piątek, 19 lutego 2016

Rozdział VI

Emma skrzywiła się, gdy ból znów przeszył jej ciało. Idący obok niej Jim spojrzał na nią z niepokojem, a ona zacisnęła zęby z irytacji, opierając się o ścianę kamienicy. Szli już ze dwie godziny, lecz tempo ich marszu pozostawiało wiele do życzenia. Emma była osłabiona, a do tego rana na brzuchu otworzyła się jakiś czas temu, więc dziewczyna krzywiła się co chwilę, przyciskając rękę do brzucha. Czuła pod palcami krew, ale wiedziała, że nie mogą pozwolić sobie na odpoczynek. Za niedługo skończy się im jedzenie, a Emma nie da rady szukać sklepu w tym stanie.
Wzięła drżący oddech i znów podjęła marsz. Wcześniej Jim mimo głośnych protestów Emmy wziął jej plecak, a do tego przyjął obowiązek uspakajania Mary, która co chwilę jęczała, że chce się zatrzymać. Mimo iż ciągle musiał albo nakłaniać Mary do marszu, albo poprawiać ciężki plecak na plecach, albo rozglądać się za Pożeraczami, to jeszcze znajdował czas na martwienie się o Emmę. Dziewczynę strasznie to irytowało, ale była tak osłabiona, że mogła tylko iść przed siebie i starać się nie upaść. 
Wiedziała, że do Jedynki mieli jeszcze tylko kawałek, jednak obawiała się, że nie dojdą tam w tym tempie. Emma zagryzła wargę i rozejrzała się. Po lewej zobaczyła dwóch idących ludzi, którzy chwilę później już zniknęli między budynkami. Od jakiegoś czasu co chwilę widziała dwu lub trzyosobowe grupki. Jedna taka grupka minęła ich jakieś pół godziny temu i Emma zobaczyła na ich ramionach te same opaski, które widziała wcześniej. Tamci też  na nich patrzyli, z wrogością i nieufnością. Emma zapamiętała, że był to chłopak, dziewczyna i starsza kobieta. Kobieta nawet nie zaszczyciła ich spojrzeniem, przechodząc obojętnie obok, natomiast towarzyszący jej chłopak popatrzył na Emmę z wrogością i także minął ją bez słowa. Dziewczyna była drobna i gdy przechodziła obok, rzuciła Emmie przepraszające spojrzenie, po czym popędziła za towarzyszami. 
Mijający ich ludzie pojawiali się rzadko, ale jednak. Emma nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio widziała tak wielu ludzi jednego dnia. Najwyraźniej plotki o "bezpiecznej Strefie" były prawdziwe. W końcu gdyby nie było tu bezpiecznie, nie byłoby tu tylu ludzi. 
Ruszyli dalej, nie odzywając się do siebie i przez kilka następnych godzin Emma nie widziała już nikogo. Noc zbliżała się niebezpiecznie szybko, a oni prawie w ogóle nie zbliżyli się do Jedynki. Szli jednak uparcie i mimo iż Jim i Mary byli wykończeni, Emma nie pozwalała im się zatrzymać. Dopiero, gdy słońce schowało się za horyzont, a świat powoli skrył się w ciemności, Emma dostrzegła czerwoną flagę powiewającą z łopotem na dachu budynku oddalonego od nich o kilka przecznic. 
-Jeszcze trochę. - szepnęła i odwróciła się, by powiedzieć to Mary i Jimowi, lecz zamilkła nagle. Jim opierał się o ścianę, a jego twarz niepokojąco zbladła. Wargi mu drżały, jakby powstrzymywał płacz i Emma dostrzegła, że stoi na jednej nodze, a drugą ma ugiętą i podniesioną. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że przecież najprawdopodobniej była złamana. Nagle zdała sobie sprawę, że kazała mu iść cały dzień, bez przerwy, do tego musiał nieść jej plecak i ciągnąć za sobą Mary. Na chwilę ją zatkało, gdy zrozumiała jak bardzo musiał cierpieć przez jej upartość. Jak wielki sprawiła mu ból, wlokąc go za sobą i nie pozwalając nawet na chwilę oddechu.
Zagryzła wargi i podeszła do niego, krzywiąc się z bólu. Uklękła przed nim, a on natychmiast się wyprostował i stanął na chorą nogę. Emma widziała w jego oczach cierpienie i poczuła do siebie jeszcze większą odrazę. Mary stała obok brata, trzymając go za rękę i rozglądając się dookoła z lekkim strachem. Najwyraźniej nic jej nie dolegało, mimo tego wykańczającego marszu.
Emma wróciła wzrokiem do Jima, który usilnie wbijał spojrzenie w ziemię. Zauważyła, że jego noga lekko drży, jakby nie wytrzymywała ciężaru chłopaka. Spojrzała na jego zmarnowaną twarz i zastanowiła się, jak mogła nie zauważyć pogorszenia jego stanu.
Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś schronienia i dostrzegła opuszczoną księgarnie po przeciwnej stronie ulicy. Dziura ziejąca z rozbitego okna nie wyglądała zachęcająco, ale Emma nie miała wyboru. Znów przeniosła spojrzenie na Jima.
-Jim? Dasz radę przejść jeszcze kawałek? - zapytała, a on pokiwał głową, pociągając nosem. Wiedziała, że próbował być silny, ale ból był zbyt wielki. Wzięła drżący oddech i podniosła się. - Mary? Chodź, teraz pójdziesz ze mną, dobrze?
Dziewczynka drgnęła i spojrzała na Emmę. Kiwnęła głową i puściła Jima, chwytając za wyciągniętą rękę Emmy, a chłopak odetchnął i odbił się od ściany, lecz gdy tylko stanął na chorą nogę skrzywił się niesamowicie, po czym upadł. Emma doskoczyła do niego wystraszona, ale on pokręcił gwałtownie głową, zaciskając pięści na zimnej ziemi, przy okazji raniąc sobie palce.
-Nic mi nie jest. - powiedział drżącym głosem, a pierwsze łzy spłynęły po jego twarzy. Emma nie wiedziała co robić. Wiedziała, że to jej wina. Wiedziała, że powinna dać im odpocząć. Zatroszczyć się o nich lepiej.
Spojrzała na Mary, która z przestrachem patrzyła na brata i sama wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
-Mary, dasz radę iść sama? Muszę pomóc Jimowi, a nie dam rady równocześnie trzymać cię za rękę i iść z nim. - dziewczynka spojrzała na nią, a potem na brata i kiwnęła głową. Puściła rękę Emmy, ale nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie, przysunęła się bliżej, zaciskając małe rączki na bluzce Emmy.
Dziewczyna westchnęła, wiedząc, że na więcej nie może liczyć.
-No dobrze, tak też jest w porządku. - wstała i odwróciła się do Jima plecami. - Wstawaj i wskakuj.
Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na nią przez łzy. Otarł twarz i rzucił jej nic nie rozumiejące spojrzenie.
-Chodź na barana. - rzuciła, a on popatrzył na nią jak na wariatkę. Z irytacją stwierdziła, że najwyraźniej nie jest tak źle jak myślała, spoko ciągle może tak na nią patrzeć.
-Nie ma mowy. Dam radę sam. - odparł buntowniczo i wstał, ale ledwo stanął na chorą  nogę, znów się przewrócił. Emma rozejrzała się z irytacją, zdając sobie sprawę, że robi się coraz ciemniej.
-Właśnie widzę jak świetnie ci idzie. A teraz wskakuj. - popędziła go, ale on tylko zacisnął zęby i znów spróbował wstać, lecz efekt był ten sam.
-Jim, nie denerwuj mnie! Jest ciemno, robi się coraz zimniej, a ty będziesz mi tu cyrki odstawiał. To tylko kawałek, więc nic się nie stanie, jeśli choć na krótką chwilę porzucisz swoje męstwo. - warknęła, coraz bardziej zirytowana. Jim prychnął tylko, odwracając od niej wzrok.
-Jim! Chyba mówię, że...
-Zamknij się! Dam radę sam, więc skup się lepiej na swojej ranie! - krzyknął, a Emma drgnęła. Nawet w takiej chwili bardziej troszczył się o nią niż o siebie. Zacisnęła dłonie w pięści, czując ból, nie spowodowany raną na brzuchu. Dlaczego? Dlaczego choć kazała mu iść tak długo, bez przerwy, on ciągle się o nią martwił? Dlaczego nie martwił się o siebie? Ona myślała tylko o sobie i o tym, by jak najszybciej dostać się do Jedynki.
Jim jęknął cicho, przyciskając rękę do chorej nogi. Emma schyliła się i nim zdążył zareagować, chwyciła go za rękę i pociągnęła do góry. Zarzuciła sobie jego rękę na ramię, krzywiąc się, gdy ból przeszył jej ciało. Jim krzyknął cicho zaskoczony, a później zaczął się wyrywać, ale zamarł, gdy jęknęła z bólu.
-Puść mnie. Dam rade sam. - syknął, gdy podjęła marsz, a on był zmuszony iść z nią, skacząc na jednej nodze. Opierał się na niej całym ciężarem ciała, choć zapewne nieświadomie. Strasznie bolało, ale zacisnęła zęby i nic nie mówiła.
Jim przyjrzał się jej twarzy, marszcząc brwi.
-Przecież widzę, że cię boli. - rzucił zły. Najprawdopodobniej był zły na siebie, nie na nią, ale nie wiedział jak jej pomóc. Gdyby zaczął się wyrywać, sprawiłby jej ból, ale gdy będzie się na niej dalej podpierał, też sprawi jej ból.
-Nie boli. - skłamała, czując się okropnie. Jim prychnął.
-Jasne. - warknął. Emma nie miała siły się kłócić. Skupiła się tylko na tym, żeby dotrzeć do księgarni. Nie słyszała żadnych niepokojących dźwięków z wewnątrz, ale i tak nie była pewna, czy jest tam bezpiecznie. Mary, trzymała się jej kurczowo, rozglądając się na boki. Teraz było już zupełnie ciemno i Emma nic nie widziała, tylko ciemne kształty budynków.
Dotarli do księgarni, więc Emma puściła Jima, a on oparł się o ścianę, wykończony. Emma wyglądała pewnie tak samo, ale wiedziała, że teraz  nie może sobie pozwolić na odpoczynek. Jeszcze trochę musiała wytrzymać. Odetchnęła głęboko, próbując zagłuszyć huczenie w głowie i skupić się na wychwytywaniu jakichś dźwięków z księgarni.
Stali tak pod budynkiem kilka minut, a gdy Emmie nie udało się niczego usłyszeć, zajrzała do wybitej szyby w oknie, lecz ciemność była zbyt duża, by cokolwiek dostrzec. Widziała tylko ciemniejsze kształty regałów i jakichś pudeł, ale nic poza tym.
Pewnie gdyby nie byłaby tak zmęczona, nie zaryzykowałaby. W tej chwili jednak nie myślała jasno i podeszła do szklanych drzwi. Były zamknięte od środka, więc podniosła kamień i wybyła szybę, by następnie sięgnąć do środka i przekręcić zamek. Nawet nie pofatygowała się, by sprawdzić czy hałas nie przyciągnął Pożeraczy, po prostu weszła do środka, a dzieci ruszyły za nią, jeszcze bardziej wykończone niż ona.
Rozejrzała się, ale chyba sprzyjało im szczęście, bo w środku nikogo nie było. Zamknęła drzwi i przesunęła regał, by utrudnił wejście do środka, po czym opadła na ziemię wyczerpana. Jim zdążył już ułożyć się w kącie i teraz oddychał miarowo, pogrążony w głębokim śnie. Mary skuliła się obok niego, ale w ciemności Emma widziała jej szeroko otwarte oczy. Dziewczynka wbijała wzrok tępo przed siebie, co zaniepokoiło Emmę. Dziewczyna zmusiła się do wstania i podeszła do małej.
-Mary? Coś się stało? - zapytała, a dziewczynka przeniosła na nią swój wzrok. Drgnęła, jakby wyrwana ze snu i zamrugała kilkakrotnie. - Nie musisz się niczego obawiać. Niedługo będziecie bezpieczni.
Emma pogłaskała ją po włosach, a mała patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, po czym ziewnęła i przysunęła się bliżej brata. Emma siedziała przy niej, aż nie zasnęła, po czym wstała i przeniosła się bliżej dziury w oknie, żeby w razie zaatakowania przez Pożeraczy mogła szybko zareagować.
Była wykończona i ciągle myślała o tym, jak mogła tak wykorzystać Jima i Mary. Powinna bardziej się o nich troszczyć. Nie mogła dopuścić, by spotkało ich to samo co Rose. Skuliła się, czując znajomy ból w klatce piersiowej.
Rose pozostawiła po sobie ogromną dziurę w jej sercu. Ta dziura krwawiła ilekroć Emma pomyślała o siostrze. To była pamiątka po Rose. Jej wieczne przypomnienie tego, że nie zdołała ochronić tak ważnej dla siebie osoby.
Odetchnęła głęboko, zamykając oczy. Uspokój się. Uspokój. Mimo tych poleceń, serce waliło jej jak młotem. Im silniej starała się zapomnieć, tym bardziej dziura w jej sercu krwawiła, przysparzając jej ogromnego cierpienia. Zacisnęła dłoń na koszulce na wysokości serca, jakby chciała siłą zamknąć tę dziurę, ale na darmo. Ból sprawiał, że chciała płakać.
Jak mogłam pozwolić Rose zginąć? Jak mogłam być tak słaba? Dlaczego mimo iż to się stało, ja nie posunęłam się na przód? Dlaczego nie potrafię stać się silniejsza? Te pytania zadręczały ją codziennie, jak mantra wyryta w jej pamięci. Jak formułka, którą ciągle musiała powtarzać.
Zacisnęła drżące wargi, czując gorące łzy spływające jej po policzkach. Zaszlochała cicho, kuląc się i mocniej zaciskając dłoń na koszulce.
Dlaczego to tak bolało?


* * *


Następnego ranka, gdy Jim i Mary się obudzili, Emma była już dawno na nogach. Mało spała tej nocy, a gdy już udało jej się zapaść w sen, miała koszmary i od razu się budziła. Dała dzieciom ostatnie dwie kanapki, a Jim spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. Wyglądał dużo lepiej niż wczoraj. Najwyraźniej sen dobrze mu zrobił, bo jego skóra nabrała zwykłego, zdrowego koloru, a gdy stawał na chorą nogę, tylko lekko się krzywił.
-Ty nie jesz? - zapytał, a Emma uśmiechnęła się blado i pokręciła głową.
-Już jadłam. - skłamała. Nie tknęła nic od wczoraj, bowiem przez koszmary i myśli o Rose, całkowicie opuścił ją apetyt. Jim zmarszczył brwi jeszcze bardziej, przypominając sobie wczorajszą noc. Obudził się i widział, jak płakała. Był to rozdzierający szloch i mimo iż próbowała płakać cicho, dla Jima brzmiało to jak niesamowicie głośne błaganie o pomoc.
Emma odwróciła od niego wzrok i podeszła do dziury w oknie. Wyjrzała na zewnątrz i po lewej, kilka budynków dalej dostrzegła przemykających ludzi w kurtkach z opaskami. Zdziwiła się, bowiem był wczesny ranek, ale już po chwili stwierdziła, że może tutaj to nic dziwnego.
Odwróciła się z powrotem w stronę dzieci i zobaczyła, że Mary zdążyła już zjeść całą kanapkę, napchawszy sobie nią policzki, przez co wyglądała jak chomik. Emma uśmiechnęła się do niej, ale gdy przeniosła wzrok na Jima mina jej zrzedła. Chłopak siedział po turecku, trzymając nietkniętą kanapkę w rękach i wbijając w Emmę buntowniczy wzrok.
-O co chodzi, bachorze? Jesteś na diecie? - spytała zaczepnie, chociaż wiedziała po spojrzeniu chłopaka, że mu wcale nie jest do śmiechu. Patrzył na nią niesamowicie poważnym, jak na dzieciaka spojrzeniem, więc uniosła brwi i także wbiła w niego wzrok. Mierzyli się spojrzeniami, a Mary przyglądała się im z zaciekawieniem, przeżuwając kanapkę. W końcu Emma nie wytrzymała, podeszła do Jima i klasnęła mu przed twarzą, zmuszając do mrugnięcia. Chłopak drgnął zaskoczony, po czym rzucił jej mordercze spojrzenie.
-Co to miało być, starucho? - zapytał z oburzeniem, a Emma uśmiechnęła się z satysfakcją. Po chwili jednak poczuła zażenowanie. Ile ty masz lat, Emma? pomyślała w duchu, ganiąc samą siebie za tą dziecinadę.
-Wygrałam. A teraz jedz. - rzuciła, ruszając w stronę plecaka. Uklękła z trudem i zaczęła grzebać w poszukiwaniu apteczki. Gdy w końcu ją znalazła i otworzyła, jęknęła w duchu. Prawie wszystko im się skończyło, zostało tylko kilka tabletek przeciwbólowych, bandaż i nożyczki. Przejechała dłonią po twarzy, myśląc co robić. Potrzebowała nowego opatrunku, ale wtedy nie mieliby już żadnego bandaża na awaryjne sytuacje. Opatrunek Jima był w porządku, powinien wytrzymać jeszcze dwa dni, ale u niej nie było tak kolorowo. Westchnęła, przeczesując ręką skołtunione, czarne włosy. Puki co wzięła dwie tabletki do ust i rozgryzła. Poczuła okropny, gorzki smak, ale wiedziała, że teraz szybciej zadziałają.
Wstała i znów westchnęła, gdy zobaczyła Jima, stojącego obok niej, ciągle trzymającego kanapkę.
-Jim, ile razy mam się powtarzać? Jedz. Zaraz wyruszamy. - pokręcił głową i wyciągnął w jej stronę kanapkę. Przewróciła oczami.
-Ależ szlachetnie. Jest mi bardzo miło, ale muszę odmówić. Jadłam wcześniej, więc podziękuję. - skłamała znowu, podnosząc plecak i kierując się do drzwi. Jim nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w nią stanowczo. Emma odwróciła się przy drzwiach i spojrzała na Mary.
-Chodź, musimy iść. - powiedziała, wyciągając do niej rękę. Dziewczynka posłusznie wstała i podeszła do niej, a wtedy Emma przeniosła spojrzenie na Jima. Chłopak prychnął tylko i skrzyżował ręce na piersi.
-Nigdzie nie idę. - rzucił, a Emma poczuła, jak żyła na jej czole zaczyna pulsować.
-Nie wygłupiaj się, konusie, i chodź tu. - warknęła. Pokręcił głową, opierając się o ścianę. Emma spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Jim, nie denerwuj mnie.
-To ty mnie denerwujesz. Bo nikogo nie słuchasz. - rzucił, a ona po raz kolejny miała ochotę go uderzyć. Chciała na niego nawrzeszczeć, ale powstrzymała się ze względu na Mary.
-Jim, zaraz cię tu zostawię. - warknęła, a on tylko wzruszył ramionami, przenosząc znudzony wzrok na komodę ogołoconą z książek. Emma patrzyła na niego przez chwilę, po czym otworzyła drzwi i wyszła, ciągnąc Mary za sobą. Dziewczynka ruszyła za nią zdezorientowana.
-Nie martw się, Mary. Zaraz do nas dobiegnie. Głupi, uparty idiota. - syknęła, gdy oddaliły się na kilka kroków od księgarni. Mary kiwnęła powoli głową, oglądając się za siebie.
Emma nie mogła uwierzyć w tego bachora. Co on sobie myśli? Zachowuje się jak kompletny kretyn, tylko z powodu jakiejś kanapki. Miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło. Co za idiota!
Gdy były już jakieś piętnaście metrów od księgarni, stanęła i popatrzyła na drzwi do lokalu, z którego przed chwilą wyszły. Zobaczymy, jak długo będzie tam siedział, pomyślała, tupiąc ze złością nogą. Mary patrzyła na nią zaniepokojona, a z każdą kolejną minutą, Emma z coraz większym trudem powstrzymywała się od rozwalenia czegoś na głowie tego głupiego chłopaka.
Gdy minęło chyba dziesięć minut, Emma nie wytrzymała i ruszyła z powrotem, ciągnąc Mary za sobą. Otworzyła z rozmachem drzwi i spojrzała na Jima, który stał w tym samym miejscu, w którym go zostawiły.
-Chodź tu, Jim. Natychmiast. - powiedziała Emma, starając się trzymać nerwy na wodzy. Byli już tak blisko. Wieczorem powinni być przy wejściu do bezpiecznej części Jedynki. Patrzyła na Jima, który jak zawsze musiał sprawiać same problemy. Dlaczego ten durny chłopak musiał tak bardzo przeszkadzać?
-Nie ruszam się stąd, puki nie zjesz tej głupiej kanapki. - odparł, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Rzucił jej pełne wyzwania spojrzenie, a ona nie wytrzymała.
-Ugh! No nie wierzę! Nie wierzę! Jesteś takim głupim, upartym, idiotycznym bachorem! - syknęła, łapiąc się za głowę. Jim prychnął.
-To ty jesteś głupia. Kłamiesz co do jedzenia, a potem wleczesz nas bez celu, ledwie trzymając się na nogach. - rzucił, a ona załamała ręce.
-To tylko durna kanapka! - krzyknęła w bezsilności.
-Więc po prostu ją zjedz! - warknął, a ona kopnęła w stojący obok karton. Przeleciał przez zagracone pomieszczenie i wylądował na przewróconej komodzie. Ruszyła wściekła w stronę Jima, a on się nie odsunął. Stał twardo w miejscu, wpatrując się w nią uparcie.
-Nigdy nie spotkałam tak upartego dziec... - przerwała, gdy Jim nagle włożył jej kanapkę do buzi. Spojrzała na niego zszokowana, ale on tylko oderwał kawałek i sam zjadł, a następnie podszedł do Mary i wziął ją za rękę.
-Możemy ruszać. - zarządził, a Emma stała oniemiała w miejscu, mimowolnie przeżuwając kanapkę. Chłopak spojrzał na nią przez ramię twardym wzrokiem, a ona przypomniała sobie, że jak była mała, też patrzyła tak na Jacka, kiedy nie chciał nauczyć jej o Pożeraczach. Był to wzrok nieznoszący sprzeciwu, który zawsze sprawiał, że Jack wzdychał i w końcu, wiedząc, że jej nie przekona, zgadzał się na jej warunki.
Przełknęła resztki kanapki i podeszła do dzieci. Poprawiła plecak i wyjrzała na zewnątrz, a gdy upewniła się, że ich kłótnia nie przyciągnęła Pożeraczy, kiwnęła na dzieci, a Jim pociągnął Mary i wymijając Emmę, ruszył przodem.
Patrzyła za nim z niedowierzaniem. Jak mogłam przygarnąć takiego dzikusa? Więcej z nim problemów, niż pożytku, pomyślała wkurzona. Jim, jakby słysząc jej myśli, spojrzał na nią przez ramię i pokazał bezceremonialnie język.
-Mały gówniarz. - mruknęła, zastanawiając się, dlaczego patrząc na jego wkurzającą twarz czuje tak przyjemne i znajome ciepło.


* * *


Gdy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, Emma rozglądała się dookoła, czując lekki niepokój. Szli cały dzień, bez przerwy i była niemal pewna, że za niedługo dojdą do chronionego przejścia prowadzącego do najbezpieczniejszego miejsca we wszystkich Strefach.
Jack opowiadał jej wiele razy o tym miejscu. Według niego, poza jego własnym sklepem oczywiście, to miejsce było najbezpieczniejszym schronieniem na tym ogarniętym szaleństwem świecie. Podobno było to najlepiej strzeżone miejsce, w którym nie było żadnych Pożeraczy. Ludzie codziennie przybywali do Jedynki, by się tam dostać i znaleźć schronienie. Emma też na to liczyła.
Z tego co słyszała, jest to gdzieś w samym środku Jedynki. Nie miała pojęcia czego powinni się spodziewać. Jack mówił jej, że zawsze przy wejściu kręcą się ludzie i jakaś ochrona, więc teraz rozglądała się dookoła, ale nie dostrzegała nikogo.
Mary jęczała co chwilę, że nie ma już siły, ale Emma starała się ją ignorować. Musieli dzisiaj dotrzeć do bezpiecznej części, nie mieli innego wyjścia. Nie martwiła się o wejście, bowiem każdy był wpuszczany do środka. Głównodowodzący chcieli ocalić jak najwięcej ludzi, więc wpuszczali każdego.
-Emma. - dziewczyna drgnęła i spojrzała na Jima, który pokazywał coś palcem. Podążyła wzrokiem we wskazanym kierunku i dostrzegła ludzi znikających za rogiem. Było ich czterech, dwóch dorosłych i dwójka dzieci. Mieli plecaki i poruszali się pochyleni, rozglądając się dookoła.
Emma ruszyła ich śladem, a dzieci za nią. Weszli w uliczkę, w której zniknęła rodzina i Emma zobaczyła na jej końcu lekki blask. Zmarszczyła brwi, ale nie zatrzymała się. Gdy dotarli do wylotu uliczki, Emma zamarła. Słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem, więc wokoło panował już półmrok. Dokładnie przed nimi znajdował się ogromny plac. Emma nie zdziwiła się jednak, że go nie dostrzegli, bowiem nie prowadziła do niego żadna główna ulica, taka jaką się poruszali przed chwilą, więc pewnie nigdy by tu nie dotarli. Tylko pełno bocznych uliczek. Plac był otoczony wysokimi budynkami, więc nikły blask stworzony przez kilka latarni był niewidoczny z daleka. Mieli prąd, stwierdziła zaskoczona Emma.
Jednak nie dlatego stanęła jak zamurowana. Stanęła dlatego, że na placu było pełno ludzi. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, byli ludzie. Emma patrzyła na nich oczarowana. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała tylu ludzi w jednym miejscu. Jim i Mary także patrzyli na to zbiegowisko z otwartymi ustami, całkowicie zaskoczeni.
-Co tu się dzieje? - szepnęła Emma, przebiegając wzrokiem po zebranych. Ludzie także patrzyli na nich przelotnie, ale nikt się nimi nie zainteresował. Gdzieś z przodu Emma słyszała odgłosy kłótni, ale poza tym, w około ludzie byli raczej cicho. Mówili szeptem, ale Emma zauważyła na twarzach niektórych zaniepokojenie.
Chwyciła dzieci za ręce i zaczęła się przepychać przez tłum w stronę środka tego całego zamieszania. Mary przylgnęła do niej wystraszona, a Jim rozglądał się ze zmarszczonymi brwiami wokoło, jakby coś go trapiło. Emma jednak skupiła się na scenie rozgrywającej się przed nią.
Dotarli prawie do środka placu, gdzie stała ściśnięta spora grupa ludzi, którzy napierali na coś w samym środku zbiegowiska. Emma wyciągnęła szyję, ale tłum zasłaniał jej widok. Rozejrzała się i dostrzegła ławkę, więc stanęła na niej i znów spojrzała w stronę zamierzania. Zobaczyła zejście do metra, którego strzegło około dwudziestu ludzi. Żołnierze, pomyślała Emma z zaskoczeniem. Mężczyźni trzymali na odległość karabinów ludzi, który krzyczeli na nich, aby ich wpuścić. Emma zdezorientowana wpatrywała się w zamieszanie. Zejście do metra na pewno było tym sławnym przejściem do bezpiecznej strefy. Tylko dlaczego strażnicy nie wpuszczali ludzi do środka?
-Cisza! Cofnąć się! Nie ma przejścia! - krzyczeli wojskowi, a ludzie odkrzykiwali im przekleństwami. - Nie mamy już miejsc! Prosimy udać się do domów, zabarykadować i czekać na pomoc!
Emma słuchała tego z niedowierzaniem. Nie ma przejścia. Spojrzała na Jima, który także przysłuchiwał się toczącej się przed nimi szarpaninie. Chłopak zbladł, a Emma zrozumiała co to wszystko dla nich oznacza.
Są ranni. Nie mają jedzenia i schronienia, a do bezpiecznej strefy nie można się dostać.
Mary szlochała cicho, tuląc się do Emmy, a Jim ściskał mocno jej dłoń. Emma poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. To koniec, pomyślała przerażona.
I wtedy zdała sobie sprawę z kolejnej rzeczy.
Rozejrzała się i ze strachem stwierdziła, że ludzie naokoło niej, już nie tylko ci blisko szamotaniny z wojskowymi, ale też gromadzący się dalej, wszyscy krzyczą. Wszyscy domagają się wejścia do bezpiecznej strefy.
Głośno.
O wiele za głośno.
Czuła, że krew w niej zamiera, gdy zdała sobie nagle sprawę, że są uwiezieni. Rozejrzała się przeczesując wzrokiem zebranych i otaczających ich budynkach. Żadnej drogi ucieczki. Są w pułapce, a ich krzyki są jak ogromny neon, który wskazuje Pożeraczom ich aktualną pozycję.
Jak przez mgłę słyszała, żołnierzy nakazujących wszystkim ciszę i spokój.
Było za późno.
Jakby na zawołanie, gdzieś w oddali rozległ się przerażający ryk.
Wszyscy zebrani na placu zamarli, jak na sygnał, a Emma poczuła zimny pot na plecach. Mary wytrzeszczyła oczy, wszczepiając się boleśnie w rękę Emmy, podczas gdy Jim naprężył się, wbijając paznokcie w jej dłoń.
Rozległ się kolejny ryk, tym razem głośniejszy niż poprzedni.
To koniec, pomyślała Emma i w tym momencie ludzie zgromadzeni wokół niej zaczęli krzyczeć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy