czwartek, 15 września 2016

Rozdział IX

Emma wciągnęła z sykiem powietrze.
Pierwsza Strefa wyglądała, jakby nad ogromnym, tętniącym życiem miastem zamknęła się ziemia, pochłaniając je w całości. Dziewczyna stała na wzniesieniu, a pod nią ciągnęły się stopnie prowadzące na ulice podziemnego miasta. Domy stały blisko siebie i mimo iż były do siebie podobne, każdy czymś różnił się od pozostałych. Między balkonami Emma widziała rozwieszone sznury z praniem, oraz dym unoszący się z kominów. Między domami wiły się kręte uliczki, a przez środek miasta prowadziła jedna, szeroka i długa niczym autostrada droga, która prowadziła do budynku, który górował ponad zwykłymi domami. Musiał być jakimś kluczowym punktem w mieście, pomyślała przelotnie. Ledwo go widziała, bowiem miasto było naprawdę ogromne. Wysoko nad nimi sklepienie jaskini ginęło w mroku, dając jeszcze bardziej intensywne wrażenie wielkości tego miejsca.
Na ulicach było pełno ludzi. Na całej długości głównej drogi Emma widziała biegające dzieci, śpieszących gdzieś dorosłych w mundurach i staruszków, zajętych różnymi sprawami. Dziewczyna nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tylu ludzi. To było najpewniej tuż przed atakiem Pożeraczy, gdy cały ich świat obrócił się w proch.
Poczuła łzy napływające jej do oczu, więc czym prędzej przetarła oczy. Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń, ale nie chciała pokazywać się Luke'owi z tej strony, więc tylko odwróciła głowę, starając się opanować.
-Wbrew pozorom, to nie wyglądaj tak jak ci się wydaje. - szepnął Luke, a ona dopiero wtedy na niego spojrzała, nie rozumiejąc. Patrzył na miasto z wyrazem jakiegoś dziwnego bólu na twarzy.
Ścisnął jej ramię, po czym minął ją i ruszył za Willem, poprawiając sobie Jima na plechach. Chłopiec obejrzał się na nią i wzruszył ramionami, jakby też nie rozumiał słów Luke'a. Emma widziała błysk w jego oczach, najpewniej spowodowany widokiem tylu ludzi. Nie było wątpliwości, że się cieszył. Emma uśmiechnęła się zmęczona, ale szczęśliwa. Może naprawdę nie jest jeszcze tak źle.
-Jesteś strasznie naiwna, prawda? - wzdrygnęła się, słysząc głos za plecami. Odwróciła się i zobaczyła rudowłosą Liz, która opierała się o zamknięte już drzwi prowadzące na powierzchnię. Dziewczyna patrzyła na Emmę z politowaniem, co niesamowicie ją zirytowało.
-O co ci chodzi? - zapytała, czując gniew przeważający nad zmęczeniem. Liz uśmiechnęła się jeszcze bardziej szyderczo i prychnęła.
-Nie ważne. Idź i sama się przekonaj. Tylko się nigdzie nie zgub i nie rób kłopotów chłopakom. - powiedziała tonem pełnym wyższości i pomachała jej zadbaną dłonią, tym samym ją odprawiając. Emma pomyślała, że chociaż od dawna nie rozmawiała z inną nastolatką, to teraz oddałaby wszystko za możliwość strzelenia  tej dziewczynie w głowę.
Wymyślając dla niej coraz to bardziej ciekawe wyzwiska, odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach za chłopakami, rozmyślając o słowach Luke'a i Liz. O co chodziło? Przecież widziała ludzi na ulicach. Brak przerażonych krzyków, szamotaniny i przerażenia wiszącego w powietrzu. A jednak i Luke i Liz zdawali się być niesamowicie smutni, gdy mówili o mieście. Nawet Liz, z tą swoją wkurzającą wyższością. Co mogło być nie tak, w najbezpieczniejszej Strefie na całym kontynencie?
Nim się obejrzała, zeszła po schodach i stanęła obok Luke'a i Willa. Chłopcy rozmawiali o czymś, a Will zdawał się być niesamowicie rozdrażniony, nawet bardziej niż zwykle. Gdy Emma stanęła obok niego, rzucił jej wściekłe spojrzenie, a ona policzyła w myślach do dziesięciu, starając się przekonać samą siebie, że przecież zawdzięcza mu życie i nie może teraz rozszarpać go na strzępy.
-Nigdzie nie idę. - warknął Will do Luke'a, a ten odstawiwszy Jima na ziemię wyprostował się i westchnął znużony.
-Przecież nie proszę cię o wiele... - mruknął, a Will prychnął z niedowierzaniem.
-Nie prosisz o wiele. Nie prosisz o wiele. - powtórzył i zaśmiał się. Odwrócił się, przeszedł może ze dwa kroki i wrócił, mierząc w Luke'a palcem. - Właśnie o to chodzi, że prosisz. Mówiłem ci, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. A ty jak zwykle musiałeś postawić na swoim. Zawsze musisz wyciągać pomocną dłoń do słabych i niepotrzebnych. Ile jeszcze będziesz się krył za tą maską łagodności i kłamstw? Twoja dobroć cię zgubi, a ja nie chce na to patrzeć.
Spojrzał na Luke'a płonącymi oczami, a on tylko odwrócił wzrok. Emma stała jak wmurowana, stwierdzając, że kłótnie bliskich są w jakiś sposób przerażające, jakby osoby, które są ze sobą związane na zawsze, nagle chciały przeciąć wszystkie  więzi, które ich łączą. Zupełnie jakby patrzyło się na szarpaninę, choć przy kłótni czuło się większy strach, jakby słowa mogły ranić bardziej niż ciosy.
Luke milczał, podczas gdy Will wbijał w niego bezlitosne spojrzenie. I choć Emma nie za bardzo wiedziała, dlaczego tak się złości, poczuła, że to musi mieć związek z ich przeszłością. Może nienawiść Willa także była spowodowana wydarzeniami z przeszłości. Może uśmiech Luke'a i chęć pomocy nie była niewyjaśniona. Potrząsnęła głową, wyrzucając te myśli z głowy. Mieszanie się w cudze sprawy nigdy nie było dobre.
W końcu Will nie wytrzymał, zaklął pod nosem, odwrócił się i odszedł, zarzucając sobie strzelbę na ramie i całkowicie ignorując Emmę i dzieci. Luke nawet za nim nie popatrzył, tylko odwrócił się do Emmy i uśmiechnął, ale jego twarz była jakby bledsza niż wcześniej.
-Chodźmy. Musimy załatwić wam jakieś miejsce do spania. - rzucił, po czym wziął Mary z ramion Emmy, tym samym dając jej wreszcie chwilę wytchnienia i ruszył przodem. Jim stanął obok dziewczyny i popatrzył w stronę w którą odszedł Will, jakby także rozmyślał o tym co się właśnie wydarzyło.
Emma poczochrała go po włosach, ale on nawet nie zareagował.
-Luke i Will to dobre osoby. - szepnął, a ona w zamyśleniu kiwnęła głową. Ruszył za Luke'iem, a ona jeszcze raz spojrzała na uliczkę w której zniknął Will, po czym także podążyła za towarzyszami. To nie była jej sprawa, pomyślała jeszcze, doganiając Luke'a, Jima i Mary i wkraczając razem z nimi w kręte uliczki Podziemnego Miasta.


* * *


Luke i Liz mieli racje.
Po kłótni chłopaków, Emma wraz z Luke'iem i dziećmi poszli do starego budynku, który nie wyglądał zachęcająco. Drewno, z którego zbudowano dom, było stare i spróchniałe, przez co cała konstrukcja sprawiała wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Luke zniknął w środku, prosząc, by została z dziećmi, więc teraz stali przed drzwiami, przyglądając się ludziom, którzy kręcili się po uliczce.
Z wzniesienia nie dostrzegła, że cywile są wychudzeni i bladzi. Niektórzy mieli puste spojrzenia, co zaniepokoiło Emmę, więc przycisnęła do siebie dzieci, niedokładnie wiedząc dlaczego czuje niepokój. Te spojrzenia przywodziły jej na  myśl wzrok, który miała Mary pewnego wieczoru. Patrzyła tępym wzrokiem w ścianę, jakby wyzionęła ducha. Jakby jej wszystkie emocje zniknęły.
Emma drgnęła, mocniej przyciskając dzieci do siebie.
Oczywiście nie wszyscy wyglądali jak żywe trupy. Znaczna większość, owszem była wychudzona i słaba, ale najwyraźniej szczęśliwa. Emma widziała uśmiechniętą matkę z dziećmi, które biegły po uliczce, ścigając się do domu. Widziała parę zakochanych, którzy szli za rękę, uśmiechając się do siebie, jakby poza sobą świata nie widzieli. Był to dla niej lekki szok, że w świecie w którym żyli, ludzie mają czas na taką głupotę jak miłość.
Mimo wszytko było tu wielu ludzi i Emma pomyślała, że to naprawdę dobrze, że tylu zdołało ocaleć. Z drugiej strony wielu się to nie udało, przez co Emma poczuła bolesny skurcz w żołądku. Ona miała szczęście, ale co z pozostałymi?
-Wszystko w porządku? - wzdrygnęła się, gdy Luke położył jej dłoń na ramieniu. Chłopak patrzył na nią z góry, trzymając w ręce dwa podobne do siebie klucze złączone pętlą ze sznurka.
Emma pokiwała głową, wyrzucając smętne myśli z głowy. Przestań się zamartwiać, upomniała samą siebie, już jesteś bezpieczna. Nie musisz się bać.
Luke patrzył na nią uważnie, jakby badając jej twarz w poszukiwaniu zmęczenia.
-Dobrze się czujesz? Jeśli jesteś zmęczona, możemy gdzieś usiąść i odpocząć. - zaproponował, swoim normalnym, troskliwym głosem, a ona nieoczekiwanie przypomniała sobie słowa Liz "nie rób kłopotów chłopakom." Skrzywiła się i odpędziła od siebie twarz rówieśniczki.
Pokręciła głową, patrząc na zmartwioną minę Luke'a.
-Nic mi nie jest. Wskaż nam tylko drogę, to wystarczy. Nie chcę cię dłużej kłopotać, bo i tak już za dużo dla nas zrobiłeś. - powiedziała, a on westchnął i uśmiechnął się lekko znużonym uśmiechem.
-Tak mówisz, ale dla mnie to nic takiego. - rzucił i wskazał głową zaułek, tym samym dając jej znać gdzie ma iść. Emma ruszyła we wskazanym kierunku, a Luke chwycił Jima pod ramię i podpierając go, podążył za nią. - Myślę, że zamartwianie się o innych to moje jedyne hobby.
Emma spojrzała na niego i mimowolnie się uśmiechnęła.
-Co ty nie powiesz. - rzuciła, a on mrugnął do niej wesoło.
Pomyślała o tym, jak zbladł, gdy pokłócił się z Willem. Teraz wyglądał tak jak zawsze, uśmiechnięty, miły i opiekuńczy. Do takiego Luke'a się przyzwyczaiła i mimowolnie czerpała siły z jego niezachwianej dobroci. Był jak milcząca siła, dodająca innym otuchy, nawet gdy nie zdawali sobie z tego sprawy.
Patrzyła na niego chyba trochę za długo, bo chłopak spojrzał na nią z ukosa i przekrzywił głowę zaciekawiony.
-Coś nie tak? - zapytał, a ona pośpiesznie odwróciła wzrok. Nie mieszaj się, powtórzyła sobie. To nie twoja sprawa. - Myślisz o mojej kłótni z Willem, prawda?
Odwróciła się gwałtownie, gotowa przeprosić za swoją wścibskość, ale gdy zobaczyła delikatny uśmiech Luke'a, zwątpiła, czy na pewno chce porzucić ten temat. Była ciekawa. Chciała wiedzieć, co się wydarzyło w przeszłości chłopaków, którzy tyle razy jej pomogli. Gdzieś w głębi umysłu ich kłótnia także ją zabolała, ponieważ przez jej pojawienie się, Will był tak bardzo zły. Czuła się tak, jakby to ona rozdarła wszystkie ich więzi, jedną po drugiej.
Luke westchnął i wbił zamyślony wzrok przed siebie, podczas gdy ona patrzyła na mijane przez nich ulice, starając się zapamiętać ich rozkład. Z góry miasto nie wyglądało na aż taki labirynt.
-Will jest dość specyficzny. - powiedział Luke, a ona znów na niego spojrzała. Uśmiechał się delikatnie, ale w tym uśmiechu czaił się jakiś ból, którego nie rozumiała. - Znamy się od bardzo dawna, można powiedzieć, że od pieluchy. Nasze mamy się przyjaźniły, więc i my siłą rzeczy musieliśmy się zaprzyjaźnić.
Zamilkł na chwilę, jakby zatonął we własnych wspomnieniach, a Emma go nie pośpieszała. Bała się, że gdy się odezwie, on zamilknie i nic już jej nie powie. Potępiała swoją ciekawość, ale jednocześnie nie potrafiła się zmusić, aby mu przerwać.
-Will jest mi bardzo bliski i wiele razem przeżyliśmy. Nasze rodziny nie żyją, więc mamy tylko siebie. W Jedynce mieszkamy od początku, bowiem jeden z naszych opiekunów pomagał ją budować. - Emma rozdziawiła usta, a Luke zaśmiał się widząc jej minę. To mówiło samo przez się, że i Luke i Will są kimś bardzo istotnym dla Pierwszej Strefy. Emma aż nie mogła uwierzyć, że jej los został związany z kimś takim. Dla wszystkich, którzy wiedzieli o Jedynce, jej założyciele byli kimś w rodzaju bogów. Cudownych umysłów i wielkodusznych obrońców, którzy stworzyli schronienie dla tak wielu ludzi w świecie pozbawionym jakiegokolwiek miejsca w którym można poczuć się bezpiecznie. Z czasem aż trudno było uwierzyć, że ludzie tacy jak oni rzeczywiście istnieją. Historie o nich były tyle razy opowiadane, że stopniowo zmieniły się w legendy i trudno było rozróżnić, co jest prawdą, a co zmyślonym marzeniem.
-A skoro jesteśmy tu tak długo, to wiemy jakie warunki tu panują. Ludzie może i mają schronienie, ale muszą ciężko pracować, dostają mało żywności i cierpią na różne choroby, na które nic nie możemy poradzić. Codziennie musimy patrzeć jak ktoś zostaje wyrzucony na zewnątrz, by następnie zostać pożartym ze świadomością, że został porzucony przez swój własny lud. - Emma poczuła, jak z każdym słowem Luke'a z jej twarzy coraz bardziej znika kolor. Poczuła wrzącą nienawiść, która powoli, jak trucizna, rozchodziła się po jej ciele.
Tacy jednak teraz byli ludzie. Okrutni i pozbawieni wszelkiej litości. Byli zdolni zrobić wszystko, byleby zapewnić sobie przetrwanie. Nawet jeśli oznaczało to pozbycie się swoich. Emma zastanawiała się, co teraz robią założyciele miasta, jakie mają miny, żyjąc ze świadomością, że z bogów, którzy uratowali rzesze niewinnych, zmienili się w diabły, które wysyłają tych samych ludzi, których przyjęli z otwartymi ramionami na śmierć i zabraniają im wrócić do domów, w których mieli być już zawsze bezpieczni.
Luke patrzył kątem oka, jak w oczach Emmy pojawia się ogień. Ogień buntu i nienawiści. Taka słaba, a zarazem taka silna, pomyślał znów przelotnie, nieświadomie czując do niej jeszcze większą sympatię.
-Patrząc na to tyle razy, człowiek zaczyna się zmieniać. Will zamknął się w sobie i zaczął nienawidzić wszystkich wokoło, a ja zrobiłem się przesadnie troskliwy i wyczulony na innych, nawet jeśli nie potrzebują mojej pomocy. - kontynuował, odwracając uwagę Emmy od jej gniewu, który i tak nic by nie zmienił. - Mimo iż inaczej reagujemy na krytyczne sytuacje, w środku czujemy to samo. Nienawiść. Cierpienie. Żal. Bezsilność. Wciąż zdumiewa mnie, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić, by nie wypuścić tych emocji na zewnątrz. I czasami, gdy szala przechyla się za bardzo, tak, że nie możemy już jej zatrzymać, to wszystko w nas wybucha. Will był bardzo zdenerwowany przez ostatnie kilka dni. Musiał się na kimś wyżyć. Musiał na nowo ustabilizować szalę.
Emma patrzyła na niego, starając się nie okazywać swoich emocji. Ciągle udawało jej się zobaczyć Luke'a w coraz to nowych sytuacjach. Emocje przetaczały się przez nią, zawsze inne, gdy go słuchała, albo widziała to co robi. Był niesamowicie zmienny, przez co nie mogła ocenić jaki jest naprawdę. Ile on musiał zobaczyć, ile przemilczeć i ile emocji w sobie schować, by stać się tak trudnym do odczytania?
Luke szedł przez chwilę w milczeniu, po czym zatrzymał się przed małym domem o wyblakłej, żółtej farbie, ze spadzistym dachem i małymi, lekko zakurzonymi oknami. Uśmiechnął się do Emmy i podał jej klucze, które wcześniej widziała w jego dłoni.
-Wiem, że na zewnątrz nie wygląda najlepiej, ale mogę zaręczyć, że w środku jest znacznie przytulniejszy. - zapewnił, uśmiechając się, podczas gdy ona ze sceptyczną miną wzięła klucz i spróbowała otworzyć drzwi. Kiedy ostatni raz tak  cokolwiek otwierała? Przez ostatnie lata wchodziła do domów przez okna, albo wyważone drzwi i nie pamiętała, kiedy po ataku Pożeraczy ostatni raz robiła coś tak ludzkiego jak otwieranie drzwi nowego domu własnym kluczem.
Drzwi ustąpiły i Emma, najpierw przepuszczając Mary i Jima, który lekko utykał, weszła do środka, rozglądając się w niemym zdumieniu. Weszli od razu do dużego pokoju, na którego środku stała dość duża, tylko trochę wytarta kremowa kanapa. Naprzeciwko niej znajdował się kominek, w zadziwiająco dobrym stanie. Obok w wiklinowym koszu znajdowały się polana i kawałki kartonu na rozpałkę. Na kominku leżały zapałki i jakieś puste ramki po zdjęciach. Była tam też szafa, a dalej Emma zobaczyła stół jadalny i krzesła przed kontuarem, bowiem salon był bezpośrednio połączony z małą kuchnią. Emma widziała szafki i nawet lodówkę. Przy kuchni znajdowały się uchylone drzwi, a za nimi Emma widziała malutką łazienkę, z toaletą, umywalką  i kabiną prysznicową. Ściany trochę śmierdziały stęchlizną, a tapeta gdzieniegdzie odchodziła ze ścian, ale Emma jakoś nie potrafiła się na to skarżyć.  Na górę prowadziły drewniane schody, po których właśnie wspinała się Mary.
-Na górze są dwie sypialnie i strych. Może nie jest to jakiś wielki luksus, ale... - Luke przerwał, gdy poczuł słaby uścisk na dłoni. Spojrzał na Emmę, która przyciskała jedną dłoń do ust, wydobywając z siebie ciche, skomlące dźwięki. Po jej  twarzy spływało tak wiele łez, że aż się wystraszył, czy to miejsce aż tak jej się nie podoba, ze doprowadziło ją do takiego stanu.
-Dziękuję. Tak strasznie ci dziękuję. - szepnęła niewyraźnie, mocniej ściskając jego dłoń i drżąc na całym ciele. Zamrugał zaskoczony, początkowo lekko panikując, ale wtedy Emma odwróciła od niego głowę, najwyraźniej starając się uspokoić. Patrzył jak jej chude ramiona drżą, gdy dziewczyna z całej siły starała się zatrzymać ten atak słabości. Zaskoczył sam siebie tym, że nie spodziewał się po niej aż takiej reakcji. Po każdym innym tak, ale nie po upartej dziewczynie, którą poznał zaledwie kilka dni temu, a już zdążył przekonać się o jej sile i zapałać do niej sympatią.
Uśmiechnął się i położył dłoń na jej włosach, drugą ręką ściskając jej małą dłoń, podczas gdy ona czkała i szlochała cicho, w tej jednej chwili słabości, której nie potrafiła powstrzymać. Najwyraźniej nawet najsilniejsi muszą czasem pozwolić łzom popłynąć, pomyślał, ściskając mocniej jej dłoń, jakby próbował przejąc wszystkie jej smutki i wziąć na swoje własne ramiona.

* * *


Gdy Emma już się uspokoiła, Luke poszedł do kuchni zaparzyć herbatę i tym samym dając jej chwilę na dojście do siebie. Zawsze wiedział, kiedy potrzebowała samotności, a kiedy pocieszenia. Trochę ją to niepokoiło, ale teraz była zbyt zmęczona i słaba, by zamartwiać się czymkolwiek. Słyszała na górze Jima i Mary, którzy badali ich nowy dom. Ciągle była zła na swój wybuch słabości, ale równocześnie czuła ogromną ulgę i szczęście, gdy siedziała na kanapie domu, który od dzisiaj był jej.
-Już ci lepiej? - Luke postawił przed nią parujący kubek z herbatą i mimo iż był gorący i palił jej palce, otoczyła go dłońmi, rozkoszując się ciepłem, którego już tak dawno nie czuła. Luke stanął obok kanapy, patrząc na nią z góry łagodnym wzrokiem.
-Tak. Przepraszam za to. Ciągle tylko przysparzam ci zmartwień. - mruknęła, odwracając wzrok od jego ciepłych, niebieskich oczu, a on zaśmiał się przyjaźnie.
-Nic nie szkodzi. Już ci mówiłem, że martwienie się o innych to moje hobby. - rzucił, a ona uśmiechnęła się w duchu. Dmuchnęła, patrząc jak języki pary tańczą nad kubkiem. Luke spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku i westchnął. Emma spojrzała na niego, uświadamiając sobie, jak wiele czasu mu zabrała. Zostawiła herbatę na niskim stoliku, który znajdował się przed kanapą, po czym wstała pośpiesznie.
-Pewnie masz dużo do zrobienia. Przepraszam, że musiałeś się mną tak długo zajmować, ale już sobie poradzę. - powiedziała, a on spojrzał na nią z krzywym uśmiechem.
-Zawsze, gdy mnie o tym zapewniasz, niespodziewanie dzieje się coś złego. Wolałbym więc zostać i upewnić się, że należycie odpoczniesz. - westchnął znów, a ona już miała go zapewnić że wszystko z nią w porządku, gdy kątem oka zobaczyła Mary, która zwieszała głowę z góry schodów. Serce podeszło jej do gardła, ale w tym momencie mała zniknęła, zapewne uratowana przez Jima. I rzeczywiście Emma chwilę później usłyszała jego karcący głos. Westchnęła po cichu z ulgą.
-Jednak sprawy służbowe wzywają. - oświadczył Luke, znów patrząc na zegarek. Spojrzał jeszcze raz na Emmę, jakby bił się sam ze sobą, czy ją zostawić, czy jednak zostać. Najwyraźniej był bardziej opiekuńczy niż myślała i uśmiechnęła się na tę myśl.
-Naprawdę dam sobie radę, Luke. - zapewniła, a on skrzywił się lekko, gdy zaczęła popychać go w stronę drzwi. Niemal widziała w nim chęć zaparcia się nogami o ziemię, by jeszcze trochę z nimi zostać i upewnić się, że nic im się nie stanie.
-Wiem, wiem. Już kilka razu to dzisiaj słyszałem i dość skutecznie wbiło mi się to w pamięć. - odparł niechętnie, ale uśmiechnął się swoim pogodnym uśmiechem. W końcu ruszył do wyjścia, a ona pośpieszyła za nim. Naprawdę miała u niego ogromny dług, przebiegło jej przez myśl i ze zdziwieniem stwierdziła, że jej to nie przeszkadza. Jeśli będzie trzeba, pomoże Luke'owi jak tylko będzie mogła.
Odwrócił się w drzwiach i spojrzał na Emmę z wyrazem nagłego zmartwienia na twarzy.
-Odpocznij dzisiaj, Emmo. Nie chcę tego mówić, ale jutro musisz się stawić do armii. Nie wiem czy to szczęście, czy nie, ale trafiłaś do Strefy idealnie. O 8;00 jest zbiórka rekrutów i sprawdzian umiejętności. Jeśli się na niego nie stawisz, będziesz musiała czekać na kolejny sprawdzian. A szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby miał się odbyć w najbliższej przyszłości. - powiedział, a ona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Sprawdzian umiejętności? - powtórzyła, a on pokiwał głową, drapiąc się w kark.
-Organizuje się go co jakiś czas i sprawdza zdolności nowo przybyłych kadetów, po czym umieszcza się ich w odpowiednich jednostkach. Starzy wyjadacze też biorą w nich udział, by pokazać dowództwu swoje postępy. Z twoimi umiejętnościami strzelania powinnaś z łatwością przejść do zaawansowanych oddziałów. - zamilkł na chwilę, dając jej czas by przetrawić tę wiadomość. - Jak stoisz z wiedzą teoretyczną?
Zamrugała zaskoczona.
-Z czym? - powtórzyła tępo, czując jak głowa zaczyna ją boleć od dzisiejszych wrażeń. Luke westchnął, patrząc na nią z góry.
-Tak myślałem. Mamy tutaj różnorodne typy szkoleń. Codziennie rekruci i weterani przygotowują się do walki z Arinami. Muszą znać się przede wszystkim na walce, ale wiedza też jest potrzebna. Dywizje dzielimy na różne typy. Niektórzy są lepsi w wiedzy teoretycznej na temat Arinów, a inni lepiej radzą sobie z bronią i walką w terenie. Mamy wiele dywizji, więc postaraj się po prostu wypaść jak najlepiej. - powiedział Luke, a ona pokiwała słabo głową. Luke uścisnął jej ramię w krzepiącym geście, po czym odwrócił się i wyszedł na ulicę. Spojrzał na nią przez ramię, posyłając jej pożegnalny uśmiech.
-Rano kieruj się za ludźmi z opaskami. Na pewno się nie zgubisz. - znów pokiwała głową, starając się zapamiętać wszystko, co Luke jej powiedział. Widząc jej skonsternowaną minę, zaśmiał się głośno. - I odpocznij. Nie chcę, żebyś się dzisiaj przemęczała. - posłał jej krzepiący uśmiech. - Do zobaczenia, Emmo.
-Do zobaczenia. I dziękuję! - krzyknęła za nim i zobaczyła jak podnosi rękę w pożegnalnym goście, po czym znika jej z oczu w jednej z wielu uliczek podziemnego miasta.
Patrzyła za nim jeszcze chwilę i już miała wrócić do domu, gdy ktoś szarpnął ją za ramię. Spojrzała z zaskoczeniem na zdyszaną dziewczynę, z krótkimi blond włosami. Przez chwilę przed oczami miała twarz Rose malującą się tak wyraźnie, że dziewczyna drgnęła, czując przypływ strachu, ale gdy nieznajoma podniosła głowę, Emma odetchnęła z nieskrywaną ulgą, za którą od razu się skarciła.
Dziewczyna była starsza niż Rose, może w wieku Emmy, jej włosy były gęstsze i jaśniejsze niż Rose, a oczy wielkie i brązowe, ciemniejsze niż Emmy. Dziewczyna miała twarz lalki i gdyby Emma miała ją opisać jednym słowem byłoby to "urocza". Małe, pełne usta, mały, zadarty nos i nieliczne piegi na zaróżowionych policzkach. Dziewczyna sapała, najwyraźniej po długim biegu.
-Prze-przepraszam bardzo.. cz-czy widziałaś może szeregowego Cordela? - zapytała nieznajoma, a Emma zamrugała zaskoczona, po czym pokręciła głową. Wydawało jej się, że gdzieś już widziała tę dziewczynę, ale nie pamiętała gdzie.
-Niestety nie. Dopiero się tu przeniosłam i nie wiem o kim mówisz. - odparła i tym razem to dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona.
-Przeniosłaś się? - powtórzyła. Miała dziecięcy głos i była zaskakująco niska. Gdy się wyprostowała, była prawię o pół głowy niższa niż Emma. - Przecież zamknęli wejście.
Emma znów poczuła złość na ludzi żyjących tutaj, bezpiecznie pod ziemią, podczas gdy tak wielu ginęło na powierzchni. Zacisnęła pięści, starając się opanować gniew. Nieznajoma patrzyła na nią dużymi, niewinnymi oczami, które tak bardzo przypominały oczy Rose, że Emma aż się wzdrygnęła.
-Najwyraźniej zdążyłam na ostatni pobór. - rzuciła, nieco za ostrym tonem. Dziewczyna stojąca przed nią wyczuła jej złość i cofnęła się nieco, mnąc w zdenerwowaniu szarą koszulkę.
-Och, no tak. Przepraszam. - wyjąkała nieznajoma, a Emma już miała przeprosić za swój niegrzeczny ton i wrócić do domu, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że na ramieniu dziewczyny widnieje opaska ze skrzydłami.
-Należysz do Upadłych? - zapytała, a dziewczyna się wzdrygnęła, jakby nie lubiła poruszać tego tematu. Potarła opaskę z roztargnieniem, jakby chciała ją zerwać i uwolnić się od białych skrzydeł.
-Um, tak. Na to wygląda. - mruknęła wymijająco, patrząc na nią ze słabym uśmiechem. Emma wtedy przypomniała sobie, że widziała ją przed Strefą, jak szła z dorosłą kobietą i chłopakiem o wrogim spojrzeniu. Wtedy dziewczyna patrzyła na nią przepraszająco, a teraz wyglądała, jakby sama chciała jak najszybciej uciec, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Emma westchnęła i cofnęła się wgłąb domu.
-Widzę, że się spieszysz, więc nie będę cię dłużej zatrzymywać. Może zobaczymy się kiedyś w armii, to wtedy pogadamy. - mruknęła, a nieznajoma rzuciła jej zaskoczone spojrzenie. Emma już miała zamykać drzwi, gdy dziewczyna je przytrzymała. Wyglądała na tak samo zdziwioną tym gestem jak Emma.
-W armii? Chcesz wstąpić do Upadłych? - zapytała niedowierzająco. Emma skinęła głową niepewnie, zastanawiając się, o co tej dziwnej dziewczynie chodzi. Ta jednak tylko patrzyła na nią swoimi ogromnymi oczami, mrugając co chwilę, jakby próbowała przetrawić to, czego się właśnie dowiedziała. Po chwili jednak odsunęła się od drzwi powoli i uśmiechnęła niepewnie.
-W takim razie do zobaczenia na jutrzejszym sprawdzianie. - powiedziała słabo, jakby na samą myśl o tym czuła nadchodzące mdłości. Zrobiła kolejny krok w tył, wycofując się. Odwróciła się by odejść, ale o czymś sobie przypomniała i znów spojrzała na Emmę. - Ach i jestem Kate, tak przy okazji. Kate Murphy.
-Emma. Emma Davis. - odparła, a Kate kiwnęła głową i odwróciła się, by po chwili zniknąć tak samo jak wcześniej Luke.
Co za dziwny dzień, pomyślała Emma, kręcąc głową i wracając do mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy