdrażniony, nawet bardziej niż zwykle. Gdy Emma stanęła obok niego, rzucił jej wściekłe spojrzenie, a ona policzyła w myślach do dziesięciu, starając się przekonać samą siebie, że przecież zawdzięcza mu życie i nie może teraz rozszarpać go na strzępy.
-Nigdzie nie idę. - warknął Will do Luke'a, a ten odstawiwszy Jima na ziemię wyprostował się i westchnął znużony.
-Przecież nie proszę cię o wiele... - mruknął, a Will prychnął z niedowierzaniem.
-Nie prosisz o wiele. Nie prosisz o wiele. - powtórzył i zaśmiał się. Odwrócił się, przeszedł może ze dwa kroki i wrócił, mierząc w Luke'a palcem. - Właśnie o to chodzi, że prosisz. Mówiłem ci, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. A ty jak zwykle musiałeś postawić na swoim. Zawsze musisz wyciągać pomocną dłoń do słabych i niepotrzebnych. Ile jeszcze będziesz się krył za tą maską łagodności i kłamstw? Twoja dobroć cię zgubi, a ja nie chce na to patrzeć.
Spojrzał na Luke'a płonącymi oczami, a on tylko odwrócił wzrok. Emma stała jak wmurowana, stwierdzając, że kłótnie bliskich są w jakiś sposób przerażające, jakby osoby, które są ze sobą związane na zawsze, nagle chciały przeciąć wszystkie więzi, które ich łączą. Zupełnie jakby patrzyło się na szarpaninę, choć przy kłótni czuło się większy strach, jakby słowa mogły ranić bardziej niż ciosy.
Luke milczał, podczas gdy Will wbijał w niego bezlitosne spojrzenie. I choć Emma nie za bardzo wiedziała, dlaczego tak się złości, poczuła, że to musi mieć związek z ich przeszłością. Może nienawiść Willa także była spowodowana wydarzeniami z przeszłości. Może uśmiech Luke'a i chęć pomocy nie była niewyjaśniona. Potrząsnęła głową, wyrzucając te myśli z głowy. Mieszanie się w cudze sprawy nigdy nie było dobre.
W końcu Will nie wytrzymał, zaklął pod nosem, odwrócił się i odszedł, zarzucając sobie strzelbę na ramie i całkowicie ignorując Emmę i dzieci. Luke nawet za nim nie popatrzył, tylko odwrócił się do Emmy i uśmiechnął, ale jego twarz była jakby bledsza niż wcześniej.
-Chodźmy. Musimy załatwić wam jakieś miejsce do spania. - rzucił, po czym wziął Mary z ramion Emmy, tym samym dając jej wreszcie chwilę wytchnienia i ruszył przodem. Jim stanął obok dziewczyny i popatrzył w stronę w którą odszedł Will, jakby także rozmyślał o tym co się właśnie wydarzyło.
Emma poczochrała go po włosach, ale on nawet nie zareagował.
-Luke i Will to dobre osoby. - szepnął, a ona w zamyśleniu kiwnęła głową. Ruszył za Luke'iem, a ona jeszcze raz spojrzała na uliczkę w której zniknął Will, po czym także podążyła za towarzyszami. To nie była jej sprawa, pomyślała jeszcze, doganiając Luke'a, Jima i Mary i wkraczając razem z nimi w kręte uliczki Podziemnego Miasta.
* * *
Luke i Liz mieli racje.
Po kłótni chłopaków, Emma wraz z Luke'iem i dziećmi poszli do starego budynku, który nie wyglądał zachęcająco. Drewno, z którego zbudowano dom, było stare i spróchniałe, przez co cała konstrukcja sprawiała wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Luke zniknął w środku, prosząc, by została z dziećmi, więc teraz stali przed drzwiami, przyglądając się ludziom, którzy kręcili się po uliczce.
Z wzniesienia nie dostrzegła, że cywile są wychudzeni i bladzi. Niektórzy mieli puste spojrzenia, co zaniepokoiło Emmę, więc przycisnęła do siebie dzieci, niedokładnie wiedząc dlaczego czuje niepokój. Te spojrzenia przywodziły jej na myśl wzrok, który miała Mary pewnego wieczoru. Patrzyła tępym wzrokiem w ścianę, jakby wyzionęła ducha. Jakby jej wszystkie emocje zniknęły.
Emma drgnęła, mocniej przyciskając dzieci do siebie.
Oczywiście nie wszyscy wyglądali jak żywe trupy. Znaczna większość, owszem była wychudzona i słaba, ale najwyraźniej szczęśliwa. Emma widziała uśmiechniętą matkę z dziećmi, które biegły po uliczce, ścigając się do domu. Widziała parę zakochanych, którzy szli za rękę, uśmiechając się do siebie, jakby poza sobą świata nie widzieli. Był to dla niej lekki szok, że w świecie w którym żyli, ludzie mają czas na taką głupotę jak miłość.
Mimo wszytko było tu wielu ludzi i Emma pomyślała, że to naprawdę dobrze, że tylu zdołało ocaleć. Z drugiej strony wielu się to nie udało, przez co Emma poczuła bolesny skurcz w żołądku. Ona miała szczęście, ale co z pozostałymi?
-Wszystko w porządku? - wzdrygnęła się, gdy Luke położył jej dłoń na ramieniu. Chłopak patrzył na nią z góry, trzymając w ręce dwa podobne do siebie klucze złączone pętlą ze sznurka.
Emma pokiwała głową, wyrzucając smętne myśli z głowy. Przestań się zamartwiać, upomniała samą siebie, już jesteś bezpieczna. Nie musisz się bać.
Luke patrzył na nią uważnie, jakby badając jej twarz w poszukiwaniu zmęczenia.
-Dobrze się czujesz? Jeśli jesteś zmęczona, możemy gdzieś usiąść i odpocząć. - zaproponował, swoim normalnym, troskliwym głosem, a ona nieoczekiwanie przypomniała sobie słowa Liz "nie rób kłopotów chłopakom." Skrzywiła się i odpędziła od siebie twarz rówieśniczki.
Pokręciła głową, patrząc na zmartwioną minę Luke'a.
-Nic mi nie jest. Wskaż nam tylko drogę, to wystarczy. Nie chcę cię dłużej kłopotać, bo i tak już za dużo dla nas zrobiłeś. - powiedziała, a on westchnął i uśmiechnął się lekko znużonym uśmiechem.
-Tak mówisz, ale dla mnie to nic takiego. - rzucił i wskazał głową zaułek, tym samym dając jej znać gdzie ma iść. Emma ruszyła we wskazanym kierunku, a Luke chwycił Jima pod ramię i podpierając go, podążył za nią. - Myślę, że zamartwianie się o innych to moje jedyne hobby.
Emma spojrzała na niego i mimowolnie się uśmiechnęła.
-Co ty nie powiesz. - rzuciła, a on mrugnął do niej wesoło.
Pomyślała o tym, jak zbladł, gdy pokłócił się z Willem. Teraz wyglądał tak jak zawsze, uśmiechnięty, miły i opiekuńczy. Do takiego Luke'a się przyzwyczaiła i mimowolnie czerpała siły z jego niezachwianej dobroci. Był jak milcząca siła, dodająca innym otuchy, nawet gdy nie zdawali sobie z tego sprawy.
Patrzyła na niego chyba trochę za długo, bo chłopak spojrzał na nią z ukosa i przekrzywił głowę zaciekawiony.
-Coś nie tak? - zapytał, a ona pośpiesznie odwróciła wzrok. Nie mieszaj się, powtórzyła sobie. To nie twoja sprawa. - Myślisz o mojej kłótni z Willem, prawda?
Odwróciła się gwałtownie, gotowa przeprosić za swoją wścibskość, ale gdy zobaczyła delikatny uśmiech Luke'a, zwątpiła, czy na pewno chce porzucić ten temat. Była ciekawa. Chciała wiedzieć, co się wydarzyło w przeszłości chłopaków, którzy tyle razy jej pomogli. Gdzieś w głębi umysłu ich kłótnia także ją zabolała, ponieważ przez jej pojawienie się, Will był tak bardzo zły. Czuła się tak, jakby to ona rozdarła wszystkie ich więzi, jedną po drugiej.
Luke westchnął i wbił zamyślony wzrok przed siebie, podczas gdy ona patrzyła na mijane przez nich ulice, starając się zapamiętać ich rozkład. Z góry miasto nie wyglądało na aż taki labirynt.
-Will jest dość specyficzny. - powiedział Luke, a ona znów na niego spojrzała. Uśmiechał się delikatnie, ale w tym uśmiechu czaił się jakiś ból, którego nie rozumiała. - Znamy się od bardzo dawna, można powiedzieć, że od pieluchy. Nasze mamy się przyjaźniły, więc i my siłą rzeczy musieliśmy się zaprzyjaźnić.
Zamilkł na chwilę, jakby zatonął we własnych wspomnieniach, a Emma go nie pośpieszała. Bała się, że gdy się odezwie, on zamilknie i nic już jej nie powie. Potępiała swoją ciekawość, ale jednocześnie nie potrafiła się zmusić, aby mu przerwać.
-Will jest mi bardzo bliski i wiele razem przeżyliśmy. Nasze rodziny nie żyją, więc mamy tylko siebie. W Jedynce mieszkamy od początku, bowiem jeden z naszych opiekunów pomagał ją budować. - Emma rozdziawiła usta, a Luke zaśmiał się widząc jej minę. To mówiło samo przez się, że i Luke i Will są kimś bardzo istotnym dla Pierwszej Strefy. Emma aż nie mogła uwierzyć, że jej los został związany z kimś takim. Dla wszystkich, którzy wiedzieli o Jedynce, jej założyciele byli kimś w rodzaju bogów. Cudownych umysłów i wielkodusznych obrońców, którzy stworzyli schronienie dla tak wielu ludzi w świecie pozbawionym jakiegokolwiek miejsca w którym można poczuć się bezpiecznie. Z czasem aż trudno było uwierzyć, że ludzie tacy jak oni rzeczywiście istnieją. Historie o nich były tyle razy opowiadane, że stopniowo zmieniły się w legendy i trudno było rozróżnić, co jest prawdą, a co zmyślonym marzeniem.
-A skoro jesteśmy tu tak długo, to wiemy jakie warunki tu panują. Ludzie może i mają schronienie, ale muszą ciężko pracować, dostają mało żywności i cierpią na różne choroby, na które nic nie możemy poradzić. Codziennie musimy patrzeć jak ktoś zostaje wyrzucony na zewnątrz, by następnie zostać pożartym ze świadomością, że został porzucony przez swój własny lud. - Emma poczuła, jak z każdym słowem Luke'a z jej twarzy coraz bardziej znika kolor. Poczuła wrzącą nienawiść, która powoli, jak trucizna, rozchodziła się po jej ciele.
Tacy jednak teraz byli ludzie. Okrutni i pozbawieni wszelkiej litości. Byli zdolni zrobić wszystko, byleby zapewnić sobie przetrwanie. Nawet jeśli oznaczało to pozbycie się swoich. Emma zastanawiała się, co teraz robią założyciele miasta, jakie mają miny, żyjąc ze świadomością, że z bogów, którzy uratowali rzesze niewinnych, zmienili się w diabły, które wysyłają tych samych ludzi, których przyjęli z otwartymi ramionami na śmierć i zabraniają im wrócić do domów, w których mieli być już zawsze bezpieczni.
Luke patrzył kątem oka, jak w oczach Emmy pojawia się ogień. Ogień buntu i nienawiści. Taka słaba, a zarazem taka silna, pomyślał znów przelotnie, nieświadomie czując do niej jeszcze większą sympatię.
-Patrząc na to tyle razy, człowiek zaczyna się zmieniać. Will zamknął się w sobie i zaczął nienawidzić wszystkich wokoło, a ja zrobiłem się przesadnie troskliwy i wyczulony na innych, nawet jeśli nie potrzebują mojej pomocy. - kontynuował, odwracając uwagę Emmy od jej gniewu, który i tak nic by nie zmienił. - Mimo iż inaczej reagujemy na krytyczne sytuacje, w środku czujemy to samo. Nienawiść. Cierpienie. Żal. Bezsilność. Wciąż zdumiewa mnie, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić, by nie wypuścić tych emocji na zewnątrz. I czasami, gdy szala przechyla się za bardzo, tak, że nie możemy już jej zatrzymać, to wszystko w nas wybucha. Will był bardzo zdenerwowany przez ostatnie kilka dni. Musiał się na kimś wyżyć. Musiał na nowo ustabilizować szalę.
Emma patrzyła na niego, starając się nie okazywać swoich emocji. Ciągle udawało jej się zobaczyć Luke'a w coraz to nowych sytuacjach. Emocje przetaczały się przez nią, zawsze inne, gdy go słuchała, albo widziała to co robi. Był niesamowicie zmienny, przez co nie mogła ocenić jaki jest naprawdę. Ile on musiał zobaczyć, ile przemilczeć i ile emocji w sobie schować, by stać się tak trudnym do odczytania?
Luke szedł przez chwilę w milczeniu, po czym zatrzymał się przed małym domem o wyblakłej, żółtej farbie, ze spadzistym dachem i małymi, lekko zakurzonymi oknami. Uśmiechnął się do Emmy i podał jej klucze, które wcześniej widziała w jego dłoni.
-Wiem, że na zewnątrz nie wygląda najlepiej, ale mogę zaręczyć, że w środku jest znacznie przytulniejszy. - zapewnił, uśmiechając się, podczas gdy ona ze sceptyczną miną wzięła klucz i spróbowała otworzyć drzwi. Kiedy ostatni raz tak cokolwiek otwierała? Przez ostatnie lata wchodziła do domów przez okna, albo wyważone drzwi i nie pamiętała, kiedy po ataku Pożeraczy ostatni raz robiła coś tak ludzkiego jak otwieranie drzwi nowego domu własnym kluczem.
Drzwi ustąpiły i Emma, najpierw przepuszczając Mary i Jima, który lekko utykał, weszła do środka, rozglądając się w niemym zdumieniu. Weszli od razu do dużego pokoju, na którego środku stała dość duża, tylko trochę wytarta kremowa kanapa. Naprzeciwko niej znajdował się kominek, w zadziwiająco dobrym stanie. Obok w wiklinowym koszu znajdowały się polana i kawałki kartonu na rozpałkę. Na kominku leżały zapałki i jakieś puste ramki po zdjęciach. Była tam też szafa, a dalej Emma zobaczyła stół jadalny i krzesła przed kontuarem, bowiem salon był bezpośrednio połączony z małą kuchnią. Emma widziała szafki i nawet lodówkę. Przy kuchni znajdowały się uchylone drzwi, a za nimi Emma widziała malutką łazienkę, z toaletą, umywalką i kabiną prysznicową. Ściany trochę śmierdziały stęchlizną, a tapeta gdzieniegdzie odchodziła ze ścian, ale Emma jakoś nie potrafiła się na to skarżyć. Na górę prowadziły drewniane schody, po których właśnie wspinała się Mary.
-Na górze są dwie sypialnie i strych. Może nie jest to jakiś wielki luksus, ale... - Luke przerwał, gdy poczuł słaby uścisk na dłoni. Spojrzał na Emmę, która przyciskała jedną dłoń do ust, wydobywając z siebie ciche, skomlące dźwięki. Po jej twarzy spływało tak wiele łez, że aż się wystraszył, czy to miejsce aż tak jej się nie podoba, ze doprowadziło ją do takiego stanu.
-Dziękuję. Tak strasznie ci dziękuję. - szepnęła niewyraźnie, mocniej ściskając jego dłoń i drżąc na całym ciele. Zamrugał zaskoczony, początkowo lekko panikując, ale wtedy Emma odwróciła od niego głowę, najwyraźniej starając się uspokoić. Patrzył jak jej chude ramiona drżą, gdy dziewczyna z całej siły starała się zatrzymać ten atak słabości. Zaskoczył sam siebie tym, że nie spodziewał się po niej aż takiej reakcji. Po każdym innym tak, ale nie po upartej dziewczynie, którą poznał zaledwie kilka dni temu, a już zdążył przekonać się o jej sile i zapałać do niej sympatią.
Uśmiechnął się i położył dłoń na jej włosach, drugą ręką ściskając jej małą dłoń, podczas gdy ona czkała i szlochała cicho, w tej jednej chwili słabości, której nie potrafiła powstrzymać. Najwyraźniej nawet najsilniejsi muszą czasem pozwolić łzom popłynąć, pomyślał, ściskając mocniej jej dłoń, jakby próbował przejąc wszystkie jej smutki i wziąć na swoje własne ramiona.
* * *
Gdy Emma już się uspokoiła, Luke poszedł do kuchni zaparzyć herbatę i tym samym dając jej chwilę na dojście do siebie. Zawsze wiedział, kiedy potrzebowała samotności, a kiedy pocieszenia. Trochę ją to niepokoiło, ale teraz była zbyt zmęczona i słaba, by zamartwiać się czymkolwiek. Słyszała na górze Jima i Mary, którzy badali ich nowy dom. Ciągle była zła na swój wybuch słabości, ale równocześnie czuła ogromną ulgę i szczęście, gdy siedziała na kanapie domu, który od dzisiaj był jej.
-Już ci lepiej? - Luke postawił przed nią parujący kubek z herbatą i mimo iż był gorący i palił jej palce, otoczyła go dłońmi, rozkoszując się ciepłem, którego już tak dawno nie czuła. Luke stanął obok kanapy, patrząc na nią z góry łagodnym wzrokiem.
-Tak. Przepraszam za to. Ciągle tylko przysparzam ci zmartwień. - mruknęła, odwracając wzrok od jego ciepłych, niebieskich oczu, a on zaśmiał się przyjaźnie.
-Nic nie szkodzi. Już ci mówiłem, że martwienie się o innych to moje hobby. - rzucił, a ona uśmiechnęła się w duchu. Dmuchnęła, patrząc jak języki pary tańczą nad kubkiem. Luke spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku i westchnął. Emma spojrzała na niego, uświadamiając sobie, jak wiele czasu mu zabrała. Zostawiła herbatę na niskim stoliku, który znajdował się przed kanapą, po czym wstała pośpiesznie.
-Pewnie masz dużo do zrobienia. Przepraszam, że musiałeś się mną tak długo zajmować, ale już sobie poradzę. - powiedziała, a on spojrzał na nią z krzywym uśmiechem.
-Zawsze, gdy mnie o tym zapewniasz, niespodziewanie dzieje się coś złego. Wolałbym więc zostać i upewnić się, że należycie odpoczniesz. - westchnął znów, a ona już miała go zapewnić że wszystko z nią w porządku, gdy kątem oka zobaczyła Mary, która zwieszała głowę z góry schodów. Serce podeszło jej do gardła, ale w tym momencie mała zniknęła, zapewne uratowana przez Jima. I rzeczywiście Emma chwilę później usłyszała jego karcący głos. Westchnęła po cichu z ulgą.
-Jednak sprawy służbowe wzywają. - oświadczył Luke, znów patrząc na zegarek. Spojrzał jeszcze raz na Emmę, jakby bił się sam ze sobą, czy ją zostawić, czy jednak zostać. Najwyraźniej był bardziej opiekuńczy niż myślała i uśmiechnęła się na tę myśl.
-Naprawdę dam sobie radę, Luke. - zapewniła, a on skrzywił się lekko, gdy zaczęła popychać go w stronę drzwi. Niemal widziała w nim chęć zaparcia się nogami o ziemię, by jeszcze trochę z nimi zostać i upewnić się, że nic im się nie stanie.
-Wiem, wiem. Już kilka razu to dzisiaj słyszałem i dość skutecznie wbiło mi się to w pamięć. - odparł niechętnie, ale uśmiechnął się swoim pogodnym uśmiechem. W końcu ruszył do wyjścia, a ona pośpieszyła za nim. Naprawdę miała u niego ogromny dług, przebiegło jej przez myśl i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej to nie przeszkadza. Jeśli będzie trzeba, pomoże Luke'owi jak tylko będzie mogła.
Odwrócił się w drzwiach i spojrzał na Emmę z wyrazem nagłego zmartwienia na twarzy.
-Odpocznij dzisiaj, Emmo. Nie chcę tego mówić, ale jutro musisz się stawić do armii. Nie wiem czy to szczęście, czy nie, ale trafiłaś do Strefy idealnie. O 8;00 jest zbiórka rekrutów i sprawdzian umiejętności. Jeśli się na niego nie stawisz, będziesz musiała czekać na kolejny sprawdzian. A szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby miał się odbyć w najbliższej przyszłości. - powiedział, a ona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Sprawdzian umiejętności? - powtórzyła, a on pokiwał głową, drapiąc się w kark.
-Organizuje się go co jakiś czas i sprawdza zdolności nowo przybyłych kadetów, po czym umieszcza się ich w odpowiednich jednostkach. Starzy wyjadacze też biorą w nich udział, by pokazać dowództwu swoje postępy. Z twoimi umiejętnościami strzelania powinnaś z łatwością przejść do zaawansowanych oddziałów. - zamilkł na chwilę, dając jej czas by przetrawić tę wiadomość. - Jak stoisz z wiedzą teoretyczną?
Zamrugała zaskoczona.
-Z czym? - powtórzyła tępo, czując jak głowa zaczyna ją boleć od dzisiejszych wrażeń. Luke westchnął, patrząc na nią z góry.
-Tak myślałem. Mamy tutaj różnorodne typy szkoleń. Codziennie rekruci i weterani przygotowują się do walki z Arinami. Muszą znać się przede wszystkim na walce, ale wiedza też jest potrzebna. Dywizje dzielimy na różne typy. Niektórzy są lepsi w wiedzy teoretycznej na temat Arinów, a inni lepiej radzą sobie z bronią i walką w terenie. Mamy wiele dywizji, więc postaraj się po prostu wypaść jak najlepiej. - powiedział Luke, a ona pokiwała słabo głową. Luke uścisnął jej ramię w krzepiącym geście, po czym odwrócił się i wyszedł na ulicę. Spojrzał na nią przez ramię, posyłając jej pożegnalny uśmiech.
-Rano kieruj się za ludźmi z opaskami. Na pewno się nie zgubisz. - znów pokiwała głową, starając się zapamiętać wszystko, co Luke jej powiedział. Widząc jej skonsternowaną minę, zaśmiał się głośno. - I odpocznij. Nie chcę, żebyś się dzisiaj przemęczała. - posłał jej krzepiący uśmiech. - Do zobaczenia, Emmo.
-Do zobaczenia. I dziękuję! - krzyknęła za nim i zobaczyła jak podnosi rękę w pożegnalnym goście, po czym znika jej z oczu w jednej z wielu uliczek podziemnego miasta.
Patrzyła za nim jeszcze chwilę i już miała wrócić do domu, gdy ktoś szarpnął ją za ramię. Spojrzała z zaskoczeniem na zdyszaną dziewczynę, z krótkimi blond włosami. Przez chwilę przed oczami miała twarz Rose malującą się tak wyraźnie, że dziewczyna drgnęła, czując przypływ strachu, ale gdy nieznajoma podniosła głowę, Emma odetchnęła z nieskrywaną ulgą, za którą od razu się skarciła.
Dziewczyna była starsza niż Rose, może w wieku Emmy, jej włosy były gęstsze i jaśniejsze niż Rose, a oczy wielkie i brązowe, ciemniejsze niż Emmy. Dziewczyna miała twarz lalki i gdyby Emma miała ją opisać jednym słowem byłoby to "urocza". Małe, pełne usta, mały, zadarty nos i nieliczne piegi na zaróżowionych policzkach. Dziewczyna sapała, najwyraźniej po długim biegu.
-Prze-przepraszam bardzo.. cz-czy widziałaś może szeregowego Cordela? - zapytała nieznajoma, a Emma zamrugała zaskoczona, po czym pokręciła głową. Wydawało jej się, że gdzieś już widziała tę dziewczynę, ale nie pamiętała gdzie.
-Niestety nie. Dopiero się tu przeniosłam i nie wiem o kim mówisz. - odparła i tym razem to dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona.
-Przeniosłaś się? - powtórzyła. Miała dziecięcy głos i była zaskakująco niska. Gdy się wyprostowała, była prawię o pół głowy niższa niż Emma. - Przecież zamknęli wejście.
Emma znów poczuła złość na ludzi żyjących tutaj, bezpiecznie pod ziemią, podczas gdy tak wielu ginęło na powierzchni. Zacisnęła pięści, starając się opanować gniew. Nieznajoma patrzyła na nią dużymi, niewinnymi oczami, które tak bardzo przypominały oczy Rose, że Emma aż się wzdrygnęła.
-Najwyraźniej zdążyłam na ostatni pobór. - rzuciła, nieco za ostrym tonem. Dziewczyna stojąca przed nią wyczuła jej złość i cofnęła się nieco, mnąc w zdenerwowaniu szarą koszulkę.
-Och, no tak. Przepraszam. - wyjąkała nieznajoma, a Emma już miała przeprosić za swój niegrzeczny ton i wrócić do domu, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że na ramieniu dziewczyny widnieje opaska ze skrzydłami.
-Należysz do Upadłych? - zapytała, a dziewczyna się wzdrygnęła, jakby nie lubiła poruszać tego tematu. Potarła opaskę z roztargnieniem, jakby chciała ją zerwać i uwolnić się od białych skrzydeł.
-Um, tak. Na to wygląda. - mruknęła wymijająco, patrząc na nią ze słabym uśmiechem. Emma wtedy przypomniała sobie, że widziała ją przed Strefą, jak szła z dorosłą kobietą i chłopakiem o wrogim spojrzeniu. Wtedy dziewczyna patrzyła na nią przepraszająco, a teraz wyglądała, jakby sama chciała jak najszybciej uciec, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Emma westchnęła i cofnęła się wgłąb domu.
-Widzę, że się spieszysz, więc nie będę cię dłużej zatrzymywać. Może zobaczymy się kiedyś w armii, to wtedy pogadamy. - mruknęła, a nieznajoma rzuciła jej zaskoczone spojrzenie. Emma już miała zamykać drzwi, gdy dziewczyna je przytrzymała. Wyglądała na tak samo zdziwioną tym gestem jak Emma.
-W armii? Chcesz wstąpić do Upadłych? - zapytała niedowierzająco. Emma skinęła głową niepewnie, zastanawiając się, o co tej dziwnej dziewczynie chodzi. Ta jednak tylko patrzyła na nią swoimi ogromnymi oczami, mrugając co chwilę, jakby próbowała przetrawić to, czego się właśnie dowiedziała. Po chwili jednak odsunęła się od drzwi powoli i uśmiechnęła niepewnie.
-W takim razie do zobaczenia na jutrzejszym sprawdzianie. - powiedziała słabo, jakby na samą myśl o tym czuła nadchodzące mdłości. Zrobiła kolejny krok w tył, wycofując się. Odwróciła się by odejść, ale o czymś sobie przypomniała i znów spojrzała na Emmę. - Ach i jestem Kate, tak przy okazji. Kate Murphy.
-Emma. Emma Davis. - odparła, a Kate kiwnęła głową i odwróciła się, by po chwili zniknąć tak samo jak wcześniej Luke.
Co za dziwny dzień, pomyślała Emma, kręcąc głową i wracając do mieszkania.
Pierwsza Strefa wyglądała, jakby nad ogromnym, tętniącym życiem miastem zamknęła się ziemia, pochłaniając je w całości. Dziewczyna stała na wzniesieniu, a pod nią ciągnęły się stopnie prowadzące na ulice podziemnego miasta. Domy stały blisko siebie i mimo iż były do siebie podobne, każdy czymś różnił się od pozostałych. Między balkonami Emma widziała rozwieszone sznury z praniem, oraz dym unoszący się z kominów. Między domami wiły się kręte uliczki, a przez środek miasta prowadziła jedna, szeroka i długa niczym autostrada droga, która prowadziła do budynku, który górował ponad zwykłymi domami. Musiał być jakimś kluczowym punktem w mieście, pomyślała przelotnie. Ledwo go widziała, bowiem miasto było naprawdę ogromne. Wysoko nad nimi sklepienie jaskini ginęło w mroku, dając jeszcze bardziej intensywne wrażenie wielkości tego miejsca.
Na ulicach było pełno ludzi. Na całej długości głównej drogi Emma widziała biegające dzieci, śpieszących gdzieś dorosłych w mundurach i staruszków, zajętych różnymi sprawami. Dziewczyna nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tylu ludzi. To było najpewniej tuż przed atakiem Pożeraczy, gdy cały ich świat obrócił się w proch.
Poczuła łzy napływające jej do oczu, więc czym prędzej przetarła oczy. Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń, ale nie chciała pokazywać się Luke'owi z tej strony, więc tylko odwróciła głowę, starając się opanować.
-Wbrew pozorom, to nie wyglądaj tak jak ci się wydaje. - szepnął Luke, a ona dopiero wtedy na niego spojrzała, nie rozumiejąc. Patrzył na miasto z wyrazem jakiegoś dziwnego bólu na twarzy.
Ścisnął jej ramię, po czym minął ją i ruszył za Willem, poprawiając sobie Jima na plechach. Chłopiec obejrzał się na nią i wzruszył ramionami, jakby też nie rozumiał słów Luke'a. Emma widziała błysk w jego oczach, najpewniej spowodowany widokiem tylu ludzi. Nie było wątpliwości, że się cieszył. Emma uśmiechnęła się zmęczona, ale szczęśliwa. Może naprawdę nie jest jeszcze tak źle.
-Jesteś strasznie naiwna, prawda? - wzdrygnęła się, słysząc głos za plecami. Odwróciła się i zobaczyła rudowłosą Liz, która opierała się o zamknięte już drzwi prowadzące na powierzchnię. Dziewczyna patrzyła na Emmę z politowaniem, co niesamowicie ją zirytowało.
-O co ci chodzi? - zapytała, czując gniew przeważający nad zmęczeniem. Liz uśmiechnęła się jeszcze bardziej szyderczo i prychnęła.
-Nie ważne. Idź i sama się przekonaj. Tylko się nigdzie nie zgub i nie rób kłopotów chłopakom. - powiedziała tonem pełnym wyższości i pomachała jej zadbaną dłonią, tym samym ją odprawiając. Emma pomyślała, że chociaż od dawna nie rozmawiała z inną nastolatką, to teraz oddałaby wszystko za możliwość strzelenia tej dziewczynie w głowę.
Wymyślając dla niej coraz to bardziej ciekawe wyzwiska, odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach za chłopakami, rozmyślając o słowach Luke'a i Liz. O co chodziło? Przecież widziała ludzi na ulicach. Brak przerażonych krzyków, szamotaniny i przerażenia wiszącego w powietrzu. A jednak i Luke i Liz zdawali się być niesamowicie smutni, gdy mówili o mieście. Nawet Liz, z tą swoją wkurzającą wyższością. Co mogło być nie tak, w najbezpieczniejszej Strefie na całym kontynencie?
Nim się obejrzała, zeszła po schodach i stanęła obok Luke'a i Willa. Chłopcy rozmawiali o czymś, a Will zdawał się być niesamowicie rozdrażniony, nawet bardziej niż zwykle. Gdy Emma stanęła obok niego, rzucił jej wściekłe spojrzenie, a ona policzyła w myślach do dziesięciu, starając się przekonać samą siebie, że przecież zawdzięcza mu życie i nie może teraz rozszarpać go na strzępy.
-Nigdzie nie idę. - warknął Will do Luke'a, a ten odstawiwszy Jima na ziemię wyprostował się i westchnął znużony.
-Przecież nie proszę cię o wiele... - mruknął, a Will prychnął z niedowierzaniem.
-Nie prosisz o wiele. Nie prosisz o wiele. - powtórzył i zaśmiał się. Odwrócił się, przeszedł może ze dwa kroki i wrócił, mierząc w Luke'a palcem. - Właśnie o to chodzi, że prosisz. Mówiłem ci, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. A ty jak zwykle musiałeś postawić na swoim. Zawsze musisz wyciągać pomocną dłoń do słabych i niepotrzebnych. Ile jeszcze będziesz się krył za tą maską łagodności i kłamstw? Twoja dobroć cię zgubi, a ja nie chce na to patrzeć.
Spojrzał na Luke'a płonącymi oczami, a on tylko odwrócił wzrok. Emma stała jak wmurowana, stwierdzając, że kłótnie bliskich są w jakiś sposób przerażające, jakby osoby, które są ze sobą związane na zawsze, nagle chciały przeciąć wszystkie więzi, które ich łączą. Zupełnie jakby patrzyło się na szarpaninę, choć przy kłótni czuło się większy strach, jakby słowa mogły ranić bardziej niż ciosy.
Luke milczał, podczas gdy Will wbijał w niego bezlitosne spojrzenie. I choć Emma nie za bardzo wiedziała, dlaczego tak się złości, poczuła, że to musi mieć związek z ich przeszłością. Może nienawiść Willa także była spowodowana wydarzeniami z przeszłości. Może uśmiech Luke'a i chęć pomocy nie była niewyjaśniona. Potrząsnęła głową, wyrzucając te myśli z głowy. Mieszanie się w cudze sprawy nigdy nie było dobre.
W końcu Will nie wytrzymał, zaklął pod nosem, odwrócił się i odszedł, zarzucając sobie strzelbę na ramie i całkowicie ignorując Emmę i dzieci. Luke nawet za nim nie popatrzył, tylko odwrócił się do Emmy i uśmiechnął, ale jego twarz była jakby bledsza niż wcześniej.
-Chodźmy. Musimy załatwić wam jakieś miejsce do spania. - rzucił, po czym wziął Mary z ramion Emmy, tym samym dając jej wreszcie chwilę wytchnienia i ruszył przodem. Jim stanął obok dziewczyny i popatrzył w stronę w którą odszedł Will, jakby także rozmyślał o tym co się właśnie wydarzyło.
Emma poczochrała go po włosach, ale on nawet nie zareagował.
-Luke i Will to dobre osoby. - szepnął, a ona w zamyśleniu kiwnęła głową. Ruszył za Luke'iem, a ona jeszcze raz spojrzała na uliczkę w której zniknął Will, po czym także podążyła za towarzyszami. To nie była jej sprawa, pomyślała jeszcze, doganiając Luke'a, Jima i Mary i wkraczając razem z nimi w kręte uliczki Podziemnego Miasta.
* * *
Luke i Liz mieli racje.
Po kłótni chłopaków, Emma wraz z Luke'iem i dziećmi poszli do starego budynku, który nie wyglądał zachęcająco. Drewno, z którego zbudowano dom, było stare i spróchniałe, przez co cała konstrukcja sprawiała wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Luke zniknął w środku, prosząc, by została z dziećmi, więc teraz stali przed drzwiami, przyglądając się ludziom, którzy kręcili się po uliczce.
Z wzniesienia nie dostrzegła, że cywile są wychudzeni i bladzi. Niektórzy mieli puste spojrzenia, co zaniepokoiło Emmę, więc przycisnęła do siebie dzieci, niedokładnie wiedząc dlaczego czuje niepokój. Te spojrzenia przywodziły jej na myśl wzrok, który miała Mary pewnego wieczoru. Patrzyła tępym wzrokiem w ścianę, jakby wyzionęła ducha. Jakby jej wszystkie emocje zniknęły.
Emma drgnęła, mocniej przyciskając dzieci do siebie.
Oczywiście nie wszyscy wyglądali jak żywe trupy. Znaczna większość, owszem była wychudzona i słaba, ale najwyraźniej szczęśliwa. Emma widziała uśmiechniętą matkę z dziećmi, które biegły po uliczce, ścigając się do domu. Widziała parę zakochanych, którzy szli za rękę, uśmiechając się do siebie, jakby poza sobą świata nie widzieli. Był to dla niej lekki szok, że w świecie w którym żyli, ludzie mają czas na taką głupotę jak miłość.
Mimo wszytko było tu wielu ludzi i Emma pomyślała, że to naprawdę dobrze, że tylu zdołało ocaleć. Z drugiej strony wielu się to nie udało, przez co Emma poczuła bolesny skurcz w żołądku. Ona miała szczęście, ale co z pozostałymi?
-Wszystko w porządku? - wzdrygnęła się, gdy Luke położył jej dłoń na ramieniu. Chłopak patrzył na nią z góry, trzymając w ręce dwa podobne do siebie klucze złączone pętlą ze sznurka.
Emma pokiwała głową, wyrzucając smętne myśli z głowy. Przestań się zamartwiać, upomniała samą siebie, już jesteś bezpieczna. Nie musisz się bać.
Luke patrzył na nią uważnie, jakby badając jej twarz w poszukiwaniu zmęczenia.
-Dobrze się czujesz? Jeśli jesteś zmęczona, możemy gdzieś usiąść i odpocząć. - zaproponował, swoim normalnym, troskliwym głosem, a ona nieoczekiwanie przypomniała sobie słowa Liz "nie rób kłopotów chłopakom." Skrzywiła się i odpędziła od siebie twarz rówieśniczki.
Pokręciła głową, patrząc na zmartwioną minę Luke'a.
-Nic mi nie jest. Wskaż nam tylko drogę, to wystarczy. Nie chcę cię dłużej kłopotać, bo i tak już za dużo dla nas zrobiłeś. - powiedziała, a on westchnął i uśmiechnął się lekko znużonym uśmiechem.
-Tak mówisz, ale dla mnie to nic takiego. - rzucił i wskazał głową zaułek, tym samym dając jej znać gdzie ma iść. Emma ruszyła we wskazanym kierunku, a Luke chwycił Jima pod ramię i podpierając go, podążył za nią. - Myślę, że zamartwianie się o innych to moje jedyne hobby.
Emma spojrzała na niego i mimowolnie się uśmiechnęła.
-Co ty nie powiesz. - rzuciła, a on mrugnął do niej wesoło.
Pomyślała o tym, jak zbladł, gdy pokłócił się z Willem. Teraz wyglądał tak jak zawsze, uśmiechnięty, miły i opiekuńczy. Do takiego Luke'a się przyzwyczaiła i mimowolnie czerpała siły z jego niezachwianej dobroci. Był jak milcząca siła, dodająca innym otuchy, nawet gdy nie zdawali sobie z tego sprawy.
Patrzyła na niego chyba trochę za długo, bo chłopak spojrzał na nią z ukosa i przekrzywił głowę zaciekawiony.
-Coś nie tak? - zapytał, a ona pośpiesznie odwróciła wzrok. Nie mieszaj się, powtórzyła sobie. To nie twoja sprawa. - Myślisz o mojej kłótni z Willem, prawda?
Odwróciła się gwałtownie, gotowa przeprosić za swoją wścibskość, ale gdy zobaczyła delikatny uśmiech Luke'a, zwątpiła, czy na pewno chce porzucić ten temat. Była ciekawa. Chciała wiedzieć, co się wydarzyło w przeszłości chłopaków, którzy tyle razy jej pomogli. Gdzieś w głębi umysłu ich kłótnia także ją zabolała, ponieważ przez jej pojawienie się, Will był tak bardzo zły. Czuła się tak, jakby to ona rozdarła wszystkie ich więzi, jedną po drugiej.
Luke westchnął i wbił zamyślony wzrok przed siebie, podczas gdy ona patrzyła na mijane przez nich ulice, starając się zapamiętać ich rozkład. Z góry miasto nie wyglądało na aż taki labirynt.
-Will jest dość specyficzny. - powiedział Luke, a ona znów na niego spojrzała. Uśmiechał się delikatnie, ale w tym uśmiechu czaił się jakiś ból, którego nie rozumiała. - Znamy się od bardzo dawna, można powiedzieć, że od pieluchy. Nasze mamy się przyjaźniły, więc i my siłą rzeczy musieliśmy się zaprzyjaźnić.
Zamilkł na chwilę, jakby zatonął we własnych wspomnieniach, a Emma go nie pośpieszała. Bała się, że gdy się odezwie, on zamilknie i nic już jej nie powie. Potępiała swoją ciekawość, ale jednocześnie nie potrafiła się zmusić, aby mu przerwać.
-Will jest mi bardzo bliski i wiele razem przeżyliśmy. Nasze rodziny nie żyją, więc mamy tylko siebie. W Jedynce mieszkamy od początku, bowiem jeden z naszych opiekunów pomagał ją budować. - Emma rozdziawiła usta, a Luke zaśmiał się widząc jej minę. To mówiło samo przez się, że i Luke i Will są kimś bardzo istotnym dla Pierwszej Strefy. Emma aż nie mogła uwierzyć, że jej los został związany z kimś takim. Dla wszystkich, którzy wiedzieli o Jedynce, jej założyciele byli kimś w rodzaju bogów. Cudownych umysłów i wielkodusznych obrońców, którzy stworzyli schronienie dla tak wielu ludzi w świecie pozbawionym jakiegokolwiek miejsca w którym można poczuć się bezpiecznie. Z czasem aż trudno było uwierzyć, że ludzie tacy jak oni rzeczywiście istnieją. Historie o nich były tyle razy opowiadane, że stopniowo zmieniły się w legendy i trudno było rozróżnić, co jest prawdą, a co zmyślonym marzeniem.
-A skoro jesteśmy tu tak długo, to wiemy jakie warunki tu panują. Ludzie może i mają schronienie, ale muszą ciężko pracować, dostają mało żywności i cierpią na różne choroby, na które nic nie możemy poradzić. Codziennie musimy patrzeć jak ktoś zostaje wyrzucony na zewnątrz, by następnie zostać pożartym ze świadomością, że został porzucony przez swój własny lud. - Emma poczuła, jak z każdym słowem Luke'a z jej twarzy coraz bardziej znika kolor. Poczuła wrzącą nienawiść, która powoli, jak trucizna, rozchodziła się po jej ciele.
Tacy jednak teraz byli ludzie. Okrutni i pozbawieni wszelkiej litości. Byli zdolni zrobić wszystko, byleby zapewnić sobie przetrwanie. Nawet jeśli oznaczało to pozbycie się swoich. Emma zastanawiała się, co teraz robią założyciele miasta, jakie mają miny, żyjąc ze świadomością, że z bogów, którzy uratowali rzesze niewinnych, zmienili się w diabły, które wysyłają tych samych ludzi, których przyjęli z otwartymi ramionami na śmierć i zabraniają im wrócić do domów, w których mieli być już zawsze bezpieczni.
Luke patrzył kątem oka, jak w oczach Emmy pojawia się ogień. Ogień buntu i nienawiści. Taka słaba, a zarazem taka silna, pomyślał znów przelotnie, nieświadomie czując do niej jeszcze większą sympatię.
-Patrząc na to tyle razy, człowiek zaczyna się zmieniać. Will zamknął się w sobie i zaczął nienawidzić wszystkich wokoło, a ja zrobiłem się przesadnie troskliwy i wyczulony na innych, nawet jeśli nie potrzebują mojej pomocy. - kontynuował, odwracając uwagę Emmy od jej gniewu, który i tak nic by nie zmienił. - Mimo iż inaczej reagujemy na krytyczne sytuacje, w środku czujemy to samo. Nienawiść. Cierpienie. Żal. Bezsilność. Wciąż zdumiewa mnie, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić, by nie wypuścić tych emocji na zewnątrz. I czasami, gdy szala przechyla się za bardzo, tak, że nie możemy już jej zatrzymać, to wszystko w nas wybucha. Will był bardzo zdenerwowany przez ostatnie kilka dni. Musiał się na kimś wyżyć. Musiał na nowo ustabilizować szalę.
Emma patrzyła na niego, starając się nie okazywać swoich emocji. Ciągle udawało jej się zobaczyć Luke'a w coraz to nowych sytuacjach. Emocje przetaczały się przez nią, zawsze inne, gdy go słuchała, albo widziała to co robi. Był niesamowicie zmienny, przez co nie mogła ocenić jaki jest naprawdę. Ile on musiał zobaczyć, ile przemilczeć i ile emocji w sobie schować, by stać się tak trudnym do odczytania?
Luke szedł przez chwilę w milczeniu, po czym zatrzymał się przed małym domem o wyblakłej, żółtej farbie, ze spadzistym dachem i małymi, lekko zakurzonymi oknami. Uśmiechnął się do Emmy i podał jej klucze, które wcześniej widziała w jego dłoni.
-Wiem, że na zewnątrz nie wygląda najlepiej, ale mogę zaręczyć, że w środku jest znacznie przytulniejszy. - zapewnił, uśmiechając się, podczas gdy ona ze sceptyczną miną wzięła klucz i spróbowała otworzyć drzwi. Kiedy ostatni raz tak cokolwiek otwierała? Przez ostatnie lata wchodziła do domów przez okna, albo wyważone drzwi i nie pamiętała, kiedy po ataku Pożeraczy ostatni raz robiła coś tak ludzkiego jak otwieranie drzwi nowego domu własnym kluczem.
Drzwi ustąpiły i Emma, najpierw przepuszczając Mary i Jima, który lekko utykał, weszła do środka, rozglądając się w niemym zdumieniu. Weszli od razu do dużego pokoju, na którego środku stała dość duża, tylko trochę wytarta kremowa kanapa. Naprzeciwko niej znajdował się kominek, w zadziwiająco dobrym stanie. Obok w wiklinowym koszu znajdowały się polana i kawałki kartonu na rozpałkę. Na kominku leżały zapałki i jakieś puste ramki po zdjęciach. Była tam też szafa, a dalej Emma zobaczyła stół jadalny i krzesła przed kontuarem, bowiem salon był bezpośrednio połączony z małą kuchnią. Emma widziała szafki i nawet lodówkę. Przy kuchni znajdowały się uchylone drzwi, a za nimi Emma widziała malutką łazienkę, z toaletą, umywalką i kabiną prysznicową. Ściany trochę śmierdziały stęchlizną, a tapeta gdzieniegdzie odchodziła ze ścian, ale Emma jakoś nie potrafiła się na to skarżyć. Na górę prowadziły drewniane schody, po których właśnie wspinała się Mary.
-Na górze są dwie sypialnie i strych. Może nie jest to jakiś wielki luksus, ale... - Luke przerwał, gdy poczuł słaby uścisk na dłoni. Spojrzał na Emmę, która przyciskała jedną dłoń do ust, wydobywając z siebie ciche, skomlące dźwięki. Po jej twarzy spływało tak wiele łez, że aż się wystraszył, czy to miejsce aż tak jej się nie podoba, ze doprowadziło ją do takiego stanu.
-Dziękuję. Tak strasznie ci dziękuję. - szepnęła niewyraźnie, mocniej ściskając jego dłoń i drżąc na całym ciele. Zamrugał zaskoczony, początkowo lekko panikując, ale wtedy Emma odwróciła od niego głowę, najwyraźniej starając się uspokoić. Patrzył jak jej chude ramiona drżą, gdy dziewczyna z całej siły starała się zatrzymać ten atak słabości. Zaskoczył sam siebie tym, że nie spodziewał się po niej aż takiej reakcji. Po każdym innym tak, ale nie po upartej dziewczynie, którą poznał zaledwie kilka dni temu, a już zdążył przekonać się o jej sile i zapałać do niej sympatią.
Uśmiechnął się i położył dłoń na jej włosach, drugą ręką ściskając jej małą dłoń, podczas gdy ona czkała i szlochała cicho, w tej jednej chwili słabości, której nie potrafiła powstrzymać. Najwyraźniej nawet najsilniejsi muszą czasem pozwolić łzom popłynąć, pomyślał, ściskając mocniej jej dłoń, jakby próbował przejąc wszystkie jej smutki i wziąć na swoje własne ramiona.
* * *
Gdy Emma już się uspokoiła, Luke poszedł do kuchni zaparzyć herbatę i tym samym dając jej chwilę na dojście do siebie. Zawsze wiedział, kiedy potrzebowała samotności, a kiedy pocieszenia. Trochę ją to niepokoiło, ale teraz była zbyt zmęczona i słaba, by zamartwiać się czymkolwiek. Słyszała na górze Jima i Mary, którzy badali ich nowy dom. Ciągle była zła na swój wybuch słabości, ale równocześnie czuła ogromną ulgę i szczęście, gdy siedziała na kanapie domu, który od dzisiaj był jej.
-Już ci lepiej? - Luke postawił przed nią parujący kubek z herbatą i mimo iż był gorący i palił jej palce, otoczyła go dłońmi, rozkoszując się ciepłem, którego już tak dawno nie czuła. Luke stanął obok kanapy, patrząc na nią z góry łagodnym wzrokiem.
-Tak. Przepraszam za to. Ciągle tylko przysparzam ci zmartwień. - mruknęła, odwracając wzrok od jego ciepłych, niebieskich oczu, a on zaśmiał się przyjaźnie.
-Nic nie szkodzi. Już ci mówiłem, że martwienie się o innych to moje hobby. - rzucił, a ona uśmiechnęła się w duchu. Dmuchnęła, patrząc jak języki pary tańczą nad kubkiem. Luke spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku i westchnął. Emma spojrzała na niego, uświadamiając sobie, jak wiele czasu mu zabrała. Zostawiła herbatę na niskim stoliku, który znajdował się przed kanapą, po czym wstała pośpiesznie.
-Pewnie masz dużo do zrobienia. Przepraszam, że musiałeś się mną tak długo zajmować, ale już sobie poradzę. - powiedziała, a on spojrzał na nią z krzywym uśmiechem.
-Zawsze, gdy mnie o tym zapewniasz, niespodziewanie dzieje się coś złego. Wolałbym więc zostać i upewnić się, że należycie odpoczniesz. - westchnął znów, a ona już miała go zapewnić że wszystko z nią w porządku, gdy kątem oka zobaczyła Mary, która zwieszała głowę z góry schodów. Serce podeszło jej do gardła, ale w tym momencie mała zniknęła, zapewne uratowana przez Jima. I rzeczywiście Emma chwilę później usłyszała jego karcący głos. Westchnęła po cichu z ulgą.
-Jednak sprawy służbowe wzywają. - oświadczył Luke, znów patrząc na zegarek. Spojrzał jeszcze raz na Emmę, jakby bił się sam ze sobą, czy ją zostawić, czy jednak zostać. Najwyraźniej był bardziej opiekuńczy niż myślała i uśmiechnęła się na tę myśl.
-Naprawdę dam sobie radę, Luke. - zapewniła, a on skrzywił się lekko, gdy zaczęła popychać go w stronę drzwi. Niemal widziała w nim chęć zaparcia się nogami o ziemię, by jeszcze trochę z nimi zostać i upewnić się, że nic im się nie stanie.
-Wiem, wiem. Już kilka razu to dzisiaj słyszałem i dość skutecznie wbiło mi się to w pamięć. - odparł niechętnie, ale uśmiechnął się swoim pogodnym uśmiechem. W końcu ruszył do wyjścia, a ona pośpieszyła za nim. Naprawdę miała u niego ogromny dług, przebiegło jej przez myśl i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej to nie przeszkadza. Jeśli będzie trzeba, pomoże Luke'owi jak tylko będzie mogła.
Odwrócił się w drzwiach i spojrzał na Emmę z wyrazem nagłego zmartwienia na twarzy.
-Odpocznij dzisiaj, Emmo. Nie chcę tego mówić, ale jutro musisz się stawić do armii. Nie wiem czy to szczęście, czy nie, ale trafiłaś do Strefy idealnie. O 8;00 jest zbiórka rekrutów i sprawdzian umiejętności. Jeśli się na niego nie stawisz, będziesz musiała czekać na kolejny sprawdzian. A szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby miał się odbyć w najbliższej przyszłości. - powiedział, a ona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Sprawdzian umiejętności? - powtórzyła, a on pokiwał głową, drapiąc się w kark.
-Organizuje się go co jakiś czas i sprawdza zdolności nowo przybyłych kadetów, po czym umieszcza się ich w odpowiednich jednostkach. Starzy wyjadacze też biorą w nich udział, by pokazać dowództwu swoje postępy. Z twoimi umiejętnościami strzelania powinnaś z łatwością przejść do zaawansowanych oddziałów. - zamilkł na chwilę, dając jej czas by przetrawić tę wiadomość. - Jak stoisz z wiedzą teoretyczną?
Zamrugała zaskoczona.
-Z czym? - powtórzyła tępo, czując jak głowa zaczyna ją boleć od dzisiejszych wrażeń. Luke westchnął, patrząc na nią z góry.
-Tak myślałem. Mamy tutaj różnorodne typy szkoleń. Codziennie rekruci i weterani przygotowują się do walki z Arinami. Muszą znać się przede wszystkim na walce, ale wiedza też jest potrzebna. Dywizje dzielimy na różne typy. Niektórzy są lepsi w wiedzy teoretycznej na temat Arinów, a inni lepiej radzą sobie z bronią i walką w terenie. Mamy wiele dywizji, więc postaraj się po prostu wypaść jak najlepiej. - powiedział Luke, a ona pokiwała słabo głową. Luke uścisnął jej ramię w krzepiącym geście, po czym odwrócił się i wyszedł na ulicę. Spojrzał na nią przez ramię, posyłając jej pożegnalny uśmiech.
-Rano kieruj się za ludźmi z opaskami. Na pewno się nie zgubisz. - znów pokiwała głową, starając się zapamiętać wszystko, co Luke jej powiedział. Widząc jej skonsternowaną minę, zaśmiał się głośno. - I odpocznij. Nie chcę, żebyś się dzisiaj przemęczała. - posłał jej krzepiący uśmiech. - Do zobaczenia, Emmo.
-Do zobaczenia. I dziękuję! - krzyknęła za nim i zobaczyła jak podnosi rękę w pożegnalnym goście, po czym znika jej z oczu w jednej z wielu uliczek podziemnego miasta.
Patrzyła za nim jeszcze chwilę i już miała wrócić do domu, gdy ktoś szarpnął ją za ramię. Spojrzała z zaskoczeniem na zdyszaną dziewczynę, z krótkimi blond włosami. Przez chwilę przed oczami miała twarz Rose malującą się tak wyraźnie, że dziewczyna drgnęła, czując przypływ strachu, ale gdy nieznajoma podniosła głowę, Emma odetchnęła z nieskrywaną ulgą, za którą od razu się skarciła.
Dziewczyna była starsza niż Rose, może w wieku Emmy, jej włosy były gęstsze i jaśniejsze niż Rose, a oczy wielkie i brązowe, ciemniejsze niż Emmy. Dziewczyna miała twarz lalki i gdyby Emma miała ją opisać jednym słowem byłoby to "urocza". Małe, pełne usta, mały, zadarty nos i nieliczne piegi na zaróżowionych policzkach. Dziewczyna sapała, najwyraźniej po długim biegu.
-Prze-przepraszam bardzo.. cz-czy widziałaś może szeregowego Cordela? - zapytała nieznajoma, a Emma zamrugała zaskoczona, po czym pokręciła głową. Wydawało jej się, że gdzieś już widziała tę dziewczynę, ale nie pamiętała gdzie.
-Niestety nie. Dopiero się tu przeniosłam i nie wiem o kim mówisz. - odparła i tym razem to dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona.
-Przeniosłaś się? - powtórzyła. Miała dziecięcy głos i była zaskakująco niska. Gdy się wyprostowała, była prawię o pół głowy niższa niż Emma. - Przecież zamknęli wejście.
Emma znów poczuła złość na ludzi żyjących tutaj, bezpiecznie pod ziemią, podczas gdy tak wielu ginęło na powierzchni. Zacisnęła pięści, starając się opanować gniew. Nieznajoma patrzyła na nią dużymi, niewinnymi oczami, które tak bardzo przypominały oczy Rose, że Emma aż się wzdrygnęła.
-Najwyraźniej zdążyłam na ostatni pobór. - rzuciła, nieco za ostrym tonem. Dziewczyna stojąca przed nią wyczuła jej złość i cofnęła się nieco, mnąc w zdenerwowaniu szarą koszulkę.
-Och, no tak. Przepraszam. - wyjąkała nieznajoma, a Emma już miała przeprosić za swój niegrzeczny ton i wrócić do domu, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że na ramieniu dziewczyny widnieje opaska ze skrzydłami.
-Należysz do Upadłych? - zapytała, a dziewczyna się wzdrygnęła, jakby nie lubiła poruszać tego tematu. Potarła opaskę z roztargnieniem, jakby chciała ją zerwać i uwolnić się od białych skrzydeł.
-Um, tak. Na to wygląda. - mruknęła wymijająco, patrząc na nią ze słabym uśmiechem. Emma wtedy przypomniała sobie, że widziała ją przed Strefą, jak szła z dorosłą kobietą i chłopakiem o wrogim spojrzeniu. Wtedy dziewczyna patrzyła na nią przepraszająco, a teraz wyglądała, jakby sama chciała jak najszybciej uciec, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Emma westchnęła i cofnęła się wgłąb domu.
-Widzę, że się spieszysz, więc nie będę cię dłużej zatrzymywać. Może zobaczymy się kiedyś w armii, to wtedy pogadamy. - mruknęła, a nieznajoma rzuciła jej zaskoczone spojrzenie. Emma już miała zamykać drzwi, gdy dziewczyna je przytrzymała. Wyglądała na tak samo zdziwioną tym gestem jak Emma.
-W armii? Chcesz wstąpić do Upadłych? - zapytała niedowierzająco. Emma skinęła głową niepewnie, zastanawiając się, o co tej dziwnej dziewczynie chodzi. Ta jednak tylko patrzyła na nią swoimi ogromnymi oczami, mrugając co chwilę, jakby próbowała przetrawić to, czego się właśnie dowiedziała. Po chwili jednak odsunęła się od drzwi powoli i uśmiechnęła niepewnie.
-W takim razie do zobaczenia na jutrzejszym sprawdzianie. - powiedziała słabo, jakby na samą myśl o tym czuła nadchodzące mdłości. Zrobiła kolejny krok w tył, wycofując się. Odwróciła się by odejść, ale o czymś sobie przypomniała i znów spojrzała na Emmę. - Ach i jestem Kate, tak przy okazji. Kate Murphy.
-Emma. Emma Davis. - odparła, a Kate kiwnęła głową i odwróciła się, by po chwili zniknąć tak samo jak wcześniej Luke.
Co za dziwny dzień, pomyślała Emma, kręcąc głową i wracając do mieszkania.
niedziela, 29 maja 2016
Rozdział VIII
-Wybacz za wcześniejsze zachowanie Willa. Jest dzisiaj nie w humorze. - Emma odwróciła się i spojrzała na blondyna, który uśmiechał się do niej przepraszająco. Dał jej czas na przywitanie się z Jimem i Mary, za co była mu ogromnie wdzięczna. Ludzie w opaskach krążący po sali rzucali jej wrogie spojrzenia, a ona zdawała sobie sprawę, że nie powinna tu być. Najwyraźniej każdy miał przydzielony jakiś sektor, a ona naruszyła zasady, opuszczając swój. Blondyn jednak uspokajał przechodzących ludzi miłymi uwagami, lub uśmiechami, a oni wtedy pomrukiwali coś niewyraźnie i dawali im spokój. Emma patrzyła na to z wdzięcznością, zastanawiając się, jaką blondyn pełni tu rolę.
Wstała, upewniwszy się, że Jim i Mary są pogrążeni we śnie, po czym lekko się chwiejąc, podeszła do chłopaka.
-Odniosłam wrażenie, że on zawsze jest nie w humorze. - odparła, a blondyn zaśmiał się przyjaźnie, po czym obejrzał się przez ramię na drzwi którymi wyszedł ciemnowłosy chłopak - Will, jeśli Emma dobrze pamiętała.
-Chyba masz rację. Ale da się do tego przyzwyczaić. - znów na nią spojrzał i zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów, a ona z całych sił powstrzymywała się, by nie paść z wyczerpania. Była naprawdę zmęczona i szczerze marzyła o odpoczynku, ale nie mogła sobie jeszcze na niego pozwolić. Blondyn już się nie uśmiechał i przez dłuższą chwilę się jej przyglądał, po czym westchnął i pokręcił głową.
-Nie powinnaś się tak przemęczać. Nikomu jeszcze nie zaszkodził mały odpoczynek. - rzucił, a ona tylko odwróciła wzrok. Z tego chłopaka emanowała dobroć i choć była to dobra cecha, Emma pomyślała przelotnie, że pewnego dnia przez nią zginie.
-Chciałabym najpierw z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko. - powiedziała, a on znów westchnął, przejeżdżając ręką po twarzy, po czym spojrzał na nią przez palce.
-Uparta jesteś, co? - zdjął rękę z twarzy i wyciągnął w jej stronę. - Niech ci będzie. Tak przy okazji jestem Luke.
-Emma. - uścisnęła jego rękę, a on uśmiechnął się i wskazał na drzwi, którymi wyszedł wcześniej Will. - Może wyjdziemy na zewnątrz? Tutaj czuję się trochę osaczony.
Emma rozejrzała się i spostrzegła, że wiele osób się im przygląda. Spojrzała przez ramię na Jima i Mary, bijąc się z myślami. Luke jakby czytając w myślach położył jej dłoń na ramieniu, więc niechętnie przeniosła na niego wzrok.
-Nic im się tu nie stanie. Puki co śpią, a my za chwilę wrócimy. - powiedział uspokajająco, a ona jeszcze przez chwilę się wahała, po czym kiwnęła niepewnie głową. Musiała go wypytać o kilka rzeczy. Porozmawiają i zaraz wróci do dzieci, zapewniła samą siebie.
Wyszła za Lukiem z sali odprowadzana zaciekawionymi lub niechętnymi spojrzeniami. Przeszli przez hol i wyszli na plac skąpany w mroku nocy. Tylko kilka latarek czołówek i księżyc w pełni rozświetlał ciemność panującą na zewnątrz. Podczas jej nieobecności, z placu zniknęła część rannych osób. Ludzie w opaskach krążyli między martwymi ciałami przykrytymi prześcieradłami, lub opatrywali pozostałych rannych. Emma wypatrzyła wśród medyków Willa, który pochylał się nad leżącą nieruchomo dziewczyną. Marszczył w skupieniu brwi, uciskając ranę na brzuchu rannej, ale najwyraźniej rana była zbyt poważna, bo odwrócił się i zawołał innego medyka, który przybiegł natychmiast i uklęknął po drugiej stronie dziewczyny, zasłaniając Emmie widok.
-Mają strasznie dużo roboty. - głos Luke'a wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego i zobaczyła, że też patrzy na Willa, a na jego twarzy maluje się troska i zmartwienie. Przeniósł na nią swój wzrok i uśmiechnął się pokrzepiająco.
-Co się stało z pozostałymi rannymi? - zapytała, a on znów spojrzał na ciągnące się przed nimi szeregi nieruchomych ciał nieodgadnionym wzrokiem.
-Otrzymali pomoc medyczną, więc zapewne zostali odprawieni. - odparł, a Emma poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Spojrzała z niedowierzaniem na Luke'a, który obserwował jej reakcję kątem oka.
-Przegoniliście ich? Przecież na ulicach roi się od Pożeraczy! - krzyknęła, a przechodzący najbliżej ludzie w opaskach syknęli na nią uciszająco. Luke uśmiechnął się do niech przepraszająco, wyjaśniając, że to stres tak na nią działa, a Emma w tym czasie starała się uspokoić. Kątem oka widziała, że Will także podnosi na nich wzrok i nawet stąd czuła jego nienawistne spojrzenie.
Luke odwrócił się znów do niej, a widząc jej wściekłą minę sapnął i podrapał się po głowie.
-Słuchaj, w ogóle nie wątpię w twoje zdolności słuchania w ciszy i spokoju, ale jednak byłbym wdzięczny gdybyś nie wzbudzała zbytniego zainteresowania swoją osobą. - mruknął, a ona zacisnęła pięści i spuściła wzrok. Wiedziała, że musi się uspokoić. Luke odchylił głowę do tyłu i odetchnął głęboko, jakby także starał się uspokoić, pomimo tego, że nie wyglądał jakby wybuch Emmy jakoś szczególnie go zirytował.
-Jesteś naprawdę kłopotliwą dziewczyną. - rzucił i znów na nią spojrzał, uśmiechając się lekko. Emma skrzyżowała ręce na piersi, ale nie odpowiedziała. - Ale mimo wszystko wydajesz się być dobrą osobą i nie dziwię się twojemu wybuchowi złości. - spojrzała na niego zaskoczona, a on rozejrzał się po placu, marszcząc brwi. - Mnie także nie podoba się to, co Rada każe nam robić z nowo przybyłymi ludźmi. Od jakiegoś miesiąca nie przyjmujemy już cywilów do Bezpiecznej Strefy.
-Ale dlaczego? Przecież po to powstała, prawda? Żeby dawać schronienie ocalałym. - powiedziała Emma, a on rzucił jej pobłażliwe spojrzenie.
-Taki był zamiar. Ale tylko pomyśl. Codziennie do Strefy napływają nowi cywile. Jedynka powstała jakieś trzy lata temu i od tamtego czasu codziennie przyjmowała po kilkadziesiąt osób tygodniowo. Nie ważne jakie mielibyśmy chęci, brakuje miejsca, żywności i ochrony. Dlatego miesiąc temu zabroniono wpuszczania cywilów, a w Jedynce wszczęto selekcję. - zamilknął, aby wziąć oddech, podczas gdy Emma wbijała w niego niedowierzające spojrzenie.
-Selekcję? - powtórzyła, a on kiwnął głową.
-Wyrzucają niepotrzebnych ludzi, aby ograniczyć żywność i przestrzeń. Teraz nie ma tam bezpiecznego miejsca dla bezbronnych i bezużytecznych cywilów. Każdy kto chce zostać, musi jakoś przysłużyć się Strefie. - powiedział z niechęcią. Emma słuchała go z uwagą łapiąc każde słowo i czując jak ręce zaczynają jej drżeć.
-To okropne. - szepnęła, a on spojrzał na nią z ukosa. Krucha dziewczyna, która stała przed nim, sprawiała wrażenie, jakby miała upaść pod najsłabszym podmuchem wiatru. A jednak z jej oczu biła niewyobrażalna determinacja i siła i Luke patrząc na nią pomyślał, że w przyszłości jej istnienie albo przyniesie wszystkim chwałę i zbawienie, albo zniszczenie i śmierć. Potrząsnął głową, wyrzucając z siebie te dziwne myśli.
Jednak oprócz tego, w jej oczach czaiła się także jakaś zadziorna iskra, jakby dziewczyna tylko czekała na okazję do spowodowania zamieszania. Może tylko mu się wydawało, ale miał wrażenie, że znajomość z nią przyniesie wiele kłopotów.
Jednak oprócz tego, w jej oczach czaiła się także jakaś zadziorna iskra, jakby dziewczyna tylko czekała na okazję do spowodowania zamieszania. Może tylko mu się wydawało, ale miał wrażenie, że znajomość z nią przyniesie wiele kłopotów.
-A ty? - zagadnął przerywając ciszę, a Emma drgnęła, jak wyrwana z transu. Spojrzała na niego pytająco. - Co tu tak właściwie robisz?
Zawahała się, przenosząc wzrok na strzeżone przez pięciu strażników wejście do Bezpiecznej Strefy. Teraz raczej nie było sensu mówić mu po co tu przyszła. Tłukła się taki kawał drogi na darmo, a sama myśl o tym powodowała, że Emma miała ochotę krzyczeć na całe gardło. Przejechała ręką po włosach, zaciskając usta.
-To, co wszyscy pozostali. Chciałam dostać się do Jedynki. - rzuciła mimo wszystko. Nie było sensu tego zatajać. Luke spojrzał na nią w zamyśleniu.
-Był jakiś szczególny powód? - drążył, a ona westchnęła, ogarniając wzrokiem wszystkich rannych i ludzi w opaskach, krążących po placu. Dlaczego przybyła? Chciała uciec od śmierci Rose. Po drodze spotkała Jima i Mary, a oni stali się kolejnym powodem. Chciała im zapewnić bezpieczeństwo. Chciała też znaleźć tu jakieś zajęcie, które pozwoliłoby jej się oderwać od przeszłości.
-Było wiele powodów. - odparła zgodnie z prawdą. Chłopak przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, a ona miała wrażenie, że ocenia ją i jej wypowiedzi. Przez chwilę milczeli, a ona czuła, jak cisza przytłacza ją, niczym głaz. Było coś w spojrzeniu Luke'a, co ją niepokoiło. Może i z początku był milutkim, uśmiechniętym chłopcem, ale teraz czuła jak jego wzrok przewierca ją na wskroś. Było w tym coś, co sprawiło, że pomyślała o Willu i zdumiała się, jak ten chłodny wzrok przypomina ten czarnowłosego.
-A może zaciągnęłabyś się do tutejszej armii? - zapytał nagle, na powrót stając się uśmiechniętym Lukiem. Mrugnęła zaskoczona, podczas gdy on kiwnął głową na przechodzących obok nich ludzi w opaskach. - Te kurtki z opaskami to znak rozpoznawczy Upadłych.
-Upadłych? - powtórzyła, mimowolnie zaintrygowana. Luke kiwnął głową i uśmiechnął się.
-Ludzie z Jedynki zaczęli tak na nas mówić. Upadli od upadłych aniołów. Według mnie to trochę głupie, porównywać ludzi, którzy są słabi i nieobliczalni do istot potężnych i wiecznych, ale cóż, tak już się przyjęło. - wyjaśnił.
-Nigdy o was nie słyszałam. - przyznała, patrząc na opaskę na lewym ramieniu kurtki Luke'a. Z bliska przekonała się, że to rzeczywiście skrzydła. Białe skrzydła, rozpostarte w locie. Chociaż raczej przypominały ptaki, niż anioły, Emma pomyślała, że w jakiś sposób nazwanie armii Upadłymi Aniołami pasuje idealnie.
-Może dlatego, że ta nazwa skupia się głównie na terenach bliższych Stref. Jeśli pochodzisz z dalszej, to całkiem możliwe, że słyszałaś o nas, ale pod inną nazwą. Ludzie różnie o nas mówią. - uśmiechnął się, a ona przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad jego słowami. Przesiadując w sklepie Jacka, często słyszała o armii Podziemnych, ale były to tylko urywki i ludzie zbytnio się o nich nie rozpowiadali. Może sami nie wiedzieli, albo nie chcieli niczego rozpowiadać.
-Gdybym dołączyła, znalazłoby się miejsce w Strefie? - zapytała, a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. Mimo wszystko podejrzewała, że Luke wiedział, iż Emma przystanie na jego propozycję.
-Jak już mówiłem, do Strefy przyjmują tylko tych, którzy mogą dać im coś w zamian. Służba w armii jest jedną z tych rzeczy. - powiedział, a ona poczuła przypływ nadziei.
-A Jim i Mary? - zapytała, a on zamyślił się.
-Wydaje mi się, że damy radę coś z nimi zrobić. - odparł, a pod Emmą z ulgi prawie ugięły się kolana. Miała ochotę rzucić się na Luke'a i przytulić go z całej siły, by pokazać mu swoją wdzięczność.
Chłopak westchnął przeciągle.
- Jednak ten chłopiec, Jim, będzie musiał zaciągnąć się do pracy w Strefie. Dziewczynka jest za mała, ale on już może pracować, więc najprawdopodobniej zostanie gdzieś przydzielony.
Chłopak westchnął przeciągle.
- Jednak ten chłopiec, Jim, będzie musiał zaciągnąć się do pracy w Strefie. Dziewczynka jest za mała, ale on już może pracować, więc najprawdopodobniej zostanie gdzieś przydzielony.
Widząc minę Emmy, zaśmiał się i uniósł ręce w uspokajającym geście.
-Nie martw się. Nie chodzi mi o przystąpienie do armii. Myślę raczej o pracy w podziemnych składach żywności. To ciężka praca, ale zawsze lepsza niż walka z Arinami. - rzucił, a Emma znów poczuła ulgę. Z tym Jim sobie poradzi. Może był uparty i wkurzający, ale na pewno nie pozwalający innym pracować za siebie. Coś innego natomiast zainteresowało Emmę w wypowiedzi Luke'a.
-Arinami? - zagadnęła, a on spojrzał na nią z zaskoczeniem. Po chwili jednak uśmiechnął się ze zrozumieniem.
-No tak. Wcześniej też zdziwiło mnie, że nazwałaś ich Pożeraczami. To trafna nazwa, jakby się nad tym zastanowić, ale tutaj nazywamy ich Arinami. - Emma przywołała w myślach obraz Pożeraczy i stwierdziła, że Arini to zbyt łagodna nazwa dla takich potworów. Nie zamierzała jednak kłócić się o takie drobnostki.
Rozejrzała się po pobojowisku. Coraz więcej uleczonych ludzi wstawało o własnych siłach i po wymianie zdań z żołnierzami, odwracało się i odchodziło. Emma patrzyła na ich niedowierzające miny ze zrozumieniem. Wiedziała jak to jest iść tak długo tylko po to, by później zostać brutalnie odesłanym z powrotem. Też by przez to teraz przechodziła. Szłaby razem z tymi ludźmi, pełna rezygnacji i strachu. Jednak miała szansę ochronić Jima i Mary. Miała szansę zostać.
Odwróciła się twarzą do Luke'a, który tak jak ona wcześniej patrzył na grupę odchodzących ludzi.
-Chciałabym dołączyć do armii. - oświadczyła, patrząc na niego pewnie, a on przeniósł na nią spojrzenie swoich niebieskich oczu i uśmiechnął się szeroko.
-Podoba mi się to spojrzenie. A teraz chodź ze mną. Musimy jakoś przemycić cię do Bezpiecznej Strefy.
* * *
Gdy sytuacja na placu już całkowicie się uspokoiła, a ostatni opatrzeni cywile odeszli, połowa ludzi w opaskach zaczęła schodzić się pod wejście do Jedynki. Druga połowa podzieliła się na kilka jednostek, z czego każda była odpowiedzialna za coś innego. Kilka osób oddzieliło się od reszty i ruszyło w stronę bocznych uliczek, zapewne na obchód. Kilku zbiło się w grupę i zaczęło dyskutować o czymś, co chwilę wskazując na martwe ciała ciągle zajmujące ponad połowę placu. Emma nie chciała wiedzieć, co zamierzali z nimi zrobić.
Stała trochę z boku, trzymając za rękę Mary. Jim stał obok niej i rozglądał się wokoło, ale nie odzywał się szczególnie dużo. Musiał mieć naprawdę dość wrażeń na dzisiaj. Luke stał obok nich, najwyraźniej na kogoś czekając. Powiedział wcześniej Emmie, że trudno dostać się do Strefy, nawet jeśli chce się dostać do armii. Zapewnił też że sam wszystkim się zajmie, a ona przystała na to bez sprzeciwów. Luke najwyraźniej znał tutaj wszystkich żołnierzy i medyków, a sądząc po zachowaniu mijających ich ludzi, był wśród nich lubiany. Trudno się dziwić, pomyślała Emma.
Przeniosła wzrok na ludzi w opaskach, którzy pojedynczo lub dwójkami schodzili po schodach prowadzących do Strefy. Z tego co widziała, strażnicy stojący przy wejściu nie wymagali jakiejś specjalnej przepustki, tylko zerkali na twarze wchodzących i tylko czasami zatrzymywali kogoś, by o coś zapytać i po chwili wpuszczali dalej. Najwyraźniej wszyscy wojskowi się tu znali.
Jej wzrok spoczął na znajomej twarzy, wysokiego chłopaka, który szedł samotnie wśród tłumu i wydawał się całkowicie ignorować wszystkich wokoło. Ręce miał w kieszeniach spodni, a w ustach lizaka. Kucyk na jego głowie podskakiwał z każdym krokiem. Parę pojedynczych kosmyków uwolniło się i opadało mu teraz na twarz. Kilka osób rzucało mu nieprzyjemne spojrzenia, ale gdy tylko jego szare oczy zatrzymywały się na którejś z tych osób, nagle spuszczali wzrok i czym prędzej umykali. Ciemnowłosy westchnął ze śmiertelnie znudzoną miną, po czym jakby wyczuł na sobie wzrok Emmy, jego spojrzenie skierowało się w jej stronę. Nie zatrzymał się, tylko szedł dalej, wbijając w nią wzrok. Poznał ją prawie na pewno, ale najwyraźniej w ogóle go nie zainteresowała, bo tylko prześlizgnął się po niej wzrokiem i znów wbił znudzony wzrok w tłum.
Emma poczuła rozdrażnienie, ale nie miała czasu by zwyzywać w myślach irytujące zachowanie szarookiego, bo w tej chwili zobaczyła Willa, który szedł w ich stronę. Najpierw na jego twarzy widziała zmęczenie, gdy szedł, rozcierając sobie kark, ale gdy tylko jego wzrok spoczął na niej, w oczy wstąpił mu znajomy gniewny błysk. Jak miło, pomyślała rozdrażniona.
-Co ona tu robi? - zapytał Luke'a, tak, jakby jej tu nie było. Zacisnęła pięść, po raz kolejny zastanawiając się, co takiego musiała mu zrobić, żeby tak nie tolerował jej obecności. Luke westchnął, jakby spodziewał się, że właśnie tak to się skończy.
-Jak widzisz, czeka na wejście do Strefy. - odparł, a Emma niemal widziała żyły pulsujące na czole Willa. Odetchnął głęboko i wbił w Luke'a miażdżący wzrok.
-Wiesz, że to niemożliwe. Nie przyjmujemy bezużytecznych nieudaczników. - rzucił Emmie spojrzenie mówiące dobitnie, że właśnie do tej kategorii się zalicza. Już miała mu coś odpyskować, ale Luke położył jej dłoń na ramieniu, więc zamilkła.
-Zaproponowałem jej wstąpienie do Upadłych. - powiedział Luke, a Will spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Chyba sobie żartujesz. - odparł, patrząc to na Emmę, to na Luke'a. Kolejka przed nimi zmniejszyła się i już tylko kilka osób czekało na wejście do Strefy. Chłopak w kucyku właśnie znikał w podziemnym tunelu, a strażnicy patrzyli na nich z coraz większym zainteresowaniem, co niezbyt podobało się Emmie.
-Mówię śmiertelnie poważnie, ale potrzebuję twojej pomocy, by przekonać strażników, że jest z nami. - to zdanie Luke powiedział na jednym wydechu, jakby chciał mieć je już z głowy. Emma zrozumiała dlaczego, gdy zobaczyła pełną chęci mordu minę Willa.
-Nie. Mówisz. Poważnie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, jakby całą siłą woli powstrzymywał się od wybuchu. Luke wbijał w niego nieustępliwy wzrok, podczas gdy Emma bała się choćby mrugnąć.
Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, po czym nagle Will warknął coś pod nosem i odwrócił się od nich, ruszając w stronę wejścia do Strefy. Luke odwrócił się do niej z uśmiechem.
-No, najgorszą część mamy z głowy. A teraz chodźcie. - podążył za Willem, który był już przy strażnikach i coś im tłumaczył, wskazując na Emmę i dzieci. Najstarszy z nich, mogący mieć z czterdzieści lat spojrzał na dziewczynę, gdy podchodziła wraz z Lukiem i dziećmi.
-...proszę więc przymknąć na to oko. - mówił Will, gdy podeszli na tyle blisko by usłyszeć ich rozmowę. Strażnik przeniósł wzrok na Luke'a, który uśmiechnął się czarująco.
-Co to ma być, Price? Nabór kadetów do armii już się skończył. Nie mamy miejsca, przecież wiesz. - rzucił, patrząc na Luke'a podejrzliwie. - Jeśli dziewczyna chce się zaciągnąć, niech zgłosi się do jednostki strażniczej w swojej strefie.
Emma nie miała pojęcia, czy w jej Strefie jest jakaś jednostka strażnicza, ale była prawie na sto procent pewna, że nie ma czegoś takiego. Nie miała czasu jednak się nad tym rozwodzić, bo Luke westchnął konspiracyjnie, patrząc na strażników i delikatnie ściskając jej ramię, na którym ciągle trzymał dłoń.
-Może i tak, ale im więcej utalentowanych żołnierzy tym więcej uratowanych ludzi, prawda? To chyba pana słowa, kapitanie. - odparł z uśmiechem, a Emma zobaczyła, jak Will przewraca oczami.
Kapitan spojrzał na Emmę sceptycznie, jakby szczerze wątpił w jej talent.
-Ręczę za nią, kapitanie. - dodał Luke, a mężczyzna wbił w niego nieustępliwy wzrok. Po chwili jednak westchnął i spojrzał na Jima i Mary.
-A te bachory? - Emma zjeżyła się słysząc jego ton, ale nim zdążyła powiedzieć coś za co na pewno wygoniono by ją z kwitkiem, poczuła na drugim ramieniu żelazny uścisk Willa. Spojrzała na niego rozwścieczona, ale on tylko rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i znów skupił się na strażnikach.
-Sieroty wojenne. Są z dziewczyną. - rzucił Luke, a drugi strażnik, mogący mieć dwadzieścia parę lat zmarszczył brwi.
-Dzieciaki są nam niepotrzebne. Nie mamy żywności by wykarmić każde zbłąkane dziecko. - Tylko żelazny uścisk Willa powstrzymywał Emmę od rzucenia się im do gardeł. Czuła jak krew w niej płonie, gdy słyszała tak bardzo pozbawione człowieczeństwa słowa. Jim zaciskał zęby, ale najwyraźniej nawet on wiedział, że odezwanie się w takiej sytuacji może oznaczać dla nich koniec.
-Chłopak może pracować. Dziewczynka także, jak tylko podrośnie. - powiedział Luke, ale strażnicy pokręcili głowami. Emma czuła panikę rozlewającą się powoli po jej ciele.
-To niemożliwe. Rada jasno obwieściła...
-Kapitanie, o ile się nie mylę, puki ktoś służy armii, osoby będące pod jej opieką mają prawo przebywać na terenie Strefy. Tak przynajmniej jest w przypadku kapitana i kilku innych żołnierzy. - nieoczekiwanie przerwał mu Will wbijając w niego spojrzenie, podczas gdy Luke uśmiechał się przyjaźnie. Emmie przemknęło przez myśl, że to naprawdę demoniczni przeciwnicy. Cieszyła się, że ma ich po swojej stronie. No, może Will nie był całkiem po jej stronie, przemknęło jej przez myśl i skrzywiła się na tę myśl.
Kapitan zacisnął zęby, po czym kiwnął niechętnie głową.
-Ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalasz, Price. - warknął strażnik do Willa, ale odsunął się, pokazując im ciemne zejście do Strefy. Emma przełknęła ślinę, gdy patrzyła w czarny otwór, który wcale nie przywodził na myśl bezpiecznego schronienia.
Will ruszył przodem ciągnąc Emmę i dzieci za sobą, a Luke podążył za nimi, machając strażnikom na odchodne. Gdy zrównał się z dziewczyną, posłał jej uśmiech zwycięzcy, jakby właśnie wygrali jakieś zawody. I choć Emma czuła się wyczerpana, także się uśmiechnęła.
* * *
Schody ciągnęły się w nieskończoność. Emma nie wyobrażała sobie, jakim cudem ci wszyscy żołnierze codziennie wychodzą po nich w górę na obchód. Mimo, że szli w dół, sapała z wyczerpania, zmuszona na dodatek nieść wykończoną Mary na rękach. Dziewczynka, gdy tylko weszli w mroczne zejście, rozświetlone gdzie nie gdzie małymi lampkami dającymi znikome światło, przewróciłaby się z wyczerpania, gdyby Will jej nie złapał. Podał ją Emmie, rzucając jej przy tym mordercze spojrzenie, jakby to była jej wina, po czym ruszył dalej nie dając jej czasu się zrewanżować.
Luke szedł z samego tyłu, niosąc Jima na barana, bowiem jego kostka nie pozwalała mu iść tak długo. Emma była mu wdzięczna, ale jednocześnie czuła, że będzie musiała się jakoś odwdzięczyć za tę dobroć.
Gdy wydawało jej się, że minęło już kilka stuleci odkąd weszli w mrok przejścia, nagle przed nimi pojawiła się ogromna, metalowa brama, zatrzaśnięta na cztery spusty. Emma zeszła z ostatniego stopnia i oparła się o ścianę, by nie upaść z wycieńczenia. Bolały ją wszystkie mięśnie,a rana na brzuchu pulsowała. Umierała z pragnienia, ale nawet nie mogła poprosić o wodę, przez spuchnięte z pragnienia gardło.
-Rób tak dalej, a do armii dotrą tylko twoje zwłoki. - warknął Will, stojący kilka kroków od niej. Nawet się nie zasapał, za co Emma szczerze go nienawidziła. Patrzył na nią krytycznym wzrokiem doświadczonego medyka, ale nawet nie kiwnął palcem, żeby jakoś jej pomóc. Nie chciała dawać mu satysfakcji z patrzenia na jej słabości. Męczyła się szybciej niż inni. Jej ciało było słabe i chorowite. Ale nie będzie przez to gorsza od takiej szumowiny jaką był Will.
Odepchnęła się od ściany i minęła go, celowo uderzając w ramię, na co on tylko prychnął i ruszył za nią. Szybko ją jednak wyprzedził i pierwszy dotarł do drzwi. Emma wcześniej tego nie zauważyła, ale w ogromnych drzwiach były wbudowane mniejsze, wzrostu Willa, także zrobione z metalu z małą metalową klapką na wysokości oczu.
Emma usłyszała, jak Luke schodzi z ostatniego schodka, więc odwróciła się, by go zobaczyć. Spocił się, co mimowolnie wzbudziło w Emmie satysfakcję. Skarciła się za nią natychmiast.
-Mogę już iść sam. - mruknął Jim, siedzący na plecach Luke'a. Chłopak uśmiechnął się, ale nie puścił Jima i mrugnął do Emmy.
-Jeszcze dość się nachodzisz w Strefie. Teraz odpoczywaj i zdrowiej. - odparł, a Jim niechętnie kiwnął głową. Emma była pewna, że jej nigdy nie pozwoliłby się tak nosić, a już tym bardziej nie kiwnąłby głową, gdyby powiedziała, że ma odpoczywać. Jim jakby wyczuł jej spojrzenie, więc podniósł wzrok i pokazał jej język.
Westchnęła i odwróciła się z powrotem do Willa. Chłopak rozmawiał z kimś po drugiej stronie drzwi, przez małą klapkę na oczy. Gdy Emma do niego podeszła, drzwi akurat się otworzyły. Za nimi stała szczupła, wysoka dziewczyna, która jednak miała odpowiednie kształty w odpowiednich miejscach. Emma spojrzała sceptycznie na jej ogromny dekolt, a później na długie, rude włosy spięte w kucyk, piegi na nosie i niesamowicie zielone oczy, jakby ktoś zabarwił je radioaktywnym kolorem zieleni. Była piękna i stanowczo pewna siebie. A wyglądała na tyle samo lat co Emma.
-Witajcie z powrotem. - powiedziała melodyjnym głosem i uśmiechnęła się do Willa, który całkowicie ją zignorował, po czym wychyliła się i zerknęła na Luke'a, który widząc ją, uśmiechnął się z politowaniem.
-Więc ty dzisiaj stoisz na warcie, co Liz? - zagadnął przyjaźnie. Dziewczyna kiwnęła głową, a jej kucyk podskoczył figlarnie.
-W końcu jestem najlepsza do takich odpowiedzialnych zadań. - rzuciła, wpuszczając ich do środka. Nawet nie zerknęła na Emmę, co ją zirytowało, ale szybko wyrzuciła tą myśl z głowy. Skupiła się na tym, by zobaczyć Strefę, choć plecy Willa jej zasłaniały.
-Boże, za co nas tak każesz. - mruknął chłopak, przechodząc koło Liz, na co ta wydęła niezadowolona wargi, ale nic nie powiedziała. Odwróciła się i zaczęła szczebiotać do Luke'a, ale Emma już jej nie słyszała.
Will zaczął schodzić po wąskich schodkach ciągnących się wzdłuż kamiennej ściany, a tuż przez Emmą rozpostarł się widok na Pierwszą Strefę.
Podziemne Miasto.
Ich nowy dom.
Stała trochę z boku, trzymając za rękę Mary. Jim stał obok niej i rozglądał się wokoło, ale nie odzywał się szczególnie dużo. Musiał mieć naprawdę dość wrażeń na dzisiaj. Luke stał obok nich, najwyraźniej na kogoś czekając. Powiedział wcześniej Emmie, że trudno dostać się do Strefy, nawet jeśli chce się dostać do armii. Zapewnił też że sam wszystkim się zajmie, a ona przystała na to bez sprzeciwów. Luke najwyraźniej znał tutaj wszystkich żołnierzy i medyków, a sądząc po zachowaniu mijających ich ludzi, był wśród nich lubiany. Trudno się dziwić, pomyślała Emma.
Przeniosła wzrok na ludzi w opaskach, którzy pojedynczo lub dwójkami schodzili po schodach prowadzących do Strefy. Z tego co widziała, strażnicy stojący przy wejściu nie wymagali jakiejś specjalnej przepustki, tylko zerkali na twarze wchodzących i tylko czasami zatrzymywali kogoś, by o coś zapytać i po chwili wpuszczali dalej. Najwyraźniej wszyscy wojskowi się tu znali.
Jej wzrok spoczął na znajomej twarzy, wysokiego chłopaka, który szedł samotnie wśród tłumu i wydawał się całkowicie ignorować wszystkich wokoło. Ręce miał w kieszeniach spodni, a w ustach lizaka. Kucyk na jego głowie podskakiwał z każdym krokiem. Parę pojedynczych kosmyków uwolniło się i opadało mu teraz na twarz. Kilka osób rzucało mu nieprzyjemne spojrzenia, ale gdy tylko jego szare oczy zatrzymywały się na którejś z tych osób, nagle spuszczali wzrok i czym prędzej umykali. Ciemnowłosy westchnął ze śmiertelnie znudzoną miną, po czym jakby wyczuł na sobie wzrok Emmy, jego spojrzenie skierowało się w jej stronę. Nie zatrzymał się, tylko szedł dalej, wbijając w nią wzrok. Poznał ją prawie na pewno, ale najwyraźniej w ogóle go nie zainteresowała, bo tylko prześlizgnął się po niej wzrokiem i znów wbił znudzony wzrok w tłum.
Emma poczuła rozdrażnienie, ale nie miała czasu by zwyzywać w myślach irytujące zachowanie szarookiego, bo w tej chwili zobaczyła Willa, który szedł w ich stronę. Najpierw na jego twarzy widziała zmęczenie, gdy szedł, rozcierając sobie kark, ale gdy tylko jego wzrok spoczął na niej, w oczy wstąpił mu znajomy gniewny błysk. Jak miło, pomyślała rozdrażniona.
-Co ona tu robi? - zapytał Luke'a, tak, jakby jej tu nie było. Zacisnęła pięść, po raz kolejny zastanawiając się, co takiego musiała mu zrobić, żeby tak nie tolerował jej obecności. Luke westchnął, jakby spodziewał się, że właśnie tak to się skończy.
-Jak widzisz, czeka na wejście do Strefy. - odparł, a Emma niemal widziała żyły pulsujące na czole Willa. Odetchnął głęboko i wbił w Luke'a miażdżący wzrok.
-Wiesz, że to niemożliwe. Nie przyjmujemy bezużytecznych nieudaczników. - rzucił Emmie spojrzenie mówiące dobitnie, że właśnie do tej kategorii się zalicza. Już miała mu coś odpyskować, ale Luke położył jej dłoń na ramieniu, więc zamilkła.
-Zaproponowałem jej wstąpienie do Upadłych. - powiedział Luke, a Will spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Chyba sobie żartujesz. - odparł, patrząc to na Emmę, to na Luke'a. Kolejka przed nimi zmniejszyła się i już tylko kilka osób czekało na wejście do Strefy. Chłopak w kucyku właśnie znikał w podziemnym tunelu, a strażnicy patrzyli na nich z coraz większym zainteresowaniem, co niezbyt podobało się Emmie.
-Mówię śmiertelnie poważnie, ale potrzebuję twojej pomocy, by przekonać strażników, że jest z nami. - to zdanie Luke powiedział na jednym wydechu, jakby chciał mieć je już z głowy. Emma zrozumiała dlaczego, gdy zobaczyła pełną chęci mordu minę Willa.
-Nie. Mówisz. Poważnie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, jakby całą siłą woli powstrzymywał się od wybuchu. Luke wbijał w niego nieustępliwy wzrok, podczas gdy Emma bała się choćby mrugnąć.
Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, po czym nagle Will warknął coś pod nosem i odwrócił się od nich, ruszając w stronę wejścia do Strefy. Luke odwrócił się do niej z uśmiechem.
-No, najgorszą część mamy z głowy. A teraz chodźcie. - podążył za Willem, który był już przy strażnikach i coś im tłumaczył, wskazując na Emmę i dzieci. Najstarszy z nich, mogący mieć z czterdzieści lat spojrzał na dziewczynę, gdy podchodziła wraz z Lukiem i dziećmi.
-...proszę więc przymknąć na to oko. - mówił Will, gdy podeszli na tyle blisko by usłyszeć ich rozmowę. Strażnik przeniósł wzrok na Luke'a, który uśmiechnął się czarująco.
-Co to ma być, Price? Nabór kadetów do armii już się skończył. Nie mamy miejsca, przecież wiesz. - rzucił, patrząc na Luke'a podejrzliwie. - Jeśli dziewczyna chce się zaciągnąć, niech zgłosi się do jednostki strażniczej w swojej strefie.
Emma nie miała pojęcia, czy w jej Strefie jest jakaś jednostka strażnicza, ale była prawie na sto procent pewna, że nie ma czegoś takiego. Nie miała czasu jednak się nad tym rozwodzić, bo Luke westchnął konspiracyjnie, patrząc na strażników i delikatnie ściskając jej ramię, na którym ciągle trzymał dłoń.
-Może i tak, ale im więcej utalentowanych żołnierzy tym więcej uratowanych ludzi, prawda? To chyba pana słowa, kapitanie. - odparł z uśmiechem, a Emma zobaczyła, jak Will przewraca oczami.
Kapitan spojrzał na Emmę sceptycznie, jakby szczerze wątpił w jej talent.
-Ręczę za nią, kapitanie. - dodał Luke, a mężczyzna wbił w niego nieustępliwy wzrok. Po chwili jednak westchnął i spojrzał na Jima i Mary.
-A te bachory? - Emma zjeżyła się słysząc jego ton, ale nim zdążyła powiedzieć coś za co na pewno wygoniono by ją z kwitkiem, poczuła na drugim ramieniu żelazny uścisk Willa. Spojrzała na niego rozwścieczona, ale on tylko rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie i znów skupił się na strażnikach.
-Sieroty wojenne. Są z dziewczyną. - rzucił Luke, a drugi strażnik, mogący mieć dwadzieścia parę lat zmarszczył brwi.
-Dzieciaki są nam niepotrzebne. Nie mamy żywności by wykarmić każde zbłąkane dziecko. - Tylko żelazny uścisk Willa powstrzymywał Emmę od rzucenia się im do gardeł. Czuła jak krew w niej płonie, gdy słyszała tak bardzo pozbawione człowieczeństwa słowa. Jim zaciskał zęby, ale najwyraźniej nawet on wiedział, że odezwanie się w takiej sytuacji może oznaczać dla nich koniec.
-Chłopak może pracować. Dziewczynka także, jak tylko podrośnie. - powiedział Luke, ale strażnicy pokręcili głowami. Emma czuła panikę rozlewającą się powoli po jej ciele.
-To niemożliwe. Rada jasno obwieściła...
-Kapitanie, o ile się nie mylę, puki ktoś służy armii, osoby będące pod jej opieką mają prawo przebywać na terenie Strefy. Tak przynajmniej jest w przypadku kapitana i kilku innych żołnierzy. - nieoczekiwanie przerwał mu Will wbijając w niego spojrzenie, podczas gdy Luke uśmiechał się przyjaźnie. Emmie przemknęło przez myśl, że to naprawdę demoniczni przeciwnicy. Cieszyła się, że ma ich po swojej stronie. No, może Will nie był całkiem po jej stronie, przemknęło jej przez myśl i skrzywiła się na tę myśl.
Kapitan zacisnął zęby, po czym kiwnął niechętnie głową.
-Ostatnio na zbyt wiele sobie pozwalasz, Price. - warknął strażnik do Willa, ale odsunął się, pokazując im ciemne zejście do Strefy. Emma przełknęła ślinę, gdy patrzyła w czarny otwór, który wcale nie przywodził na myśl bezpiecznego schronienia.
Will ruszył przodem ciągnąc Emmę i dzieci za sobą, a Luke podążył za nimi, machając strażnikom na odchodne. Gdy zrównał się z dziewczyną, posłał jej uśmiech zwycięzcy, jakby właśnie wygrali jakieś zawody. I choć Emma czuła się wyczerpana, także się uśmiechnęła.
* * *
Schody ciągnęły się w nieskończoność. Emma nie wyobrażała sobie, jakim cudem ci wszyscy żołnierze codziennie wychodzą po nich w górę na obchód. Mimo, że szli w dół, sapała z wyczerpania, zmuszona na dodatek nieść wykończoną Mary na rękach. Dziewczynka, gdy tylko weszli w mroczne zejście, rozświetlone gdzie nie gdzie małymi lampkami dającymi znikome światło, przewróciłaby się z wyczerpania, gdyby Will jej nie złapał. Podał ją Emmie, rzucając jej przy tym mordercze spojrzenie, jakby to była jej wina, po czym ruszył dalej nie dając jej czasu się zrewanżować.
Luke szedł z samego tyłu, niosąc Jima na barana, bowiem jego kostka nie pozwalała mu iść tak długo. Emma była mu wdzięczna, ale jednocześnie czuła, że będzie musiała się jakoś odwdzięczyć za tę dobroć.
Gdy wydawało jej się, że minęło już kilka stuleci odkąd weszli w mrok przejścia, nagle przed nimi pojawiła się ogromna, metalowa brama, zatrzaśnięta na cztery spusty. Emma zeszła z ostatniego stopnia i oparła się o ścianę, by nie upaść z wycieńczenia. Bolały ją wszystkie mięśnie,a rana na brzuchu pulsowała. Umierała z pragnienia, ale nawet nie mogła poprosić o wodę, przez spuchnięte z pragnienia gardło.
-Rób tak dalej, a do armii dotrą tylko twoje zwłoki. - warknął Will, stojący kilka kroków od niej. Nawet się nie zasapał, za co Emma szczerze go nienawidziła. Patrzył na nią krytycznym wzrokiem doświadczonego medyka, ale nawet nie kiwnął palcem, żeby jakoś jej pomóc. Nie chciała dawać mu satysfakcji z patrzenia na jej słabości. Męczyła się szybciej niż inni. Jej ciało było słabe i chorowite. Ale nie będzie przez to gorsza od takiej szumowiny jaką był Will.
Odepchnęła się od ściany i minęła go, celowo uderzając w ramię, na co on tylko prychnął i ruszył za nią. Szybko ją jednak wyprzedził i pierwszy dotarł do drzwi. Emma wcześniej tego nie zauważyła, ale w ogromnych drzwiach były wbudowane mniejsze, wzrostu Willa, także zrobione z metalu z małą metalową klapką na wysokości oczu.
Emma usłyszała, jak Luke schodzi z ostatniego schodka, więc odwróciła się, by go zobaczyć. Spocił się, co mimowolnie wzbudziło w Emmie satysfakcję. Skarciła się za nią natychmiast.
-Mogę już iść sam. - mruknął Jim, siedzący na plecach Luke'a. Chłopak uśmiechnął się, ale nie puścił Jima i mrugnął do Emmy.
-Jeszcze dość się nachodzisz w Strefie. Teraz odpoczywaj i zdrowiej. - odparł, a Jim niechętnie kiwnął głową. Emma była pewna, że jej nigdy nie pozwoliłby się tak nosić, a już tym bardziej nie kiwnąłby głową, gdyby powiedziała, że ma odpoczywać. Jim jakby wyczuł jej spojrzenie, więc podniósł wzrok i pokazał jej język.
Westchnęła i odwróciła się z powrotem do Willa. Chłopak rozmawiał z kimś po drugiej stronie drzwi, przez małą klapkę na oczy. Gdy Emma do niego podeszła, drzwi akurat się otworzyły. Za nimi stała szczupła, wysoka dziewczyna, która jednak miała odpowiednie kształty w odpowiednich miejscach. Emma spojrzała sceptycznie na jej ogromny dekolt, a później na długie, rude włosy spięte w kucyk, piegi na nosie i niesamowicie zielone oczy, jakby ktoś zabarwił je radioaktywnym kolorem zieleni. Była piękna i stanowczo pewna siebie. A wyglądała na tyle samo lat co Emma.
-Witajcie z powrotem. - powiedziała melodyjnym głosem i uśmiechnęła się do Willa, który całkowicie ją zignorował, po czym wychyliła się i zerknęła na Luke'a, który widząc ją, uśmiechnął się z politowaniem.
-Więc ty dzisiaj stoisz na warcie, co Liz? - zagadnął przyjaźnie. Dziewczyna kiwnęła głową, a jej kucyk podskoczył figlarnie.
-W końcu jestem najlepsza do takich odpowiedzialnych zadań. - rzuciła, wpuszczając ich do środka. Nawet nie zerknęła na Emmę, co ją zirytowało, ale szybko wyrzuciła tą myśl z głowy. Skupiła się na tym, by zobaczyć Strefę, choć plecy Willa jej zasłaniały.
-Boże, za co nas tak każesz. - mruknął chłopak, przechodząc koło Liz, na co ta wydęła niezadowolona wargi, ale nic nie powiedziała. Odwróciła się i zaczęła szczebiotać do Luke'a, ale Emma już jej nie słyszała.
Will zaczął schodzić po wąskich schodkach ciągnących się wzdłuż kamiennej ściany, a tuż przez Emmą rozpostarł się widok na Pierwszą Strefę.
Podziemne Miasto.
Ich nowy dom.
sobota, 20 lutego 2016
Rozdział VII
Emma patrzyła zszokowana, jak ta cała masa ludzi rzuca się do panicznej ucieczki. Dalej stała z Jimem i Mary na ławce, przyglądając się, jak ludzie wpadają bezmyślnie na siebie, śpiesząc do bocznych uliczek. Wcześniej tego nie zauważyła, ale wśród tłumu było wiele osób w charakterystycznych kurtkach z opaskami. Stali teraz nieruchomo, patrząc na zamieszanie wokół siebie. Strażnicy stojący przed wejściem do metra wyciągnęli krótkofalówki i wrzeszczeli do nich prosząc o wsparcie i mówiąc coś o zabezpieczeniu głównej bramy.
Emma puściła Jima, wyciągając pośpiesznie pistolet i przyciskając Mary do siebie. Ludzie pędzili wokół nich na złamanie karku, deptając tych, którzy się przewrócili. Jim patrzył na to szeroko otwartymi oczami, nie wierząc, że ludzie, którzy jeszcze chwile temu kulili się niewinnie pod ścianami otaczających ich budynków, byli w stanie zamienić się w takie zwierzęta. Trzymał się blisko Emmy, która właśnie przeczesywała wzrokiem tłum i pobliskie dachy budynków.
Plac trochę się przerzedził, ale to wciąż było niewystarczające. Ludzi było za wiele, a czasu za mało. Emma z paniką stwierdziła, że nie da rady wydostać stąd dzieci. Nawet, gdyby udało jej się jakoś podążyć z tłumem, nie tracąc przy tym Jima i Mary, nie zdążyliby na czas wydostać się z placu.
Mary płakała już na cały głos, wszczepiając się małymi rączkami w wolną rękę Emmy, która z coraz większym strachem przyglądała się dachom otaczających ich budynków.
Nagle otworzyła szeroko oczy, czując się tak, jakby jej serce stanęło.
Ludzie w kurtkach z opaskami także patrzyli w górę, albo z powagą i ze zmarszczonymi brwiami, albo ze strachem. Tylko biegający wokół nich ludzie niczego jeszcze nie zauważyli.
Jim podążył za spojrzeniem Emmy i poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Na dachu stojącego na wprost nich budynku, dostrzegł dziesięć postaci. Stali nieruchomo i przez chwilę Jim myślał naiwnie, że to gargulce, ale po przerażonym spojrzeniu Emmy wywnioskował, że to w żadnym wypadku nie są niegroźne, kamienne rzeźby. Rozejrzał się i ze zgrozą stwierdził, że na pobliskich budynkach jest jeszcze osiem innych postaci. Wszystkie stały nieruchomo, a ich czarne sylwetki malujące się wyraźnie na tle zapadającej nocy sprawiły, że Jimowi zaczęły się trząść kolana.
Emma oderwała wzrok od Pożeraczy i spojrzała na Jima, który zachwiał się niespodziewanie. Utrzymał się na nogach, ale Emma poczuła, że chłopak za chwilę zemdleje. Był strasznie blady i cały się trząsł. Emma zagryzła wargi i rozejrzała się, a gdy zobaczyła, że przy nich nie ma już prawie w ogóle ludzi, zeskoczyła z ławki i ściągnęła z niej dzieci.
Obejrzała się, ale żaden Pożeracz się nie poruszył. Wiedziała, że to nie potrwa długo i że za chwilę zacznie się koszmar, ale w tej chwili musiała myśleć tylko o dzieciach. Przez chwilę walczyła sama ze sobą, nie wiedząc czy to dobry pomysł, ale w końcu wyciągnęła swój sztylet i wręczyła go zdezorientowanemu Jimowi. Chłopak spojrzał najpierw na broń, a później na nią z przerażeniem w oczach.
-Posłuchaj mnie, Jim. - powiedziała, siląc się na spokój. - Nie damy rady uciec. Musimy tu zostać i się bronić, rozumiesz? Więc weźmiesz Mary i schowacie się pod ławką. Nie będziecie wychodzić pod żadnym pozorem, chyba, że coś was zaatakuje, a do tego nie dopuszczę. Będę stała obok ławki i będę was bronić, dobrze? Jim, słyszysz? Daje ci sztylet tylko dla ostrożności. Nie będziesz musiał nikogo atakować. Musisz tylko zostać w ukryciu.
Jim pokręcił gwałtownie głową, patrząc z paniką za biegnącymi ludźmi. Wargi mu drżały, a łzy napływały do oczu. Emma czuła naprawdę wielki strach, ale starała się uspokoić. Chwyciła twarz chłopca w dłonie i zmusiła, by na nią spojrzał. Pociągnął nosem, oddychając niemal spazmatycznie. Atak paniki, pomyślała zaniepokojona.
-Jim. Patrz na mnie. - chłopak spojrzał jej w oczy, próbując się uspokoić. Emma rzuciła szybkie spojrzenie na stojący nad nimi budynek, ale Pożeracze ciągle tkwiły w miejscu. Natomiast ludzie już zorientowali się w jakim są niebezpieczeństwie, bowiem teraz wrzeszczeli jeszcze głośniej, pokazując sobie pobliskie dachy i biegnąc w stronę ciasnych uliczek, w których już zostały uwięzione pierwsze osoby, blokując przejście pozostałym.
-Słyszałeś co powiedziałam? - zapytała, a on kiwnął głową. Łzy spływały mu po policzkach, a on oddychał szybko przez drżące wargi. - Więc dasz sobie radę, racja? Musisz ochronić Mary, Jim. Nic wam się nie stanie, obiecuje.
Sama nie wierzyła w swoje słowa, ale najwyraźniej Jim trochę się uspokoił. Kiwnął głową, wbijając w nią pełen strachu wzrok. Emma nagle poczuła, że już przez to przechodziła. Z Rose było tak samo. Ten sam wzrok. Ta sama obietnica. Emma poczuła narastającą w jej piersi panikę.
-T-tylko nas n-n-nie zostawiaj. - wyjąkał nagle Jim, dławiąc się łzami. Emma miała wrażenie, że dla niego i Mary to też jest jak deja vu. Znowu ktoś ich zostawia. Wcześniej rodzice, a teraz ona. Emma odebrała jego słowa jak cios w policzek. Nie popełni tego samego błędu dwa razy. Ochroni ich, bez względu na wszystko. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do chłopaka.
-Damy radę, bachorze, jasne? Pokażmy im, jak bardzo nie lubimy przegrywać. - rzuciła, a on zamrugał zdezorientowany, a później potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z głowy strach i odsunął się od Emmy. Wytarł twarz rękawem bluzy i wbił w Emmę twarde spojrzenie. Ręce ciągle mu drżały, ale Emma wiedziała, że teraz jest trochę spokojniejszy.
Jim przygarnął do siebie Mary, a Emma schyliła się i pocałowała małą w czoło. Dziewczynka chyba zużyła już wszystkie łzy, bo nie płakała, tylko jej ciałem wstrząsał co chwilę spazmatyczny dreszcz.
-Trzymaj się Jima, Mary. I niczego się nie bój. Zamknij oczy i przytul się do Jima, dobrze? - powiedziała, a mała kiwnęła głową, wszczepiając się w brata. Emma patrzyła jak dzieci wchodzą pod ławkę i kulą się pod nią, a następnie wyciągnęła drugi pistolet i załadowała pełny magazynek. Z pierwszym zrobiła tak samo, a następnie stanęła przed ławką, gotowa na to, co miało zaraz nastąpić.
Wokół siebie słyszała krzyki, błagania o pomoc i płacz uwięzionych w śmiertelnej pułapce ludzi. Nikt nie mógł im pomóc. Każdy musiał walczyć dla siebie. Żołnierze strzegący wejścia do bezpiecznej strefy podzielili się i stanęli po bokach wejścia do metra, celując w dachy budynków. Emma puki co nie widziała wsparcia, które rzekomo miało nadejść, ale pomyślała, że może zdarzy się cud i ktoś nadejdzie z pomocą. Ludzie w kurtkach także wyjęli broń, szykując się na bitwę.
Wokół siebie słyszała krzyki, błagania o pomoc i płacz uwięzionych w śmiertelnej pułapce ludzi. Nikt nie mógł im pomóc. Każdy musiał walczyć dla siebie. Żołnierze strzegący wejścia do bezpiecznej strefy podzielili się i stanęli po bokach wejścia do metra, celując w dachy budynków. Emma puki co nie widziała wsparcia, które rzekomo miało nadejść, ale pomyślała, że może zdarzy się cud i ktoś nadejdzie z pomocą. Ludzie w kurtkach także wyjęli broń, szykując się na bitwę.
Emma spojrzała w górę na Pożeracze, które nagle jak na sygnał drgnęły i zaczęły spadać w dół.
* * *
Pierwsze krzyki rozszarpywanych ludzi dotarły do uszu Emmy, która stała na środku placu z uniesionymi pistoletami gotowymi do strzału. Było osiemnaście Pożeraczy na dachach, a do tego przed chwilą z bocznych uliczek dało się słyszeć ryki, mówiące, że dołączyły kolejne potwory. Prócz Emmy i dwudziestu strażników z metra, było jeszcze piętnastu ludzi w kurtkach z opaskami. Trzydzieści sześć osób gotowych do walki. Za mało.
Emma z paniką patrzyła, jak ludzie wracają z powrotem na plac, uciekając od bocznych uliczek. Potykali się i wrzeszczeli, a Emma widziała pośród nich potwory, które rzucały się na niewinnych, gryzły co popadnie i atakowały znowu.
Ludzie w opaskach rozpoczęli ostrzał, a żołnierze spod wejścia najpierw stali w miejscu, po czym na czyjś rozkaz ruszyli biegiem w stronę tłumu. Emma stała w miejscu, rozglądając się uważnie na boki. Przed sobą widziała zabijanych ludzi, ale nie mogła im pomóc. Musiała chronić Jima i Mary. Tylko ich.
Czuła do siebie odrazę, ale starała się nią za razie nie przejmować. Na wyrzuty sumienia będzie czas później. Jeśli w ogóle będzie jakieś później. Nagle tuż przed nią pojawił się jeden z potworów. Skoczył na mężczyznę przebiegającego przez plac, powalając go na ziemię i zanurzył zęby w jego szyi. Emma poczuła zawroty głowy, ale odetchnęła, nakazując sobie spokój i wycelowała.
Strzeliła dokładnie w momencie, w którym Pożeracz na nią spojrzał. Potwór drgnął, po czym padł na ziemię i znieruchomiał, ale zaraz po chwili Emma zobaczyła kolejne kreatury, które zbliżały się w przerażającym tempie. Zacisnęła zęby i wycelowała, słuchając otaczających ją wrzasków. Kątem oka widziała, jak trzech żołnierzy odwraca się do ucieczki. Jednak prawie od razu dopadły ich cztery Pożeracze.
Emma strzeliła, gdy jeden z potworów się do niej zbliżył, ale ten skoczył, omijając kulę z łatwością i dalej pędząc w jej stronę. Emma krzyknęła i już po chwili przeleciała jakieś dwa metry, waląc twardo w ziemię. Straciła oddech i poczuła, jak rana na brzuchu znów się otwiera, lecz przeturlała się szybko, akurat w momencie, gdy Pożeracz uderzył pięścią w miejsce gdzie przed chwilą była jej głowa. Marmurowa płyta pękła na pół, a Pożeracz wyprostował się i rzucił jej przerażające spojrzenie czarno-czerwonych oczu.
Emma dyszała ciężko, czując ból w żebrach. Drugi Pożeracz patrzył na nią z odległości jakichś pięciu metrów. Zakaszlała, po czym ruszyła biegiem na tego bliższego, czując ciepłą krew, spływającą jej po brzuchu. Potwór przygotował się do skoku, ale zanim zdążył się wybić, Emma strzeliła, a bliska odległość sprawiła, że potwora odrzuciło do tyłu. Nim zdążył wstać, strzeliła jeszcze dwa razy, a on znieruchomiał.
Nagle coś pociągnęło ją za nogę i tracąc równowagę, walnęła głową w ziemię. Poczuła niesamowity ból, a przed oczami zatańczyły jej mroczki. Pewnie byłoby po niej, gdyby jeden z ludzi w kurtkach jej nie pomógł. Usłyszała strzał, a żelazny uścisk na jej nodze zniknął. Jej ciałem wstrząsnął kaszel, a gdy się uspokoiła, dostrzegła plamki krwi na ziemi. Cholera, długo tak nie pociągnę, stwierdziła wstając.
Rozejrzała się, szukając osoby, która ją uratowała i nagle zamarła.
Osoba stojąca przed nią, także wyglądała na zaskoczoną. Był to ten chłopak, blondyn, którego spotkała po swoim napadzie furii po śmierci Rose. To on ją wtedy uratował. Chłopak patrzył na nią z uniesionymi brwiami, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Emma wycelowała i strzeliła tuż obok jego głowy.
Blondyn cofnął się zaskoczony, a stojący za nim Pożeracz runął do tyłu. Emma oddychała ciężko, podczas gdy chłopak oglądał się za siebie. Spojrzał na leżącego za nim potwora, po czym strzelił do jego ciała jeszcze raz, dla pewności.
-Chyba jesteśmy kwita. - rzucił chłopak, patrząc na nią przez ramie. Emma z niedowierzaniem stwierdziła, że blondyn się uśmiecha. Mimo, że prawie go zastrzeliła i że wokół nich rozgrywał się koszmar, on uśmiechał się do niej niezwykle przyjaźnie.
Stałaby tak pewnie jeszcze przez chwilę, gdy nagle coś za plecami blondyna przyciągnęło jej wzrok. Trzy Pożeracze zbliżały się do ławki, pod którą chował się Jim i Mary. Emma poczuła strach kiełkujący jej w piersi i bez namysłu ruszyła biegiem w stronę dzieci. Ochronie ich, powtarzał głos w jej głowie. Blondyn spojrzał na nią zaskoczony, gdy go mijała, ale teraz całkowicie skupiła się na ławce.
Pożeracze jej nie zauważyły, stały nad ławką, a jeden sięgał dłonią po dzieci. Do uszu Emmy dobiegł krzyk Mary. Dziewczyna przyspieszyła i gdy Pożeracz podnosił na nią wzrok, stała już nad nim i bez ostrzeżenia strzeliła prosto w oczodół. Nie patrząc jak ciało pada na ziemię, odwróciła się i strzeliła znów, trafiając jednego potwora w ramię, podczas, gdy drugi odskoczył, nim było za późno. Ranny w ramię potwór zatoczył się, ale nim odzyskał równowagę, Emma strzeliła znowu, trafiając w pierś. Upadł, a ona nie miała czasu oddać kolejnego strzału, bo trzeci potwór zaszarżował na nią, tym samym odrzucając do tyłu. Uderzyła o coś plecami, znów tracąc dech w piersi, a pistolet wypadł jej z ręki. Zakaszlała i splunęła krwią na ziemię. Podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy jednego z potworów. Cofnęła się przerażona, przez co uderzyła głową o ścianę. Ból znów zalał jej ciało, a ona poczuła, że odlatuje. Mięśnie ją paliły, a przed oczami tańczyły czarne plamki.
Jej zamglony wzrok padł na ławkę i nagle poczuła, jak serce jej zamiera. Jim wyczołgał się z ukrycia, trzymając w drżących rękach sztylet i bez ostrzeżenia ruszył na Pożeracza, który klęczał przed Emmą, a ślina ciekła mu z kącika ust.
Emma miała wrażenie, jakby czas się dla niej zatrzymał. Wszystko wokół ucichło, krzyki, płacz i strzelanina. Został tylko Jim, który biegł w stronę potwora. W jego oczach widziała determinację i zrozumiała, że chłopak się nie wycofa.
On zginie, pomyślała z przerażeniem.
Nie miała siły się ruszyć, czuła jak jej mięśnie płoną. Ciałem wstrząsnął kolejny atak kaszlu, a krew spłynęła jej na brodę. Pożeracz naprężył się do skoku, ale Emma widziała tylko Jima, który był już o krok od potwora. Nagle Pożeracz jakby rażony piorunem drgnął i odwrócił się, akurat w momencie, w którym Jim z wyciągniętym przed siebie ostrzem dobiegł do nich z rozpędem. Ostrze weszło w szyję potwora aż po rękojeść, a Jim zaskoczony nagłym ruchem Pożeracza potknął się o jego ciało i przeleciał nad nim, lądując twardo na ziemi, po czym znieruchomiał.
Emma patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, lecz teraz poderwała się z miejsca, w ostatnim przypływie siły i doskoczyła do bezwładnego ciała chłopaka. Widziała jak uderzył o ziemię. Upadł prosto na głowę. Poczuła jak panika zalewa ją od środka, gdy podnosiła bezwładne ciało Jima. Przyłożyła palec do jego szyi, sprawdzając puls i niemal zemdlała, gdy poczuła pod palcami pulsowanie. Spojrzała na jego głowę. Widziała rozcięcie na skroni, z którego płynęła krew. Dużo krwi.
Nie zastanawiając się i ignorując zawroty głowy rozdarła dół koszulki i obwiązała szczelnie głowę Jima. Odwróciła się jeszcze i strzeliła do nieruchomego ciała Pożeracza, by następnie podnieść Jima i na chwiejnych nogach zanieść jego kruche i bezwładne ciało pod ławkę. Mary leżała tam skulona w kłębek i krzyczała, a jej rozdzierający krzyk rozbrzmiewał w uszach Emmy jak alarm.
-Ciii, Mary. Uspokój się. - powiedziała Emma, a dziewczynka znieruchomiała, po czym otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Emmę, a ta aż się cofnęła, gdy zobaczyła w oczach dziewczynki dziki strach. Wyglądała jak zwierze, nie dziecko. Emma drgnęła i powoli położyła jej rękę na włosach.
-Musisz zostać tu z Jimem, Mary. Jestem tuż obok. - powiedziała powoli, a Mary kiwnęła głową jak w transie. Emma niepewnie wstała i niemal od razu się zatoczyła. Spojrzała w dół i zobaczyła, że ubranie przesiąkło jej krwią od brzucha w dół. Poczuła mdłości i z trudem powstrzymała wymioty. Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła całą masę martwych ludzi. Rozszarpane zwłoki leżały wszędzie. Emma znów się zatoczyła, czując się coraz gorzej. To mój limit, pomyślała.
Jednak wtedy dostrzegła, że zostało już tylko pięć Pożeraczy. Ulga jednak szybko przerodziła się w rozpacz, gdy zobaczyła, że wszyscy żołnierze polegli i tylko kilku niedobitków z opaskami z trudem odpierało ataki Pożeraczy.
Emma spojrzała na pistolet który miała w ręku i rozejrzała się w poszukiwaniu drugiego. Dostrzegła go jakieś dziesięć metrów od siebie, więc ruszyła w tamtą stronę, lecz nagle jak spod ziemi wyrosły przed nią dwa Pożeracze. Zamarła, czując jak krew odpływa jej z twarzy. Jeden potwór ruszył na nią, ale jej otępiałe zmysły za nim nie nadążały. Cholera jasna, syknęła w myślach i uskoczyła w bok, bo tylko na to mogła się zdobyć. Ręka Pożeracza minęła jej twarz o milimetry. Odwróciła się i strzeliła, ale już gdy naciskała spust wiedziała, że kula nie sięgnie celu. Pożeracz uchylił się i znów na nią skoczył, a ona stwierdziła ze zgrozą, że nie da rady zrobić uniku.
Właśnie w momencie, w którym pogodziła się z tym, że umrze, Pożeracza odrzuciło do tyłu. Emma zatoczyła się i upadła, patrząc szeroko otwartymi oczami na dziurę ziejącą z brzucha potwora. Usłyszała kolejny strzał i zobaczyła, jak drugi Pożeracz pada na ziemię.
-Uff. W samą porę. - usłyszała nad sobą znajomy głos, więc podniosła wzrok i skrzyżowała spojrzenia z blondynem, którego spotkała wcześniej. Znów się uśmiechał, ocierając pot z czoła. Kawałek za nim stał ten drugi, chłopak z czarnymi włosami, którego także spotkała wcześniej. Czarnowłosy patrzył na nią z nieskrywanym rozdrażnieniem, ale ona mimo wszystko poczuła ogromną ulgę na ich widok.
Siły całkowicie ją opuściły, a ból uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Jęknęła i padła na ziemię, a chwile później poczuła, jak jeden z chłopaków - pewnie blondyn - klęka obok niej i ogląda jej rany. Poczuła jak dotknął rany na brzuchu i wyprężyła się cała, by następnie całkowicie stracić przytomność.
* * *
Przez chwilę krążyła między świadomością, a snem, wyłapując niezrozumiałe słowa, a potem poczuła, że ktoś przystawia jej coś do twarzy i już po chwili poczuła lepki płyn w ustach, więc odruchowo zaczęła pić. Napój zapiekł ją w gardle, więc odkaszlnęła, jeszcze bardziej raniąc sobie gardło, lecz już po chwili poczuła, że stopniowo wracają jej siły.
Otworzyła powoli oczy i zobaczyła nad sobą twarz ciemnowłosego chłopaka. Oglądał właśnie jej głowę, najpewniej szukając urazów. Gdy zobaczył, że się ocknęła sięgnął po coś poza jej polem widzenia i przystawił do ust. Gdy znów się napiła, poczuła jeszcze gorsze pieczenie w gardle. Szarpnął nią atak kaszlu, więc przewróciła się na bok i kaszlała, puki się nie uspokoiła. Później spojrzała na chłopaka z wyrzutem, podczas gdy ten całkowicie ją zignorował, robiąc porządki w apteczce.
-Chciałeś mnie otruć? - zapytała, nadal mając okropny smak w ustach i czując zawroty głowy.
-To na wzmocnienie. Specjalnie wybrałem najgorszy smak, żeby najszybciej zadziałało. - odparł, nie podnosząc wzroku znad apteczki. Wyglądał, jakby podawanie jej najohydniejszego lekarstwa jakie miał sprawiło mu wiele radości. Emma już miała mu odpowiedzieć, gdy nagle zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje.
Poderwała się, a chłopak podążył za nią spojrzeniem. Poczuła, jak kreci jej się w głowie, ale jakoś złapała równowagę. Gdy się rozejrzała, poczuła się tak, jakby ktoś poraził ją gromem. Ciągle znajdowali się na placu, a wszędzie wokół leżały ciała przykryte prześcieradłami. Prawie cały plac zamienił się w cmentarz. Emma patrzyła na ludzi z opaskami, którzy przechadzali się wśród ciał, niektórzy z notesami i w maseczkach, inni w małych grupkach, omawiając coś między sobą. Tam gdzie stała i wokół niej, leżało jeszcze więcej osób, nad którymi pochylali się medycy. Ludzie krzywili się i krzyczeli, albo leżeli w całkowitym bezruchu. Ranni. Emma zachwiała się, czując jak uginają się pod nią kolana. Opadła na ziemię, a chłopak przyglądał jej się nieodgadnionym wzrokiem.
-O-oni wszyscy.. - zaczęła, gdy nagle pewna myśl uderzyła w nią i spowodowała, że dziewczyna poczuła jak jej serce na moment staje.
Jim i Mary.
Rozejrzała się spanikowana, ale widziała tylko rannych, martwych i ludzi z opaskami. Nigdzie nie było śladu dzieci. Odwróciła się do chłopaka, ale on już wstał i ruszył w stronę innych rannych potrzebujących pomocy. Emma podniosła się z trudem i podążyła za nim, lekko utykając i trzymając się za brzuch. Z każdym krokiem ból przeszywał jej słabe ciało, ale zacisnęła zęby i szła dalej. Chłopak szedł szybko, więc miała problem z nadążeniem, ale w końcu złapała go za rękę i zmusiła do zatrzymania się. Spojrzał na nią przez ramię, a chłód bijący z jego oczu zmroził ją do szpiku kości, jednak zmusiła się do opanowania strachu.
-Dzieci. - wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech. Chłopak patrzył na nią beznamiętnie, jakby nic nie obchodziło go, co do niego mówi. - Proszę, powiedz mi. Były ze mną dzieci. Chłopak i dziewczynka. Gdzie są?
Chłopak jeszcze przez chwilę na nią patrzył, po czym wyrwał się z jej uścisku i ruszył przed siebie.
-Mam dużo roboty. Spytaj kogoś innego. - rzucił, nie odwracając się. Emma poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Wyprzedziła chłopaka z trudem i rozłożyła ręce, zagradzając mu przejście. Uniósł brwi, a w jego oczach Emma zobaczyła rozdrażnienie.
-Odsuń się. Tobą już się zająłem, więc zjeżdżaj. - Emma pokręciła głową, patrząc na niego wyzywająco. Widziała, że chłopak ledwie panuje nad złością, ale nie mogła się cofnąć. Nigdzie nie widziała blondyna, a nikogo innego tutaj nie znała. Poza tym, tylko on i blondyn byli wtedy przy niej, gdy zemdlała.
-Powiedz mi gdzie są. - rzuciła, czując okropny ból głowy. Była strasznie słaba i ledwie trzymała się na nogach, ale nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Musiała wiedzieć, czy żyją.
-Mówiłem ci chyba, żebyś się odsunęła. Zaraz nie będzie tak miło i...
-Po prostu mi powiedz czy przeżyli! - wrzasnęła, a ludzie z opaskami odwrócili się w ich stronę. Wszędzie zaległa cisza, a chłopak popatrzył na nią z niedowierzaniem.
-Myślisz, że kim jesteś, żeby wydzierać się i zatrzymywać mnie, podczas gdy tyle osób potrzebuje pomocy? - zapytał chłopak cicho, z wściekłością w głosie. Emma, która od obudzenia się, czuła narastającą w sobie panikę, teraz nie wytrzymała. Nogi zaczęły się jej trząść, tak samo jak ręce.
-Błagam. Po prostu mi powiedz, gdzie mogę ich znaleźć. - szepnęła, czując łzy spływające jej po policzkach. Chłopak wbijał w nią wściekły wzrok, a ona zdała sobie sprawę, że nic jej nie powie. Nienawidził jej odkąd się spotkali. Nie chciał jej pomóc. Mógł, ale nie chciał. Zaszlochała, czując straszny ból w piersi, gorszy od bólu fizycznego. - Błagam. Nie dam rady znów przez to przejść. Proszę. Tak strasznie cię proszę. Nie chce przez to znów przechodzić.
Patrzył na nią tymi bezlitosnymi oczami, a ona czuła się okropnie. Nie przeżyje tego. Nie da rady. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale jakoś udało jej się ustać. Jej ciałem wstrząsał szloch, a ona czuła jak po raz kolejny pęka jej serce. Oni nie żyją. Zostawiłam ich samych. Nie obroniłam. Po raz kolejny zawiodłam. Ból, który rozrywał jej serce był nie do zniesienia.
-Żałosne. - usłyszała szept chłopaka i poczuła, jak zapada się w sobie. Jak wpada w czarną otchłań bez dna. Zagryzła wargi, by powstrzymać szloch, ale na darmo.
Nagle chłopak bezceremonialnie chwycił ją za rękę i pociągnął między ciałami rannych, w stronę jednego z budynków. Spojrzała na niego przez łzy, zaskoczona, ale najwyraźniej nie miał zamiaru jej nic tłumaczyć. Szła więc za nim co chwilę pochlipując i czując na sobie wzrok ludzi w opaskach, którzy patrzyli na nich z przyganą. Jednak czarnowłosy nic sobie z tego nie robił i po prostu szedł przed siebie, ciągnąc ją za sobą. Może chce mnie stąd wyrzucić, pomyślała Emma, dając się prowadzić między nieruchomymi ciałami. Lecz mimo całej wrogości i chłodu, które z niego emanowały, jego ręka była ciepła. Emma wytarła łzy i wbiła wzrok w tył jego głowy, a później w bliznę, którą widziała już wcześniej. Ciągnęła się z szyi aż na plecy i znikała pod kurtką. Nie była świeża. Musiała mieć kilka lat.
Podniosła wzrok znad nieprzyjemnej blizny i wtedy dostrzegła znajomą twarz. Chłopak, który uratował ją w sklepie Doris stał obok jakiejś kobiety i chłopaka, którzy pochylali się nad ciałem jednego ze zmarłych. Wszyscy mieli kurtki z opaskami, a na twarzach maseczki. Jednak Emma rozpoznała chłopaka prawie od razu po jego wzroście, którym przewyższał towarzyszów o głowę. Chłopak podniósł znudzony wzrok znad ciała i wtedy ich oczy się spotkały. Chyba ją rozpoznał, ale nawet jeśli to wyraz jego oczu się nie zmienił. Śledził ją nieodgadnionym spojrzeniem, jakby się zastanawiał w jakie kłopoty się wpakowała.
Podniosła wzrok znad nieprzyjemnej blizny i wtedy dostrzegła znajomą twarz. Chłopak, który uratował ją w sklepie Doris stał obok jakiejś kobiety i chłopaka, którzy pochylali się nad ciałem jednego ze zmarłych. Wszyscy mieli kurtki z opaskami, a na twarzach maseczki. Jednak Emma rozpoznała chłopaka prawie od razu po jego wzroście, którym przewyższał towarzyszów o głowę. Chłopak podniósł znudzony wzrok znad ciała i wtedy ich oczy się spotkały. Chyba ją rozpoznał, ale nawet jeśli to wyraz jego oczu się nie zmienił. Śledził ją nieodgadnionym spojrzeniem, jakby się zastanawiał w jakie kłopoty się wpakowała.
Doszli do budynku i Emma musiała oderwać wzrok od jego szarych, beznamiętnych oczu. Spojrzała na stary szyld, wiszący nad dużymi drzwiami, do których najprawdopodobniej zmierzali. Szyld informował, że znajdują się w hotelu, ale jego nazwa została zamazana zieloną farbą i przez to niemożliwa do odczytania. Chłopak otworzył drzwi, wciągając ją do środka, a jej oczom ukazał się ogromny hol, który był rozświetlony świecami. W środku kręciło się kilku medyków i ludzi w opaskach, a prawie całą powierzchnie ogromnej przestrzeni zajmowali ludzie. Emma widziała na ich twarzach wyczerpanie, ale najwyraźniej nic poważnego im nie dolegało.
Chłopak szarpnął za jej rękę, znów ruszając przed siebie. Patrzyła po twarzach obecnych osób, ale nigdzie nie widziała Jima i Mary. Po co on mnie tu przyprowadził? Dopiero, gdy weszli do przylegającej go holu sali, która mogła być kiedyś salą balową, Emma zrozumiała. Tam też było pełno ludzi, którzy najwyraźniej byli ocalałymi z masakry. Na środku ogromnej sali stało kilkoro ludzi z opaskami, którzy niewątpliwie byli wysokiej rangi żołnierzami. Emma zorientowała się, że chłopak może chce donieść na nią do dowództwa, ale on tylko wyminął mężczyzn, którzy rzucili mu zaskoczone spojrzenia i ruszył w stronę odległego kąta sali.
-Will? -usłyszeli zdziwiony głos, a chłopak zatrzymał się, przez co Emma na niego wpadła. Rzucił jej miażdżące spojrzenie, ale nic nie powiedział. W ich stronę szedł znajomy blondyn, który odłączył się od grupki komendantów i teraz stanął przed nimi, patrząc na chłopaka i Emmę z zaskoczeniem.
-Dlaczego nie jesteś z rannymi? - zapytał blondyn, spoglądając na jego rękę, trzymającą dłoń Emmy. Uniósł brwi, po czym spojrzał na Emmę z naganą, ale też z troską. - I dlaczego ty nie odpoczywasz? Chyba mówiłem ci, Will, żebyś się nią zajął i dopilnował, że odpocznie.
-Może bym to zrobił, ale ta żałosna dziewczyna, zrobiła zamieszanie i nie chciała mi dać spokoju, więc zdecydowałem się ją tu przyprowadzić. Ale skoro już tu jesteś, to mogę z czystym sumieniem ci ją powierzyć. - warknął czarnowłosy i już miał odejść, gdy Emma znów zagrodziła mu drogę, rozkładając drżące ręce.
-Chce wiedzieć gdzie jest Jim i Mary. - rzuciła, a chłopak spojrzał na nią z nieskrywaną chęcią mordu.
-Weź te ręce, zanim ci je połamie. - syknął, a blondyn, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań, teraz stanął między nimi, próbując jakoś zaradzić nadchodzącemu kataklizmowi.
-Nie jestem pewien czy do końca rozumiem o co tu chodzi, ale cieszę się, że już nic ci nie jest. Choć mimo wszystko powinnaś odpocząć. - rzucił w stronę Emmy, a ona mimo iż czuła się okropnie, zdobyła się na słaby uśmiech.
-Nic mi nie jest. Chce tylko wiedzieć gdzie są dzieci. - powiedziała, wykończona. Chłopak patrzył na nią przez chwilę, po czym westchnął i przeniósł wzrok na ciemnowłosego, który wbijał w niego ponaglające spojrzenie.
-Nic mi nie jest. Chce tylko wiedzieć gdzie są dzieci. - powiedziała, wykończona. Chłopak patrzył na nią przez chwilę, po czym westchnął i przeniósł wzrok na ciemnowłosego, który wbijał w niego ponaglające spojrzenie.
-Skoro już ją tu przyprowadziłeś, łamiąc przy tym oczywiście zasady, musisz teraz za nią odpowiedzieć. A tak w ogóle to mogłeś jej przecież wszystko opowiedzieć, gdy leżała, a nie od razu przyprowadzać tutaj. - pouczał go blondyn, podczas gdy Emma rozglądała się po sali, w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale było tu za dużo ludzi. Za dużo twarzy do rozpoznania. Znów poczuła ból w sercu, tym razem jeszcze większy niż wcześniej.
-Emma? - uniosła gwałtownie głowę i wtedy ich zobaczyła. Jim siedział w najdalszym kącie sali, z półprzymkniętymi powiekami, jakby dopiero co się obudził, a Mary wtulała się w jego pierś, najwyraźniej śpiąc. Mimo iż wypowiedział jej imię bardzo cicho, usłyszała go bardzo wyraźnie, jakby jego słaby głos przebijał się przez cały ten zgiełk wokoło.
Ruszyła do przodu, wymijając kłócących się chłopców, którzy zamilkli raptownie i podążyli za nią spojrzeniami, gdy przedzierała się przez salę, wbijając wzrok w coraz bliższe sylwetki Jima i Mary. Poczuła gorące łzy na policzkach, ale nie ocierała ich. Na końcu prawie biegła, czując ogromny ból w całym ciele.
Upadła na kolana tuż przed Jimem i Mary i przytuliła ich najmocniej jak umiała. Mary podniosła sennie powieki, ale gdy zobaczyła Emmę, westchnęła tylko i znów zasnęła, najwyraźniej wykończona, natomiast Jim zaniósł się niepowstrzymanym płaczem. Emma tuliła ich mocno do piersi, po raz pierwszy od śmierci Rose dziękując Bogu za to, że udało jej się przetrwać.
* * *
Czarnowłosy chłopak patrzył na dziewczynę tulącą dwójkę dzieci z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stojący obok niego blondyn także na nią patrzył, ale po chwili przeniósł wzrok na kompana i uśmiechnął się zaczepnie.
-Czego? - warknął ciemnowłosy, wbijając rozdrażnione spojrzenie w blondyna.
-Byłem lekko zaskoczony, gdy zobaczyłem cię z tą dziewczyną. Siłą musiałem cię przekonać byś ją opatrzył i myślałem, że prędzej utniesz sobie rękę, niż z nią porozmawiasz, nie mówiąc już o przyprowadzeniu jej tutaj. - odparł tamten, a ciemnowłosy rzucił dziewczynie wściekłe spojrzenie, mimo iż była odwrócona do niego plecami. Ta słaba dziewczyna, z martwym spojrzeniem, co chwilę rzucająca się w ramiona śmierci, którą spotkał kilka dni temu, wzbudzała w nim odrazę. Miał nadzieję, że wtedy widział ją po raz ostatni, a dzisiaj znów musiał na nią trafić. Dla niego, było to jak okrutny żart bogów.
-Wracam do pracy. - warknął, odwracając się i ruszając w stronę wyjścia. Blondyn westchnął i spojrzał na dziewczynę, która właśnie całowała śpiącą dziewczynkę w czoło.
-Przypomina trochę Isabelle, prawda? - zapytał blondyn w przestrzeń nie odwracając się, a ciemnowłosy drgnął, jak uderzony w policzek. Zacisnął pięści i ruszył do drzwi.
-Zajmij się nią jak skończy. Ja nie chce mieć z tym już nic do czynienia. - rzucił na odchodne, a następnie zniknął za drzwiami. Blondyn westchnął z rękami skrzyżowanymi na piersi i uśmiechnął się lekko.
-Jak sobie życzysz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)