poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział IV

Patrzyła jak słońce powoli wychodzi zza horyzontu, przeżuwając kęs kanapki. Siedziała na dachu pięciopiętrowego budynku, ale nie zbliżała się do krawędzi. Usiadła pod kominem i teraz rozglądała się, ale wokoło panował spokój. Przed sobą w odległości kilkudziesięciu metrów miała granicę oznaczoną zwykłą czerwoną flagą, która powiewała na maszcie zniszczonego domu. Za flagą znajdowała się 5 dzielnica. Emma przeszła już kilka, kierując się właśnie do Piątki, bowiem tam znajdował się najbliższy skład broni. Dostała amunicję od Jacka na cały tydzień, a już po trzech dniach marszu skończył jej się prawie cały zapas.
Dokończyła jedzenie, wzięła łyk wody i wstała, otrzepując ubranie z okruszków. Jedzenie kupiła wczoraj w Szóstce, pozbywając się tym samym starego łańcuszka, który kiedyś znalazła. Wiatr smagał ją po twarzy, gdy jeszcze raz przeczesywała wzrokiem okolicę, ale i tym razem niczego nie dostrzegła, więc odwróciła się i podeszła do krawędzi, usilnie nie patrząc w dół. Zbiegła po schodach przeciwpożarowych i ruszyła ulicą, trzymając się blisko ścian budynków.
Gdy po kilku minutach marszu minęła jakiś dom, w środku usłyszała szloch dziecka i przez chwilę zastanawiała się, czy są z nim rodzice, czy tak jak większość dzieci w tych czasach musi radzić sobie samo. Emma przystanęła, walcząc sama ze sobą. To nie była jej sprawa, w końcu ona także przeżyła coś takiego, a przecież nie wykluczone, że w środku byli też rodzice dziecka. Już miała ruszyć, gdy znów usłyszała szloch, tym razem głośniejszy. Brzmiał w nim strach i zagubienie. Emma zagryzła wargę, po czym przeklinając w myślach swoją głupotę, odwróciła się i podeszła do drzwi.
Zapukała cichutko, a szloch po drugiej stronie umilkł, lecz po chwili dziewczyna usłyszała ciche łkanie, jakby ktoś usilnie tłumił wcześniejszy płacz. Nacisnęła klamkę, lecz drzwi zdawały się być czymś zablokowane. Rozejrzała się po ulicy, ale nie zauważyła niczego groźnego, więc znów skupiła się na drzwiach.
-Hej, jest tam ktoś? - zapytała, ale odpowiedziała jej cisza. Szloch po drugiej stronie umilkł całkowicie, ale Emma słyszała pociąganie nosem. - Nie musisz się bać. Jestem człowiekiem. Nic ci nie zrobię. Chce tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Usłyszała po drugiej stronie ciche kroki i znów pociągnięcie nosem, tym razem bliżej, jakby dziecko podeszło do drzwi.
-Wszystko okej? Jest tam ktoś z tobą? - zapytała, a po drugiej stronie znów rozległ się płacz. Emma westchnęła cicho, lekko rozdrażniona tym, że musi tu stać, zamiast iść przed siebie. Miała jeszcze jakieś cztery dni drogi i nie chciała tracić czasu.
-Nie mogę stać tu za długo. Jest ktoś z tobą? - powtórzyła, a do jej głosu wkradło się zniecierpliwienie. Najpierw po drugiej stronie panowała cisza i Emma już miała dać sobie spokój, kiedy usłyszała jak coś szura po podłodze i doszła do wniosku, że to pewnie ta rzecz blokująca drzwi.
Rozejrzała się, po czym znów nacisnęła klamkę i tym razem drzwi ustąpiły. Pchnęła je i zaglądnęła do środka, lecz nikogo nie dostrzegła. Zmarszczyła brwi i weszła głębiej, a wtedy drzwi zamknęły się z hukiem, co prawie przyprawiło ją o zawał serca. Odwróciła się błyskawicznie, wyciągając pistolet z kabury i wycelowała.. prosto w głowę małego chłopca. Zamarła na chwilę, ale prawie od razu się opanowała.
Chłopiec trzymał w ręce kij z niebezpiecznie ostrym końcem i mierzył jej nim w serce. Mógł mieć jakieś dziesięć lat, miał gęste brązowe włosy i piwne oczy. Był bardzo chudy, a na sobie miał tylko cienki podkoszulek i szorty, a do tego był boso. Musiało być mu bardzo zimno. Emma zmarszczyła brwi, szukając w jego oczach śladu łez, ale ich nie dostrzegła. A mogła przysiąc, że kilka chwil temu ktoś płakał.
Mimo iż chłopak dalej wystawiał w jej stronę kij, Emma opuściła broń i schowała ją z powrotem do kabury. Rozejrzała się, ciągle marszcząc brwi, po czym znów spojrzała na chłopca.
-Jesteś sam? - zapytała, kucając, a on cofnął się odruchowo. Jakby wstydząc się tego ruchu, zmarszczył brwi w wojowniczym geście i znów postąpił do przodu, celując kijem w jej pierś.
-Oddaj mi swój plecak. - rozkazał, a Emma uniosła brwi. - Oddawaj go.
Patrzyła na niego długo, aż nie spuścił wzroku. Nie mogła uwierzyć, że chciała mu pomóc, a on tak się jej odpłacał. Najpierw poczuła złość i już miała mu pokazać gdzie jest jego miejsce, ale wtedy coś poruszyło się za plecami chłopaka, więc znów wyciągnęła pistolet, pewna, że to niebezpieczeństwo. Mała osóbka wyglądająca z drugiego pokoju pisnęła przerażona i czmychnęła z powrotem do swojej kryjówki.
-Mary! - krzyknął chłopiec i zapominając o Emmie ruszył biegiem do pokoju upuszczając kij na podłogę. Dziewczyna spostrzegła, że chłopak kuleje na lewą nogę i dopiero teraz zauważyła, że skóra naokoło jego kostki jest spuchnięta.
Emma schowała pistolet, na wszelki wypadek zasunęła małą szafką drzwi, tak jak pewnie wcześniej zrobił to chłopiec, po czym ruszyła do pokoju w którym zniknął.
Przeszła przez próg i zobaczyła mały salon z kanapą i fotelem, stolikiem stojącym przy ścianie i szafą, przy której teraz stał chłopiec i pukał w nią małymi pięściami.
-Mary, wyjdź! Nie bój się, ja cię obronie. Tylko musisz wyjść. Tam są pająki  i któryś może cię ugryźć! - mówił chłopiec, a Emma patrzyła na niego póki jej nie zauważył. Odskoczył od szafy i rozglądnął się za swoim kijem, ale zostawił go przy drzwiach, więc teraz stał tylko i patrzył na nią z lekkim strachem.
-Tu nikogo nie ma! Tylko ja! Ja, słyszysz! Nic mi nie jest, więc możesz iść! Nie potrzebuje twojego plecaka! weź go sobie! - krzyczał, a Emma ruszyła w jego stronę, czując w piersi irytację i niepokój. Chłopak cofnął się o krok. - Nie boję się ciebie! Myślisz, że jak masz pistolet, to mnie wystraszysz? Jestem wojownikiem i niczego się nie boje!
Emma zamknęła mu usta ręką, przyciskając jednocześnie palec do ust i dając znak, by był cicho.
-Nie krzycz tak, bachorze. - syknęła, rozglądając się na boki i próbując wyjrzeć przez okno, ale było zasłonięte i tylko przez małą szparę widziała kawałek ulicy. - Wiesz chyba, że potwory słyszą bardzo dobrze i w każdej chwili mogą tu przyjść. Więc bądź cicho.
Chłopak znieruchomiał, jakby nie miał o tym pojęcia. Emma westchnęła i zabrała dłoń.
-A teraz odpowiedz mi. Jesteś tu sam? - zapytała, a on zacisnął usta, lecz po chwili zerknął w stronę szafy i odetchnął, a jego usta lekko drżały.
-Z siostrą. - szepnął, skubiąc koszulkę. Emmę nagle opuściła złość. Spojrzała na szafę i zobaczyła, że drzwi są lekko uchylone, a zza nich wygląda piwne oko, takie samo jak chłopaka. Emma znów spojrzała na chłopca, który patrzył teraz w ziemię, jakby cała wojowniczość go opuściła. Wydawał się być teraz kruchy i zaskakująco mały.
-Możesz powiedzieć siostrze, żeby wyszła? - zapytała Emma, a on znów zerknął w stronę szafy i po chwili skinął głową. Podszedł do mebla, kulejąc, i zapukał trzy razy.
-Mary. Wyjdź, proszę. Ta dziewczyna nic ci nie zrobi. Wyjdź, Mary. - powiedział, a drzwi uchyliły się odrobinę. Emma zobaczyła piwne oczy, zaczerwienione od płaczu. Domyśliła się, że to ona płakała przy drzwiach. Dziewczynka wyszła powoli i od razu stanęła za plecami brata. Była jeszcze mniejsza niż on, mogła mieć cztery latka. Kurczowo zaciskała rączki na koszulce chłopaka, patrząc na Emmę zza pleców chłopaka. Miała tak jak brat brązowe, kręcone włosy, sięgające bioder. Miała urodę lalki, ale płacz nie działał korzystnie na ten urok. Była ubrana w leginsy z dziurą na kolanie, luźną, fioletową bluzkę z krótkim rękawem i sweter, który najprawdopodobniej dał jej brat.
Emma spojrzała na chłopaka.
-Gdzie wasi rodzice? - zapytała, a on drgnął, po czym objął jedną ręką siostrę w wojowniczym geście, ale Emma widziała w jego oczach strach, zmartwienie i niepewność.
-Musieli wyjść po jedzenie i jeszcze nie wrócili. Ale za niedługo przyjdą. - powiedział z zapałem, a dziewczynka mocniej do niego przywarła.
-Kiedy wyszli? - zapytała Emma łagodnie, starając się nie zdradzić swoich podejrzeń.
-Trzy dni temu. - odparł chłopak po chwili ciszy, a Emma już wiedziała, że jej przypuszczenia są prawdziwe. Sklep z żywnością był może dwie ulice stąd, więc to niemożliwe, że ich rodzice jeszcze nie wrócili. Najprawdopodobniej dorwały ich Pożeracze i już nie żyli...
-Mama. - szepnęła dziewczynka, drżącym głosem, a Emma poczuła w sobie jakiś dziwny żal. To było takie niesprawiedliwe, że takie małe dzieci musiały przez to przechodzić. Małe dzieci nie powinny czekać tyle na rodziców. Powinny spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Powinny być przy nich bezpieczne. Nie powinny się bać, że ich rodzice gdzieś wyjdą i nie wrócą.
Emma sięgnęła do plecaka i wyciągnęła z niego dwie kanapki, wiedząc, że znów będzie musiała iść do sklepu, mimo iż była wczoraj. Westchnęła w duchu i odwróciła się do dzieci.
-Jesteście głodni? - zapytała, wyciągając w ich stronę jedzenie, a chłopak spojrzał na nie podejrzliwie.
-Nie jesteśmy. - odparł z godnością, jakby nie potrzebował żadnej pomocy. Jednak dziewczynka za jego plecami wyciągnęła nieśmiało rękę, a do uszu Emmy dobiegło burczenie brzucha.
Podała dziewczynce kanapkę, a ona niemal natychmiast odgryzła wielki kęs. Chłopak znów spojrzał na swoją porcję w ręce Emmy, lecz tym razem z wahaniem.
-No weź. - ponagliła Emma, a on prychnął i jakby od niechcenia wziął kanapkę, lecz po chwili już jadł z większym zapałem niż jego siostra.
Emma patrzyła na nich, zastanawiając się, co powinna zrobić. Może to był zły pomysł, że tu przyszła. Może powinna zostawić ich płaczących i przerażonych? Gdyby przeszła obojętnie, oni dalej czekaliby na rodziców, którzy już nigdy nie przyjdą. Zagryzła wargę i żeby odrzucić od siebie te myśli, spojrzała na nogę chłopaka.
-Co ci się stało? - zapytała, a on spojrzał na swoją kostkę z pełnymi ustami. Wyglądał jak chomik, który napchał sobie policzki orzechami. Emma prawie się uśmiechnęła na tę myśl.
-Wywróciłem się. Ale to nic poważnego. Nie boli. - odparł, gdy już przełknął. Jednak dla Emmy to wcale nie było "nic poważnego". Wręcz przeciwnie. Z bliska kostka była jeszcze bardziej spuchnięta i pokryta sinymi plamami. Do tego Emmie wydawało się, że noga jest lekko wygięta pod dziwnym kątem.
Nachyliła się i zanim chłopak zdążył zareagować, Emma nacisnęła spuchniętą kostkę. Chłopak wrzasnął i odskoczył pod ścianę, a jego twarz zbladła niesamowicie. Jego siostra spojrzała na Emmę z przestrachem.
-Jak dla mnie to JEST poważne. - mruknęła, patrząc na nogę ze zmarszczonymi brwiami. Najpierw czuła satysfakcję, że pokazała małemu że to ona ma rację, ale już po chwili poczuła się winna, widząc, jak łzy pojawiają się w oczach chłopaka. - Wybacz. Nie chciałam zrobić ci krzywdy.
-To nic. Nie boli. - szepnął, ale jego głos drżał, a po policzkach spłynęły pierwsze łzy. Wytarł je czym prędzej i odwrócił od niej twarz. Emma zacisnęła pięści. Jestem beznadziejna, pomyślała, po czym zajrzała do plecaka, wyciągnęła apteczkę i podeszła do chłopca.
-Chodź, twardzielu. Posmaruję ci nogę maścią, żeby szybciej się zagoiła. - rzuciła, a noga najwyraźniej bardzo go bolała, bo dobrowolnie chwycił jej wyciągniętą rękę i pozwolił zaprowadzić się na kanapę. Nie stawał na nogę, tylko skakał na zdrowej i odetchnął z ulgą, gdy wreszcie usiadł. Emma schyliła się, otwierając apteczkę i wyciągnęła z niej maść. Kątem oka zobaczyła, jak dziewczynka podchodzi do nich nieśmiało i przygląda się poczynaniom Emmy.
-Nie bój się. Chodź zobaczyć. - powiedziała do niej Emma, a dziewczynka zawahała się, ale podeszła po chwili i usiadła koło Emmy, kładąc jej rękę na kolanie. Dziewczyna najpierw nasmarowała chłopakowi nogę, a on jęczał co chwilę, skarżąc się, że go boli i żeby Emma nie smarowała tak mocno. Emma w odpowiedzi powiedziała, że podobno jest wojownikiem i że nic nie może go zranić, na co on wydął tylko usta i później nie jęknął już ani razu. Jego siostra śmiała się podczas tej wymiany zdań, a brat widząc ją, także się uśmiechał.
Emma patrzyła na nich w zadumie, myśląc, że nawet w takich chwilach, gdy ich rodzice nie wracali trzy dni do domu, gdy chłopak miał najprawdopodobniej złamaną nogę, gdy obaj z siostrą byli głodni i przemarznięci, ciągle mieli siły się śmiać. Było to tak dziwne, że Emma siedziała jak zamroczona, podczas gdy chłopak i dziewczynka patrzyli na nią z niepokojem.
-Wszystko gra? - zapytał chłopak, wyrywając ją z otępienia. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się lekko.
-Ta, wszystko okej. - wstała, zapinając plecak i zarzuciła go sobie na ramię. Rozejrzała się po pokoju i znów spojrzała na rodzeństwo. - Macie tu jakieś koce, czy coś? Jakieś lepsze ubrania?
Chłopak pokręcił głową, podczas gdy dziewczynka podeszła do szafy, wyciągnęła stamtąd lalkę i usiadła na podłodze, pogrążając się w swoim świecie zabawy i beztroski. Emma patrzyła na nią ze współczuciem w sercu. Taka mała, a zamiast bawić się na placu zabaw, musiała ukrywać się z bratem bez ubrań, jedzenia i z tylko jedną zabawką, czekając na rodziców, którzy nigdy nie przyjdą. Zagryzła wargę, znów rozglądając się po pokoju.
Podrapała się po głowie, a myśli przebiegały jej przez głowę, lecz wszystkie były zbyt absurdalne.
-Nie musisz się o nas martwić. Mama i tata niedługo wrócą. - powiedział chłopak, który chyba wyczuł jej niepokój. Swoimi słowami przyciągnął jej wzrok, który wbiła w jego drobną twarz i długo się w nią wpatrywała.
Mogła przecież ich zostawić. Powinni być bezpieczni, a przynajmniej Pożeracze nie powinny ich wyczuć. Gorzej z jedzeniem i piciem, bo sami przecież nie mogli wyjść z domu i ot tak iść sobie po ulicy. Mogli też umrzeć z wyziębienia, bowiem noce w nieogrzewanych mieszkaniach były bardzo zimne. Zaczęła gryźć paznokieć kciuka, znów pogrążając się w zadumie.
-Mama. - szepnęła znów dziewczynka, tuląc do siebie lalkę i zamykając oczy. Pociągnęła nosem i już po chwili zaniosła się płaczem. Chłopak podbiegł do niej i przytulił ją, głaszcząc po włosach i mówiąc coś do niej cichym głosem.
Nie mogła ich tak zostawić. Musiała coś wymyślić. Może kupić im dużo jedzenia? Ale nie mogła. Nie miała tak dużo rzeczy do wymiany, a musiała mieć też coś dla siebie. No i jeszcze musiała kupić amunicję. A tutaj nie miała tak jak u Jacka, który dałby jej wszystko za darmo. Na wspomnienie o nim, poczuła ukłucie w sercu, ale też jakiś dziwny spokój, jakby samo wspomnienie o nim wlewało w jej serce ciepło.
Spojrzała na chłopaka i dziewczynkę, którzy tulili się do siebie i jej wzrok padł na rączkę dziewczynki, która kurczowo ściskała brata za koszulkę w rozpaczliwym geście kogoś, kto wpada w przepaść i łapie się czegokolwiek, żeby tylko uchronić się przed dalszym spadaniem w dół. Ta mała nie powinna czuć niczego takiego. Nie powinna bać się tak bardzo w takim wieku.
-Cholera. - szepnęła Emma, wiedząc już, że jej zbyt wrażliwe serce nie pozwoli jej zostawić ich samych. Westchnęła, przeklinając po raz drugi swoją głupotę i podeszła do rodzeństwa, kucając obok nich. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na nią pytająco. Zrzucił już całkowicie swoją maskę podejrzliwego, pewnego siebie i odważnego chłopaka. Był teraz zwykłym chłopcem, troszczącym się o siostrę i niepokojącym się o rodziców.
-Słuchaj mam taki pomysł... - zawahała się, zdając sobie sprawę, że nie wie jak chłopak się nazywa. Ten przekrzywił głowę i podpowiedział, ciągle tuląc siostrę, która najprawdopodobniej zasnęła w jego ramionach.
-Jestem Jim. A to Mary. - Emma kiwnęła głową i kontynuowała.
-Ja jestem Emma. Wracając, to mam taki pomysł, a raczej propozycję. - chłopak zmarszczył brwi, a Emma westchnęła, wciąż nie dowierzając swojej głupocie. - Wydaje mi się, że lepiej dla ciebie i twojej siostry będzie odejść z tego miejsca. Tu jest niebezpiecznie, a do tego nie macie ciepłych ubrań, jedzenia, a wasi rodzice.. - zawahała się, patrząc w wielkie oczy Jima, ale przełknęła ślinę i kontynuowała. - wydaje mi się, że stało się im coś złego.
Chłopak zbladł, ale w jego oczach widziała, że spodziewał się tego. Najwyraźniej też zaniepokoiła go długa nieobecność rodziców.
-Muszę dojść do Pierwszej Strefy, a słyszałam, że mają tam naprawdę dobrą ochronę. Będą mogli zapewnić wam bezpieczeństwo. - mówiła dalej, a on wyraźnie się wahał. Emma spojrzała na jego siostrę, oddychającą miarowo i przyciskającą lalkę do piersi. - Tak będzie lepiej dla ciebie i Mary, Jim.
Wbijał w nią wzrok, ale wiedziała, że już się zdecydował. Najwyraźniej bezpieczeństwo siostry było dla niego najważniejsze. Emma z zaskoczeniem i bólem stwierdziła, że ona tak samo kiedyś troszczyła się o Rose, jak Jim o Mary. Przełknęła gulę w gardle i wstała, po raz trzeci tego dnia przeklinając swoje głupie pomysły.


* * *


Było gorzej niż się spodziewała.
Jim przez całą drogę musiał uspokajać Mary, która obudziła się jeszcze zanim wyruszyli. Dziewczynka ciągle szlochała i pociągała nosem, co niesamowicie wyprowadzało Emmę z równowagi. Jim trzymał siostrę za rękę, gdy szli cicho ulicami opustoszałego miasta, ale później Mary była zbyt zmęczona żeby iść, więc Jim chciał wziąć ją na barana, ale stanął na swoją złamaną nogę i wydał z siebie okrzyk bólu, który mógłby zwabić Pożeraczy z całej dzielnicy. Czym prędzej zatkał ręką usta, ale Emma i tak musiała siedzieć z nimi w piwnicy jakiegoś domu przez kilka godzin, by się upewnić, że nawet jeśli jakieś Pożeracze przyjdą, to ich nie wyczują i sobie pójdą. Nie mogła ryzykować walki, gdy były z nią te dzieciaki. Gdy już wyszli, Emma musiała przez resztę drogi iść z Mary na plecach, a Jim nie mógł przemęczać nogi, więc co chwilę musieli robić postoje, a do tego musiała także rozglądać się i wypatrywać Pożeraczy. Gdy przechodzili koło sklepu z jedzeniem Emma zobaczyła pod ścianą zaschniętą krew i ślady wleczenia kogoś po podłodze, a gdy mijali pobliski zaułek dostrzegła niewyraźne kształty, które niepokojąco przypominały ludzkie ciała. Emma dostrzegła tylko, że był to mężczyzna i kobieta i ze zgrozą stwierdziła, że gęste, brązowe włosy mężczyzny są bardzo podobne do czupryny Jima. Odwróciła wzrok i czym prędzej przeprowadziła dzieci dalej, ale wydawało jej się przez moment, że Jim dostrzegł to samo co ona, bowiem strasznie zbladł. Jednak nic nie powiedział, tylko mocniej zacisnął dłoń na koszulce Emmy, której trzymał się od dłuższego czasu.
Emma odetchnęła więc z ulgą, gdy udało im się cało dotrzeć do składu broni w Piątej dzielnicy. Gdy byli już w środku, Emma postawiła Mary na ziemi i wzięła ją za rękę, po czym upewniła się, że Jim jest za nimi i weszła wgłąb sklepu. Jim ciągle był blady i dziwnie milczący, ale gdy zobaczył gdzie się znaleźli, rozchmurzył się i zaczął z zainteresowaniem przypatrywać się towarom leżącym na stołach. W środku było kilka osób, ale tego się spodziewała. Dzieciaki rozglądały się jak zafascynowane, podczas gdy Emma wypatrywała właściciela. Składzik był większy niż Jacka i bardziej zadbany. Wszystko było poukładane, na ścianach wisiały bronie zależnie od wielkości, a blaty były powycierane i Emma nie dostrzegła na nich ani jednej drobinki kurzu. Jeszcze nie spotkała mężczyzny, który tak dbałby o porządek.
Sprawa szybko się wyjaśniła, bowiem gdy Emma rozglądała się wokół, podbiegła do niej niska kobieta w poplamionym fartuchu.
-Witam. Jestem Doris, właścicielka. - przedstawiła się i spojrzała za Emmę, na Jima i Mary, którzy przyglądali się karabinowi maszynowemu. Przekrzywiła głowę i znów spojrzała na Emmę. - W czym mogę pomóc?
-Potrzebuje amunicji do tego pistoletu. Jak najwięcej. - pokazała jej pistolet od Jacka, a ona kiwnęła głową, przyglądając się broni.
-Coś znajdę. Możecie się rozglądnąć po sklepie, a ja zaraz wracam. - pomachała Jimowi i Mary, po czym odwróciła się i odeszła, lawirując między skrzyniami i po chwili znikając na zapleczu.
Emma rozejrzała się po sklepie, ale po chwili poczuła, że coś ściska ją za rękę, więc spojrzała w dół i zobaczyła, że to Mary, trzyma się jej kurczowo, patrząc dookoła z przestrachem. Emma kucnęła, by mieć jej twarz na wysokości oczu.
-Co się dzieje, Mary? - zapytała, przyglądając się jej. Wyglądała na przestraszoną.
-Patrzą się. - szepnęła, a Emma podniosła wzrok i rzeczywiście zobaczyła, że te kilka osób, które widziała wcześniej zaprzestało oglądania broni i teraz wszyscy patrzą na nią i na dzieci. Zmarszczyła brwi i wstała, trzymając Mary za rękę.
-Nie bój się. Nikt ci nic nie zrobi. - zapewniła, po czym spojrzała na Jima, który ciągle przyglądał się towarom wystawionym na blacie. - Jim, mogę ci ją zostawić? Muszę iść poszukać właścicielki.
Oderwał wzrok od broni i kiwnął głową, biorąc Mary za rękę. Mała puściła Emmę i wszczepiła się w brata. Dziewczyna natomiast ruszyła do przejścia, w którym zniknęła Doris, ale gdy tam dotarła okazało się, że to kolejny skład broni. Jednak sklep Doris był dużo większy niż Jacka. Emma znów poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Stanęła w drzwiach, przeszukując wzrokiem składzik, ale Doris nigdzie nie było. Może był jeszcze jeden pokój? Emma westchnęła i obejrzała się, ale Jim i Mary stali w tym miejscu gdzie ich zostawiła, więc odprężyła się odrobinę. Ludzie przestali się na nich gapić i tylko niektórzy rzucali na nich co chwilę ukradkowe spojrzenia.
Gdy znów spojrzała do drugiego składzika, zobaczyła idącego ku niej chłopaka. Był szczupły i strasznie wysoki, mógł mieć ze dwa metry wzrostu, a prawie na pewno był w tym samym wieku co ona. Miał kruczoczarne włosy, spięte z tyłu głowy. Kilka krótszych kosmyków opadało mu na twarz, czym zdawał się nie przejmować. Trzymał w ręce jakąś torbę, w której co chwilę zanurzał dłoń, wyciągał coś małego i wkładał do buzi. Gdy stanął naprzeciwko niej z niedowierzaniem stwierdziła, że to słodycze. Najprawdziwsze słodycze, których teraz nie można było zdobyć, chyba że miało się coś naprawdę wartościowego do zaoferowania, a i wtedy dostawało się małą paczuszkę. Ten chłopak natomiast miał ogromną torbę wypchaną cukierkami i nie sprawiał wrażenia przejętego tym, że pożera słodycze jakby nie jadł niczego przez kilka lat. Podniosła wzrok znad torby i zobaczyła, że chłopak patrzy na nią, przeżuwając powoli, jakby na wszystko miał czas. Miał ładną twarz, z wydatnymi kośćmi policzkowymi i szarymi oczami, które teraz były utkwione w Emmie. Drgnęła i odwróciła wzrok, ale on ciągle tam stał, zaledwie krok od  niej, przeżuwając słodycze i wbijając w nią wzrok.
O co mu chodziło? Stał tam i gapił się na nią. Tak po prostu. Do tego, gdy chciała na niego spojrzeć musiała zadzierać głowę do góry, co niesamowicie ją irytowało. Zdenerwowana przestępowała z nogi na nogę,a on przeżuwał słodycze, nic nie mówiąc.
-Coś nie tak? - wybuchnęła w końcu, a on mrugnął powoli, jakby na wszystko miał czas.
-Możesz mnie przepuścić? - zapytał, a ona dopiero teraz zorientowała się, że stoi w drzwiach i blokuje przejście. Odsunęła się zażenowana.
-Och, tak. Sorki. - mruknęła.
Nie odpowiedział, tylko minął ją i zniknął w tamtym pokoju. Emma miała ochotę walnąć się w czoło. Super. Wykazałaś się, pomyślała. Nie dość, że blokowałaś mu drogę, to jeszcze na niego wyskoczyłaś, jakby to była jego wina. Brawo, Em.
Westchnęła i znów się rozejrzała, ale Doris nie było widać, więc poddała się i wróciła do Jima i Mary. Dzieci stały tam gdzie ich zostawiła, ale zerkały nerwowo na boki, a Jim patrzył nieufnie na jakiegoś faceta, który stał pod ścianą i wbijał w niego wzrok. Gdy Emma podeszła, Jim najwyraźniej odetchnął z ulgą, natomiast facet zmarszczył brwi i po chwili odbił się od ściany, ruszając w ich stronę.
Emma przyjrzała mu się nieufnie. Był straszy, mógł mieć około trzydziestu pięciu lat, miał brązowe włosy i brodę, a do tego nieprzyjemne, niebieski oczy. Może byłyby ładne, gdyby nie groźny błysk, który się w nich pojawił. Emma odruchowo zasłoniła Jima i Mary swoim ciałem.
Stanął przed nią, mierząc wzrokiem, po czym wskazał palcem na dzieci.
-Co to za bachory? To skład broni, a nie plac zabaw. - warknął, a Emma zmarszczyła brwi, czując niepokój.
-Są ze mną, więc nie powinieneś się interesować. - odparła, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych w pokoju. Przyzwyczaiła się już do sklepu Jacka, gdzie wyjątkowo dbał, by nikt nie skakał sobie do gardeł, ale najwyraźniej Doris albo to nie obchodziło, albo po prostu nie słyszała, więc nie mogła interweniować.
Mężczyzna zrobił krok w jej stronę, ale ona nakazała sobie spokój i została w miejscu. Stali teraz w odległości jednego kroku i Emma czuła jego cuchnący piwem oddech na twarzy. Skrzywiła się z obrzydzeniem.
-Myślisz, że kim jesteś, żeby mi pyskować, gówniaro? - syknął, a ona kątem oka dostrzegła jak sięga po strzelbę przewieszoną przez ramię. - Takie dziewczynki jak ty nie powinny bawić się w wojowników, a bachory powinny gnić w domach ze strachu, a nie szlajać się po okolicy.
Emma usłyszała, jak Mary za jej plecami zaczyna szlochać ze strachu, a Jim po cichu mówi jej, że wszystko będzie dobrze. Poczuła jak krew napływa jej do twarzy z wściekłości. Nikt nie powinien mówić czegoś takiego. Prychnęła lekceważąco, rzucając nieznajomemu miażdżące spojrzenie.
-W takim razie takie cholerne dziady jak ty powinny przewracać się w grobie, a nie zgrywać wielkich wybawców ludzkości. - rzuciła, a z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem czuła, że powinna była milczeć i zachować to dla siebie. Teraz jednak było za późno. Oczy faceta rozjarzyły się z wściekłości i przez chwilę Emma widziała w nich szaleństwo. Wyciągnął strzelbę i wymierzył w jej głowę, a do jej serca napłynął strach.
-Zaraz zamknę ci tę pyskatą mordę, gówniaro. - wysyczał, a ona z przerażeniem stwierdziła, że naprawdę ją zastrzeli. Usłyszała dźwięk odbezpieczanej broni, ale strach tak ją sparaliżował, że nie mogła się ruszyć. Wpatrywała się w ciemną dziurę lufy, która miała być ostatnią rzeczą, jaką zobaczy.
-Ooooch, czy to maczeta? - usłyszała i właśnie w tym momencie między nią, a mężczyzną pojawił się ten chłopak z szarymi oczami. Jak gdyby nigdy nic pochylił się i podniósł maczetę, która leżała na blacie, całkowicie ignorując wymierzoną w niego strzelbę.
-Co ty do cholery wyprawiasz, Radley? - warknął mężczyzna, a chłopak spojrzał na niego, odkładając broń i prostując się. Był od niego o głowę wyższy.
-Oglądam towar. Przecież przyszliśmy tu po broń, prawda, kapitanie? - odparł, sięgając po całą garść cukierków, a mężczyzna tylko sapnął zniecierpliwiony i schował strzelbę.
-Nie pouczaj mnie, Radley, wiem co robię. Zbieraj się, wychodzimy. - zarządził, odwracając się i rzucając przy tym Emmie spojrzenie mówiące "jeszcze się spotkamy", po czym  ruszył do wyjścia, a ludzie przepuszczali go ze spuszczonymi głowami, jakby bali się, że w nich też wymierzy strzelbę. Odwrócił się jeszcze w drzwiach i rzucił chłopakowi groźne spojrzenie. - I przestań żreć te cukierki. - warknął i wyszedł.
Chłopak westchnął, jakby to całe zamieszanie go zmęczyło, po czym sięgnął do torby ze słodyczami i zjadł kolejną garść. Emma patrzyła na niego z mieszanymi uczuciami. Nie potrafiła odgadnąć, czy jest dobry, czy zły, czy coś go obchodzi, czy może jednak nic. Chłopak już miał odejść, gdy Emma chwyciła go za kurtkę, więc zatrzymał się i odwrócił do niej, przeżuwając cukierki.
-Eee, dzięki. - wymamrotała, zdając sobie sprawę, że znów została uratowana. Naprawdę nie potrafiła o siebie sama zadbać, przebiegło jej przez myśl i jakby zmniejszyła się w sobie na tę myśl.
Chłopak patrzył na nią z góry szarymi oczami, a w jego spojrzeniu znów nie potrafiła odczytać niczego. Jakby o niczym nie myślał, albo po prostu nie chciał, żeby ktoś wiedział.
Nie odpowiedział, przyglądając się jej, a ona miała ochotę uciec przed jego spojrzeniem. Najwyraźniej należał do tego typu osób, które wbijają w ciebie wzrok, nieświadomi tego, że jest to krępujące.
-Radzę ci stąd znikać, jeśli nie chcesz kłopotów. - rzucił, jakby nie usłyszał jej podziękowań. Zmarszczyła brwi, myśląc, czy ten chłopak szuka zaczepki, czy po prostu jest głupi.
On jednak oderwał od niej wzrok i omiótł wzrokiem salę, a Emma mimowolnie poszła w jego ślady i zobaczyła typków podobnych do mężczyzny z wcześniej, którzy także mierzyli ją wzrokiem, jakby tylko czekali aż chłopak od niej odejdzie, by się do niej przyczepić.
-Chociaż w sumie wyglądasz mi na taką, co lubi kłopoty, więc zignoruj to co wcześniej powiedziałem. - dodał jakby po namyśle głosem, który opisałaby jako wiecznie zmęczony. Poczuła, jak rumieniec wpływa jej na twarz.
-Nie masz o mnie bladego pojęcia, więc nie mów takich rzeczy. - warknęła, a on tylko wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Jima i Mary. Wyjął z torby garść cukierków i wręczył je Jimowi, który popatrzył na nie wielkimi oczami. Mary zabrała jeden i zjadła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Emma wydęła usta, nie mogąc zrozumieć tego chłopaka.
-Dzięki, ale nie trzeba było... - urwała, gdy zdała sobie sprawę, że chłopak już odszedł. Rozejrzała się i dostrzegła go, jak znika za drzwiami. Gdy wychodził, na jego kurtce, na ramieniu zobaczyła tą samą opaskę, którą widziała wcześniej na ramionach swoich poprzednich wybawicieli. Zmarszczyła brwi, ciekawa, co ta opaska oznacza.
-Wybacz, że tak długo, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich naboi. - Emma odwróciła się i zobaczyła Doris, która szła do niej szybkim krokiem, trzymając w rękach woreczek z amunicją. Omiotła wzrokiem salę, ale wszyscy wrócili do oglądania broni, jakby nie chcieli wcześniej zrobić niczego głupiego Emmie i dzieciom. Dziewczyna westchnęła znużona.
-Nic nie szkodzi, całkiem przyjemnie spędziliśmy czas. - rzuciła z ironią.
Zapłaciła Doris za amunicję, po czym z ulgą opuściła sklep. Wychodząc czuła na sobie spojrzenia mijanych ludzi, ale zignorowała je. Mary trzymała ją za rękę, a Jim szedł obok, częstując siostrę cukierkami. Poczęstował też Emmę, a ona zjadła cukierka i stwierdziła, że od czasu ataku Pożeraczy nie jadła niczego tak pysznego. Zastanowiła się nad tym chłopakiem, którego spotkała, przy okazji podkradając Jimowi jeszcze trzy cukierki, co wywołało u niego wielkie oburzenie. Kim był? I co znaczyła ta opaska na jego ramieniu? Białe skrzydła rozpostarte w locie. Anielskie skrzydła. Szukała w pamięci tego symbolu, ale niewiele jej mówił. Westchnęła i wzruszyła ramionami.
Szli jeszcze przez pół dnia, a gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, zarządziła postój. Ukryli się w opuszczonym banku, na którego posadzkach waliły się sterty pieniędzy, których nikt już nie potrzebował. Minęli je obojętnie, po czym skierowali się na piętnaste piętro, gdzie zamknęli się w starej sali konferencyjnej.
-Musimy zbudować barykadę. - mruknęła, po czym spojrzała na dzieci. - Odpocznijcie trochę. Z samego rana wyruszamy.
Mary opadła zmęczona na ziemię, zwinęła się w kłębek, po czym zamknęła oczy i już po chwili jej oddech się uspokoił, a z twarzy zniknął strach i niepokój. Teraz tylko we śnie można było pozwolić sobie na spokój, pomyślała Emma.
Spojrzała na Jima, który zakrył Mary swoją bluzą, którą wcześniej znalazła mu Emma, po czym wyprostował się i spojrzał na Emmę wyczekująco.
-Co? - zapytała, podchodząc do biurka stojącego w kącie. Zaczęła przepychać go pod drzwi, ale biurko było cięższe niż przypuszczała, więc sapnęła z wysiłkiem, napierając na mebel z większą siłą.
Jim podszedł do niej i pomógł pchać, a ona tylko zacisnęła zęby, z trudem pchając biurko, które przesunęło się o jakiś metr.
-Idź spać, Jim. Dam sobie radę. - mruknęła, ale on nie odpowiedział, tylko pchnął mocniej. Musiała przyznać, że z jego pomocą szło trochę szybciej. -Jim, mówię poważnie..
-Daj spokój. Ze mną pójdzie szybciej. - rzucił, a ona uniosła brwi, patrząc na jego mizerną posturę. Był bardzo chudy, a do tego dochodziła jeszcze jego noga, która z pewnością nie pomagała mu w takim wysiłku.
-Jim, połóż się. Musisz oszczędzać nogę.. - zaczęła, ale jej przerwał.
-Przecież mówię, że ci pomogę! - krzyknął, a Mary leżąca w kącie wymamrotała coś przez sen, przewróciła się na bok i znów zasnęła. Emma spojrzała na Jima i dostrzegła w jego oczach determinację. - Jesteś tak głupia, że tylko się nami zajmujesz i nawet nie chcesz niczego w zamian. To strasznie wkurzające.
Emma otworzyła szeroko oczy, nie wiedząc co powiedzieć i zdając sobie sprawę, że on po prostu chce się jej odwdzięczyć za ratunek. Chłopak na nią nie patrzył, tylko wbijał wzrok przed siebie, a ona zauważyła, że rumieni się mocno. Uśmiechnęła się i chyba pierwszy raz od śmierci Rose poczuła, że nie jest sama.
-Dobra, twardzielu, więc lepiej przygotuj się, bo czeka nas dużo pracy. - rzuciła, a on prychnął, ale spojrzał na nią, a widząc jej uśmiech, wzdrygnął się.
-Nie szczerz się tak, to straszne. - mruknął, a ona z trudem powstrzymała się, żeby nie wyrzucić go przez okno. Oczywiście musiał wszystko zepsuć. Wiedziała od początku, że będzie dla niej utrapieniem. Spojrzała na niego szyderczo, a w głębi umysłu wiedziała, że po prostu nie może się powstrzymać, by mu nie dokuczyć.
-Zapamiętam, zarumieniony chłopcze. - odparła, a on zarumienił się jeszcze bardziej.
-Niby kto jest zarumieniony, starucho?! - warknął, a ona gwałtownie poderwała głowę i rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
-Kogo nazywasz staruchą, konusie? - syknęła wściekła, mierząc go wzrokiem. Oczywiście nie pozostał jej dłużny.
Kłócili się przez pół nocy, przesuwając meble pod drzwi, a gdy skończyli, Emma z zaskoczeniem stwierdziła, że to pierwszy raz kiedy na tak długo zapomniała o Pożeraczach i otaczającym ją świecie. Pierwszy raz myślała o czymś innym niż o tym, jaki ten świat jest okropny.
Jim położył się obok Mary, a Emma podeszła do okna zajmującego całą ścianę i spojrzała w dół, na miasto. Nigdzie nie paliło się światło, nikt się nie ruszał, nigdzie nie było słychać choćby najmniejszego dźwięku. Wszędzie pustka, cisza i bezruch. Wymarłe miasto. Chwila wytchnienia minęła, pomyślała z westchnieniem. Patrzyła na miasto ze smutkiem, tak, jak patrzy się na coś, co straciło się już na zawsze. Była pewna, że inni ludzie rozsiani po świecie, samotni, ukryci w mroku i żyjący w strachu, który powoli ich zabija także patrzyli na swoje miasta, myśląc: "Straciliśmy wszystko".
Obejrzała się przez ramię, na Jima i Mary, którzy zasnęli pod ścianą i pomyślała, że nie tak to powinno wyglądać. Świat nie powinien być tak okrutny. Nie powinien powodować tyle bólu. Ludzie nie powinni poddawać się tak łatwo. Nie powinni oddawać swojego świata bez walki. Nic nie było takie jakie być powinno i to uczucie bolało. Powodowało u Emmy żal i wielki smutek, który ogarnął ją całą, zrzucając w otchłań rozpaczy. Krążyła i krążyła w ciemności, nie mogąc się uratować. Teraz, gdy świat powoli chylił się ku upadkowi, ona zadawała sobie pytania: Jak znaleźć w sobie siłę do walki? Jak ocalić swoich bliskich? Jak postawić świat z powrotem na nogi?
I jeszcze jedno.
Dlaczego ludzie są tacy słabi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy