sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział I

10 lat później, Nowy Jork

Dziewczyna wpatrywała się tępo przed siebie, podciągając kolana pod brodę. Czarne włosy wcześniej upięte w kitkę, teraz okalały jej bladą twarz, co chwilę poruszane przez wiatr. Dziewczyna uniosła dłoń, przyglądając się jej bezmyślnie. Długie i smukłe palce. Może mogłaby nauczyć się grać na pianinie. Może nawet udałoby się jej zrobić karierę.
Gdyby tylko żyła w innym świecie, może by się jej udało.
Dłoń upadła na ziemię, a dziewczyna zamknęła oczy. Obrazy jak zawsze zalały jej umysł. Jej sypialnia. Blask lampki nocnej. Uścisk małej rączki. Łagodne oczy matki i ciepły uśmiech ojca. Otworzyła szeroko oczy i wstała. Podniosła metalową rurę, która leżała obok niej i ruszyła ulicą.
Naokoło jak zawsze panowała pustka. Dziewczyna szła z opuszczoną głową, skryta za kurtyną czarnych włosów. Może z daleka wyglądała na opanowaną lub znudzoną, ale w rzeczywistości była niesamowicie skupiona, gotowa wychwycić choćby najmniejszy ruch czy dźwięk. Jej lekko skośne, piwne oczy spoglądały czujnie przez włosy.
Kiedyś było tu tak wielu ludzi. Dorośli biegali do pracy, dzieci do szkoły. Auta jeździły po ulicach, trąbiły klaksony, rowery jeździły po chodnikach. Wszędzie wokoło dało się słyszeć czyjś śmiech, gwar rozmów, czasami płacz dziecka, które już po chwili zostało uspokojone przez matkę lub ojca, szczekanie psów, śpiew ptaków.
A teraz nie było widać żywej duszy.
Dziewczyna podniosła gwałtownie głowę, gdy coś chrupnęło, lecz to tylko ona nadepnęła na pustą puszkę po coli. Zamarła, nasłuchując, ale najwyraźniej nie było w pobliżu zagrożenia, więc jeszcze chwilę postała w bezruchu, a potem ruszyła dalej opustoszałą ulicą.
Dziesięć lat.
Tyle czasu ludzie się ukrywali, bojąc się wyjść na światło dzienne. A to wszystko przez to, że ukrywano istnienie potworów, które dziesięć lat temu zaatakowały ludzkość. Ona miała wtedy siedem lat, więc wielu rzeczy jeszcze nie rozumiała. Wtedy tylko płakała, trzęsła się i krzyczała. Prócz strachu nie towarzyszyły jej żadne inne uczucia. Ukrywała się wraz z rodziną modląc się, by ich nie znaleźli.
Potrząsnęła głową, by nie zacząć myśleć o swojej przeszłości. Za każdym razem było to jak rozdrapywanie starej rany. Jednak teraz było inaczej. Można powiedzieć, że stała się innym człowiekiem.
Skręciła w dobrze jej znaną ulicę, rozglądając się na boki, jednak dookoła panował taki sam spokój jak wcześniej.
Byli ludzie tacy jak ona. Ci, którzy walczyli, wychodzili z ukrycia, robili coś innego niż bezsensowne modlitwy i błaganie o ratunek. Byli tak jak ona ludźmi, którzy nie mieli już nic do stracenia. Choć ona akurat miała jeszcze coś...
-Emma! - dziewczyna podskoczyła jak oparzona, unosząc rurę nad głowę, a ostry czubek zalśnił w słońcu. Broń zawisła w powietrzu, lecz już po chwili opadła z hukiem na ziemię, gdy w ramiona dziewczyny rzuciła się jakaś postać. Emma zachwiała się, przytrzymując swoją młodszą siostrę, by nie upadła.
-Gdzieś ty się podziewała tak długo, co? Znów wymachiwałaś tą zardzewiałą rurą, ratując ludzkość? Cóż, cieszę się, że się dobrze bawiłaś, gdy ja odchodziłam od zmysłów! - mówiła, urażonym tonem.
-Rose, co ty tu robisz? - syknęła Emma, a jej siostra przewróciła oczami.
-Nie martw się, wszystko sprawdziłam nim wyszłam. W pobliżu żywej duszy, pani kapitan. - odparła Rose i zrobiła ruch przypominający salutowanie. Emma przewróciła oczami i odsunęła od siebie siostrę.
Rose miała piętnaście lat, krótkie, blond włosy i piwne, lekko skośne oczy, takie jak Emma. Była niższa o głowę od siostry i chuda, co z resztą teraz było codziennością. Oczywiście nie było tak, że ludzie musieli sami sobie radzić z jedzeniem. Było wiele miejsc, gdzie zakładano ukryte sklepy z  żywnością, tajne składy broni lub składziki z innymi potrzebnymi rzeczami. Poprzez szepty, poprzez przypadkowo spotkane osoby, każdy wiedział gdzie dany sklep znaleźć.
Rose chwyciła Emmę za rękę i pociągnęła ją w stronę starej kamienicy. Mimo iż była młodsza, to ona podtrzymywała Emmę na duchu, nie odwrotnie. Zawsze była uśmiechnięta, jakby żyła w innym świecie, jakby to, co się działo naokoło jej nie dotyczyło.
Dotarły pod zabarykadowane drzwi i Rose puściła rękę Emmy. Odsunęła starą komodę i przecisnęła się przez wąską szparę, która prowadziła w mrok. Po chwili zniknęła, a Emma jeszcze raz rozejrzała się po ulicy i także przeszła przez szparę. Gdy była już po drugiej stronie sięgnęła ręką po komodę i przesunęła ją z trudem na miejsce.
Ruszyła ciemnymi schodami na piętro. Gdy Emma i Rose postanowiły tu zamieszkać, zabarykadowały wejście do budynku i najpierw zamknęły wszystkie okna, a później je zasłoniły drewnianymi paletami, by z zewnątrz nie można było zobaczyć czy ktoś znajduje się w środku. Budynek był stary, lecz w miarę przytulny. Emma i Rose wyniosły z niego wszystkie niepotrzebne meble, by stworzyć barykadę, lecz kilka najpotrzebniejszych rzeczy zostało, tworząc coś w rodzaju przytulnego mieszkanka.
Z małego saloniku bił słaby blask świecy. Emma ruszyła w tamtą stronę, odkładając rurę na lichą półkę nad niedziałającym kaloryferem. Weszła do kuchni, gdzie Rose pochylała się ze zmarszczonym nosem nad miską zupy.
-Całkowicie wystygła. - podniosła wzrok i rzuciła Emmie oskarżycielskie spojrzenie. - To twoja wina. Gdybyś się tak nie włóczyła, zjadłybyśmy na ciepło.
Emma wzruszyła tylko ramionami, siadając do stołu. Rose sapnęła i uśmiechnęła się.
-Wpadł tutaj dzisiaj Jack. Mówił żebyś zajrzała do jego sklepu, podobno mieli dostawę. - rzuciła, siadając naprzeciwko siostry. Emma, która właśnie zaczęła jeść, spojrzała na nią zaciekawiona. - Masz wzrok jak rozmarzone dziecko. - stwierdziła Rose, śmiejąc się.
Emma przewróciła oczami, połykając zimną, ale smaczną zupę. Rose położyła głowę na stole i westchnęła przeciągle. Emma nie reagowała, zajęta swoją zupą, więc jej siostra westchnęła znowu, patrząc na nią wyczekująco. Dziewczyna skończyła jeść i wstała.
-Ej, Em.. - starsza siostra wyszła czym prędzej z kuchni, wiedząc co zaraz nastąpi. Rose ruszyła za nią, wzdychając co chwilę. Emma dotarła prawie do ich sypialni, gdy siostra chwyciła ją za rękę, siłą zmuszając by się zatrzymała.
-Proszę cię, nooo. Weź mnie jutro ze sobą. - Emma pokręciła gwałtownie głową i już otwierała usta, by coś powiedzieć, lecz je zamknęła. Nie było sensu jej tłumaczyć. Wyrwała dłoń, usilnie ignorując pełne wyrzutu spojrzenia siostry i weszła do sypialni. Myślała, że Rose pójdzie za nią, ale gdy się obróciła nikogo oprócz niej w pokoju nie było.
Wspięła się na piętrowe łóżko i położyła się, wbijając wzrok w sufit. Rose zwykle wolała zostawać w domu, nigdy się nie wychylała, była radosna, ale ostrożna. Emma pomyślała o jej dzisiejszym przywitaniu i uśmiechnęła się lekko. No tak, czasami zapominała o ostrożności. Westchnęła i przewróciła się na bok. Rzecz w tym, że Rose nigdy nie ciągnęło, by wychodzić. Mimo iż była wesoła, w głębi duszy się bała jak każdy. Dopiero kilka miesięcy temu zaczęła męczyć Emmę, by brała ją ze sobą ilekroć wychodziła z domu. Oczywiście Emma nigdy się nie godziła.
Zamknęła oczy wiedząc, że i tak pośpi może z godzinę nie więcej.
Usłyszała jak drzwi się otwierają. Po chwili zaskrzypiała drabinka i ugięło się łóżko, gdy Rose usiadła obok niej. Nie odezwała się, więc Emma też tego nie zrobiła. Siedziały więc w ciszy, a Emma zaczęła odpływać do świata snów.
Huk. Jeszcze jeden. I kolejny. Dźwięk wywarzanych drzwi. Krzyk jej mamy. Szczęk zamka w skrytce. Słowa taty zapewniające, że wszystko będzie dobrze. Szlochająca Rose. Wrzaski. Krzyki. Dzikie odgłosy. A potem cisza. Ta niesamowita cisza, która następuje po burzy. Ciemność otaczająca je obie. Rose oparta o nią bezwładnie, bo wreszcie udało jej się zapaść w sen. I te ciche słowa, które Emma mogła sobie tylko wyobrazić. Szczęk zamka, gdy otworzyła skrytkę od środka. Światło. Krew. Krew była wszędzie. A oni leżeli tam...
Emma poderwała się gwałtownie, a Rose siedząca obok niej się wzdrygnęła.
-Em? - zapytała niepewnie, podczas gdy jej siostra oddychała spazmatycznie, odganiając resztki koszmaru w głąb umysłu. Przejechała ręką po spoconej twarzy, starając się uspokoić.
-Nic mi nie jest. Tylko przysnęłam. - uśmiechnęła się lekko do Rose, a ona kiwnęła głową i wbiła wzrok w swoje dłonie. Emma spuściła wzrok, czując jak serce wali jej w piersi.
Rose nie widziała tego wszystkiego. Emma wyniosła ją jak spała. Miała tylko siedem lat, a Rose pięć, ale udało jej się zataszczyć siostrę przynajmniej na korytarz. Potem obudziła ją i powiedziała, że muszą iść. Tyle. A Rose poszła, nawet nie pytając, co się stało z rodzicami, choć nawet gdyby zapytała, Emma pewnie by jej nie odpowiedziała.
-Em, zabierz mnie jutro ze sobą. - szepnęła Rose. Emma milczała. Nie mogła. Nie mogła pozwolić, by jej siostra zobaczyła taki świat. Pełen strachu i cierpienia. Chciała, by jej siostra zaznała radości, by była szczęśliwa i uśmiechnięta. Już nigdy nie chciała słyszeć jej płaczu.
-Em? Śpisz? - zapytała Rose. Emma oczy miała szeroko otwarte, ale nie zaprzeczyła. Leżała tyłem do siostry, więc nie widziała jej twarzy. Usłyszała westchnięcie, a potem znów skrzypienie drabinki. Zamknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy za Rose zamknęły się drzwi.
Ten świat był taki niesprawiedliwy. Gdyby nie to wszystko, Emma mogłaby mieć przyjaciół, mogłaby chodzić do szkoły, wybrać sobie pracę na przyszłość, w weekendy mogłaby chodzić do kina lub knajpki z chłopakiem, mogłaby robić co tylko by chciała.
Jej ciałem wstrząsnął szloch, jak zawsze gdy uświadamiała sobie o tych wszystkich straconych latach. O najlepszych latach, a w jej wypadku najgorszych. Nienawidziła płakać. Nienawidziła okazywać tego jaka jest słaba. Pewnie gdyby nie Rose, już dawno by się załamała. Może nawet popełniłaby samobójstwo. Teraz to było na porządku dziennym. Ludzie woleli umrzeć szybko, niż w powolnych cierpieniach zadawanych przez Pożeracze.
Zacisnęła ręce na kołdrze, a łzy leciały po jej policzkach zostawiając po sobie mokre ścieżki. Na poduszce zrobiła się już mokra plama, a łzy leciały dalej. Zasnęła dopiero wtedy, gdy już żadna łza nie chciała spłynąć po jej policzku, a serce zostało wyprane ze wszystkich emocji.


* * *


Po cichu zeszła po drabince, a gdy jej stopy dotknęły podłogi, pochyliła się nad łóżkiem Rose i sprawdziła, czy siostra śpi. Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone a włosy rozrzucone naokoło głowy. Jej miarowy oddech Emma słyszała wyraźnie pośród ciszy poranka.
Wyprostowała się i po cichu ruszyła do kuchni. Zrobiła sobie kanapkę, zjadła pośpiesznie i popiła wodą, po czym wzięła rurę dalej spoczywającą na lichej półce oraz stary plecak i wyszła z domu, upewniwszy się najpierw, że barykada skutecznie zasłania szparę, która umożliwiała dostanie się do środka.
Ruszyła tą samą trasą co zawsze, rozglądając się dookoła, lecz jak zwykle w tej okolicy, panował spokój. Specjalnie wybrała to miejsce, by Rose nie groziło niebezpieczeństwo. Oczywiście niebezpiecznie groziło jej prawie wszędzie, ale ta dzielnica była zaskakująco spokojna. Może Pożeracze jeszcze jej nie odkryły? A może po prostu gdzie indziej było więcej ludzi? W końcu im więcej ludzi, tym więcej Pożeraczy.
Zrobiła swój codzienny obchód, a upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, a potworów nigdzie nie widać, zawróciła i przy starym znaku, na którym był napisany czarnym sprejem znak podobny do chińskiego skręciła w lewo. Wąska uliczka była jak zawsze skryta w cieniu i gdyby Emma nie wiedziała, gdzie się znajduje, nie zauważyła by jej, a nawet jeśli by się jej udało, nigdy by do niej nie weszła. Teraz szła nią ostrożnie, starając się nie nadepnąć na żadną starą puszkę po piwie, na jakąś reklamówkę czy inny śmieć.
Dotarła do końca uliczki, gdzie stała ceglana ściana. Emma przesunęła się w lewo i dostrzegła bardzo wąską szparę, którą ktoś wyburzył w ścianie. Szpara była prawie niewidoczna przez to, że nie padało tu światło słoneczne, więc gdyby ktoś stał kilka kroków dalej, nigdy by jej nie zauważył. Emma wzięła głęboki oddech,  wcisnęła lewe ramię w szczelinę, wciągnęła brzuch i zaczęła się przeciskać. Szpara była wąska ale przynajmniej dziewczyna nie musiała się schylać, by przez nią przejść. Gdy wreszcie była po drugiej stronie, została ciasno otoczona przez cztery ściany. Wzdrygnęła się, czując jak klaustrofobia daje o sobie znać i gwałtownie pokręciła głową, starając się wyrzucić ten bezsensowny strach.
Przed nią stały ciężkie metalowe drzwi, a obok głowy dyndała podłużna, metalowa korba. Emma chwyciła za nią i pociągnęła najpierw dwa razy, a po odczekaniu trzech sekund pociągnęła jeszcze raz. Zaczęła odliczać sekundy, a gdy doliczyła czterdziestu pięciu, pociągnęła korbą jeszcze dwa razy, po czym puściła "dzwonek". Za drzwiami usłyszała jak ktoś odblokowuje dwanaście zamków, a potem drzwi otworzyły się o jakiś milimetr, ukazując ciemno zielone oko, w którym ukazała się radość, gdy zobaczyło kto jest na zewnątrz. Szczęknął ostatni zamek i drzwi otworzyły się szeroko pokazując wysokiego mężczyznę, ogolonego na łyso, z ciemno zielonymi oczami i ramionami pokrytymi krętymi tatuażami. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Co tam, Em? Rose powiedziała ci o dostawie? - zagadnął, gdy weszła do środka.
-Ta. A swoją drogą, Jack, wiem, że te twoje środki ostrożności są niezawodne, ale może mógłbyś dla mnie zrobić jakiś wyjątek żebym nie musiała tyle czekać, co? To naprawdę wkurzające. - rzuciła, podczas gdy on zajął się zamykaniem drzwi na wszystkie te zamki. Zaśmiał się głośno.
-Przykro mi, mała, ale to dla dobra sklepu. Pomyśl co by się stało, gdyby Pożeracze się tu dostały. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby nauczyły się korzystać  z broni. - odparł, nie odwracając się. Emma westchnęła i w myślach przyznała mu rację. To byłby koniec. Teraz, mając broń ludzie i tak mieli problemy, a gdyby te potwory umiały z niej korzystać mieliby - mówiąc potocznie - przesrane.
Jack odwrócił się i ruszył wgłąb korytarza, machając na Emmę, żeby poszła za nim.
-Wczoraj przyszły dwie skrzynie. Mamy pistolety, noże, a nawet miecze. No i pełno amunicji. Najwyraźniej chłopaki dokopali się do tego starego magazynu, ale to wciąż za mało. Myśleliśmy, że będzie tego więcej, a tu tylko dwie skrzynie. No ale nic, liczę, że w przyszłym tygodniu dostaną się na trzynastą dzielnicę, tam jeszcze podobno nikt nie był, więc jest spora szansa na jakieś nowe zabawki. - mówił Jack, a Emma słuchała go uważnie. Spojrzała na niego zaniepokojona.
-Trzynasta dzielnica? Nie wydaje ci się, że to zbyt niebezpieczne? Podobno jest tam dużo Pożeraczy. - zauważyła, a on westchnął.
-Taa, w końcu wyczuwają ludzi. Mówiłem, że to zły pomysł, by zrobić tam punkt informacyjny. Ci idioci są teraz całkowicie odcięci od świata. Mają szczęście, że tuż obok jest sklep z żywnością, bo już dawno by pozdychali. - Jack odsunął zasłonę i przepuścił ją pierwszą. Weszła do jego małego świata broni i poczuła się bezpiecznie, widząc te wszystkie sprzęty. Jack podszedł do dwóch otwartych skrzyń stojących na blacie i zaczął wyjmować z niego całą zawartość. Tak jak mówił były tam noże różnych rozmiarów, kilka mieczy które wyglądały jak z jakiegoś muzeum, pistolety, od małego kalibru, do dużego. Do tego prawie cała skrzynia najróżniejszej amunicji i do tego jakieś dodatki do pistoletów.
-Do wyboru do koloru. Osobiście radziłbym ci wziąć ten - wskazał jeden z pistoletów - kaliber 9 milimetrów. Jakoś nie widzę cię z większym pistoletem, mogłabyś sobie zrobić krzywdę. - zignorował jej spojrzenie i podał jej broń. Pokazał jej jak się jej używa, po czym dał jej drugi taki sam pistolet na wszelki wypadek i pełno amunicji. Do tego wzięła sztylet, który miała wziąć w zeszłym tygodniu i dwie kabury na pistolety. Jeszcze nie wiedziała, gdzie da amunicję, ale Jack powiedział, że coś się wymyśli. Gdy była już gotowa, spojrzała na niego wyczekująco, siadając na krześle stojącym przy blacie.
-No? To co za to chcesz? - zapytała, a on uśmiechnął się nad skrzynią. Odwrócił się i pokręcił głową.
-Wiesz, że ty nie płacisz, Em. - powiedział łagodnie, a ona już miała zaprotestować, gdy do składziku wpadła mała postać w niebieskiej sukience.
-Emma! - pisnęła radośnie i rzuciła się na dziewczynę.
-Witaj, Lottie. - przywitała się Emma, czochrając dziewczynce brązowe włosy. Jack spojrzał na córkę rozgniewany.
-Charlotte, gdzie mama? Przecież wiesz, że nie możesz tu wchodzić. Gdzie jest twój bra...
-Emma! - trochę większa osóbka wpadła do pokoju i rzuciła się na Emmę, odtrącając Charlotte.
-Cześć, Chris. - przywitała się, a Jack wziął się pod boki, patrząc wściekle na syna. Christopher i Charlotte byli bliźniakami. Oboje mieli brązowe włosy i ciemno zielone oczy po tacie. Po mamie mieli wystające kości policzkowe i pełne usta. Emma uwielbiała na nich patrzeć i traktowała ich jak swoje własne rodzeństwo.
-Christopher! Charlotte! - do składziku wpadła zdyszana matka bliźniaków i żona Jacka. Emma uśmiechnęła się do niej lekko.
-Dzień dobry, Sophie. - przywitała się, a kobieta odgarnęła z oczu blond włosy i posłała jej łagodny uśmiech, który dziewczyna tak dobrze znała.
-Witaj, Emmo. Co tam u ciebie? Z Rose wszystko w porządku? - zapytała. Była chyba najbardziej troskliwą osobą jaką Emma znała.
-Tak. Jak zawsze radosna. - powiedziała, a Sophie zaśmiała się. Chris wdrapał się na kolana Emmy, a ona odruchowo pogładziła go po głowie. Jack spojrzał na nią, opierając się o blat i krzyżując ręce na piersi.
-Dalej upiera się, żebyś ją brała ze sobą? - zapytał, a Emmie zrzedła mina. Pokiwała głową, a Jack westchnął. - Może niedługo jej przejdzie. Nie mam pojęcia dlaczego tak ją ciągnie na zewnątrz. Powinna wiedzieć najlepiej jaki ten świat jest niebezpieczny.
Sophie spojrzała na męża karcąco, a on zamilkł, zdając sobie sprawę z tego co powiedział. Emma przez chwilę poczuła bolesne ukłucie w sercu, ale to uczucie szybko minęło. Uśmiechnęła się lekko.
-Nic się nie stało, Sophie. Sama tego nie rozumiem. No nic, będę się zbierać. - Chris zsunął się jej z kolan, a ona wstała. Charlotte chwyciła ją za rękę.
-Przyjdziesz jutro na obiad? - zapytała, patrząc na nią wyczekująco.
-Wydaje mi się, ze nie mo..
-Nie, nie. To dobry pomysł. - poparła córkę Sophie, a Jack kiwnął głową na zachętę. Chris chwycił Emmę za drugą rękę, a ją znów zaskoczyło jego podobieństwo do siostry. Uśmiechnęła się przepraszająco.
-Przykro mi, ale nie mogę. Nie zostawię Rose samej, a nie wezmę jej ze sobą. Mogę wpaść rano, gdy Rose będzie jeszcze spać, jeśli to nie problem. - zaproponowała, a Christopher i Charlotte zapiszczeli z radości.
Sophie uśmiechnęła się.
-Oczywiście. Wpadaj kiedy chcesz. - powiedziała.
-Dobrze. Widzimy się jutro. - puściła bliźniaków i ruszyła do wyjścia, najpierw zbierając wszystkie graty z blatu i pakując je do plecaka, który kiedyś dostała od Jacka. Plecak był w kolorowe plamy, które teraz wyblakły, lecz mimo to Emma bardzo go lubiła.
-Odprowadzę cię. I tak nie poradzisz sobie z tymi zamkami. - zaproponował Jack i ruszył za nią.
-Ucałuj ode mnie Rose. - powiedziała Sophie, a Chris i Charlotte pomachali jej uśmiechając się szeroko. Emma im odmachała i przeszła pod zasłoną na korytarz.
-Zwariuje z tymi dzieciakami. Mogę im powtarzać sto razy a i tak mnie nie posłuchają. Jeszcze tego brakuje, żeby Chris wziął sobie miecz, a Charlotte pistolet. O Boże, nawet nie chce myśleć co by się wtedy stało. - mówił Jack, idąc kilka kroków przed nią.
-Mówisz tak, a nigdy ich stamtąd nie wyganiasz, kiedy już przyjdą. - zauważyła Emma, a Jack zaśmiał się.
-Chyba masz rację. - przyznał.
Emma uśmiechnęła się. Jack i Sophie byli dla niej jak przybrani rodzice, a Chris i Charlotte jak rodzeństwo. Traktowała ich jak swoją własną rodzinę, a zawdzięczała im tak wiele. W końcu to Jack znalazł jej dom, w którym teraz mieszkała z Rose. To on przygarnął ją i jej siostrę, gdy przedzierały się przez deszcz, szukając schronienia. To on nauczył ją strzelać, mimo iż Sophie tego nie popierała, bojąc się, że gdy Emma dołączy do walczących, coś jej się stanie. To Sophie dawała jej gotowe obiady, gdy wpadała do nich i zawsze dbała, by jej i Rose niczego nie brakowało. Chris i Charlotte zawsze wywoływali uśmiech na jej twarzy, nawet jeśli za sobą miała koszmary dzień. To oni dawali jej miłość i wsparcie kiedy tego potrzebowała. Byli kolejnym powodem, dla którego walczyła. Chciała, by Chris i Charlotte byli bezpieczni. Tak samo Jack i Sophie. Kochała ich tak samo jak Rose. I postanowiła sobie, że nie pozwoli żadnemu Pożeraczowi stanąć w tej dzielnicy. Dlatego robiła te obchody, dlatego zaczęła walczyć. By odwdzięczyć się im wszystkim, za ich troskę, za to, że są powodem dla którego chce żyć.
-No to uważaj na siebie. - powiedział Jack, wyrywając ją z rozmyślań. Otworzył już drzwi i teraz patrzył na nią uważnie. - Masz wszystko? Może cię odprowadzić?
Emma pokręciła głową.
-Nie trzeba. Dzięki za wszystko. A i przyniosę ci coś w podziękowaniu za broń. - powiedziała. Westchnął znużony.
-Przecież ty nie płacisz. Nie musisz mi nic dawać. - mruknął, czochrając jej włosy jak małej dziewczynce.
-Ale dam. Chociaż coś dla dzieciaków, lub Sophie. Dla ciebie też coś znajdę. - rzuciła, a on znów westchnął, lecz nie protestował. Nie było sensu. Ten scenariusz powtarzał się zawsze, gdy przychodziła po broń lub w odwiedziny. Emma pomachała mu ręką. - To do zobaczenia.
-Na razie, Em. - uśmiechnął się, a ona wyszła na zewnątrz. Jack zamknął drzwi dopiero, gdy dziewczyna zniknęła za szczeliną. Emma wzięła rurę w ręce, postanawiając sobie, że nie będzie już dzisiaj używać broni od Jacka. Ruszyła w stronę domu, rozglądając się dookoła.
Gdy doszła do znajomej ulicy odetchnęła z ulgą. Jednak gdy jej oczom ukazał się ich dom zamarła z nogą uniesioną w górze. Jej serce zaczęło bić szybciej, a wszystkie włosy zjeżyły się na karku. To niemożliwe. Niemożliwe. Jak zaczarowana wpatrywała się w barykadę, czując coraz większą panikę.
Szczelina była odsłonięta, a ciemność ze środka zdawała się z niej drwić. Wpatrywała się w ten widok jak zaczarowana, niezdolna się ruszyć. Jakim cudem? Dlaczego? Co się stało? Rura upadła z hukiem na ziemię, a ona przecisnęła się przez szparę, ignorując wszystkie środki bezpieczeństwa. Zahaczyła rękawem o ostry kant biurka, więc szarpnęła a materiał rozdarł się ukazując gołą skórę. Emma wbiegła na schody, czując jak serce wali jej w piersi.
-Rose?! - krzyknęła, a głos się jej załamał. Odpowiedziała jej cisza. - Rose?! Rose, gdzie jesteś?! ROSE!
Biegała po całym domu, ale wszędzie panowała cisza. Dotarła do sypialni, ale i tam było pusto. Upadła na kolana, ściskając się za brzuch.
-Rose. - zaszlochała, czując ogromny ból w sercu. Zaczerpnęła urywanego oddechu, zaczynając się kiwać w przód i w tył. - Rose, nie rób mi tego. Rose, proszę.
Rozejrzała się spanikowana, ale wszystko wyglądało tak jak zwykle. Chciała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła, jakby jej ciało było za ciężkie i zwinęła się w kulkę, czując bolesne ściskanie w żołądku. Serce waliło jej w piersi wybijając złowieszczy rytm, a ona zaciskała powieki, jakby to był sen, a ona chciała się go pozbyć za wszelką cenę.
-Rosie, gdzie jesteś? - szepnęła, kuląc się jeszcze bardziej. I wtedy gdzieś usłyszała cichy szept. Poderwała głowę, lecz wokoło panowała taka sama cisza jak wcześniej. Emma chwyciła się za głowę, zaciskając palce na włosach i ignorując towarzyszący temu ból. Zaczyna wariować. To pewne. Zaczyna już słyszeć głosy. Zacisnęła mocno powieki, chcąc pogrążyć się w ciemności, gdy znów to usłyszała, teraz wyraźniej. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej, ale głos pojawił się znowu i znowu, a ona zdała sobie sprawę, że to nie halucynacje. Naprawdę słyszała jak ktoś ją woła. Poderwała się z podłogi i ruszyła biegiem z powrotem na zewnątrz, bo stamtąd dochodził głos. W biegu wyjęła pistolet i uzupełniła amunicję, oraz wepchnęła sztylet za pasek spodni, po czym zaczęła się przeciskać przez szczelinę w barykadzie.
-Emma! - krzyknął ktoś, a ona poznała, że to głos Rose. Gdy wypadła na zewnątrz, zaczęła się rozglądać, lecz siostry nigdzie nie było widać. Chciała krzyknąć, ale coś ją od tego powstrzymywało, a ona zdała sobie sprawę, że coś jest nie w porządku.
-Tutaj, Em! Na górze! - Dziewczyna poderwała głowę i otworzyła szeroko oczy. Jej siostra siedziała na dachu sąsiedniego budynku, zwieszając nogi z krawędzi i dyndając nimi, uśmiechając się przy tym szeroko. - Chodź do mnie! Widok jest wspaniały, naprawdę! Wołałam cię wcześniej, ale chyba nie słyszałaś! Nie wlecz się tak! Chodź!
Dziewczyna zaniemówiła, czując wielką gulę w gardle. Czuła jednocześnie ulgę, jak i przerażenie. Radość rozsadzała jej serce, bowiem Rose była bezpieczna, ale co ta idiotka wyrabia?! Emma rozejrzała się przerażona, a do jej uszu dobiegł odległy dźwięk, który dobrze znała.
-Rose! Rose złaź tutaj, szybko! - wrzasnęła, rozglądając się dookoła i czując, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Odbezpieczyła pistolet i wytarła spoconą dłoń w spodnie.
-Co mówisz? Nie słyszę cię! Chodź tutaj! - odkrzyknęła Rose, a Emma zaklęła. Wpadła do budynku i zaczęła ile sił w nogach wbiegać po schodach. Jak mogło do tego dojść? To wszystko przez Rose. To wszystko przez jej głupie pomysły. Przez jej beztroskę. Gdyby tylko przestała chować się za tą kurtyną bezpieczeństwa, nic by się nie stało. Emma zacisnęła zęby docierając na ostatnie piętro. Pchnęła drzwi prowadzące na dach, a chłodne powietrze uderzyło ją w twarz. Wbiegła na dach akurat wtedy, gdy na ulicy pod nimi pojawił się ciemny kształt. Z całych sił starała się powstrzymać patrzenie w dół. Zamknęła na chwilę oczy, odetchnęła i ruszyła w stronę siostry.
-Och, jesteś! Rany, ale na zewnątrz jest fajnie! To powietrze jest takie czyste, a słońce tak przyjemnie grze.. - Emma podeszła do siostry i chwyciła ją za rękę, przerywając jej monolog.
-Jesteś idiotką, Rose. Jak tylko wrócimy do domu, nawrzeszczę na ciebie jak jeszcze nigdy. - syknęła Emma, kipiąc ze złości  i niepokoju. Coś pod nimi huknęło, a Emma zrozumiała, że Pożeracz dostał się już do budynku. Zaklęła i zaczęła się rozglądać za jakąś kryjówką, jednak na dachu było pusto. Emma pchnęła Rose w stronę drzwi do budynku, ale zamiast kazać jej wyjść, pokierowała ją na ścianę obok tak, że gdy ktoś wejdzie na dach, drzwi powinny ją zasłonić.
-Nie waż mi się stąd wychodzić, Rose. - powiedziała, a siostra widząc wyraz jej twarzy skuliła się i kiwnęła głową. Emma odwróciła się, unosząc pistolet i kładąc palec na spuście. Odeszła od drzwi i stanęła naprzeciwko nich po drugiej stronie dachu, by Pożeracz skupił się na niej, gdy już tu dotrze. Słyszała coraz wyraźniej jego przyspieszone kroki na klatce schodowej. Serce waliło jej w piersi, gdy patrzyła na jeszcze nie otwarte drzwi i na kryjącą się za nimi Rose. Jej oczy były wielkie i przestraszone.
Ten Pożeracz musiał usłyszeć Rose. Nie było mowy, że pojawił się tutaj tak z niczego. W tej dzielnicy mieszkała tylko Emma z Rose, Jack z rodziną i jeszcze może dwie rodziny, oraz kilku outsiderów. Te potwory wyczuwają ludzi, więc im ich więcej, tym więcej Pożeraczy. Wcześniej na pewno go nie było, bowiem Emma na obchodzie nie dostrzegła żadnego potwora. Wtedy było spokojnie, ale przez krzyki jej i Rose, któryś musiał je usłyszeć. Cóż, to potwierdzało tezę Jacka, że mają bardzo czuły słuch.
Drzwi na dach otworzyły się z hukiem, a Rose zakryła usta ręką, żeby nie krzyknąć. Emma mocniej zacisnęła rękę na broni. Najpierw nic się nie działo, a potem zza drzwi wyłonił się Pożeracz. Emmę zawsze zaskakiwało to, że te potwory wyglądają jak ludzie. Ten także. Miał długie, sięgające ramion, brązowe włosy i ciemną karnację. Jednak nie był człowiekiem. Stał pochylony z ramionami luźno zwieszonymi po bokach, jakby jego ręce były niesprawne. Oddychał szybko, a gdy odwrócił się w jej stronę, Emma zobaczyła, że z jego ust leci cienka stróżka śliny. Jednak to ich oczy zdradzały to, kim naprawdę są. Czarne, z czerwonymi źrenicami wpatrywały się w nią bez żadnych uczuć. Jak dzikie zwierze obserwujące myśliwego. Siateczka ciemnych żył biegła od lewego oka do skroni, jakby z jego oczu sączył się jad, a trucizna rozprzestrzeniała się stopniowo na całą twarz.
Jego wargi się poruszyły, a palce drgnęły w nerwowym tiku. Emma zadrżała, ale ręce ściskające broń pozostały nieruchome. Skupiła się i wystrzeliła akurat w momencie, gdy Pożeracz ruszył w jej stronę. Jednak ten zrobił unik i trafiła go w ramię. Zaklęła głośno, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, od którego dziewczynie zjeżyły się włoski na karku. Pożeracze poruszały się strasznie szybko, więc Emma odskoczyła akurat w momencie, gdy jego ręka uderzyła w powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą była jej twarz. Wcześniej dzieliło ich kilka metrów, a on pokonał je w sekundę. Nim zdążyła się odwrócić, Pożeracz znów skoczył, a ona krzyknęła, gdy uderzył ją z całej siły w bok. Przeleciała kilka metrów, po czym huknęła plecami o ziemię. Siła uderzenia wycisnęła jej powietrze z płuc. Gdyby nie to, że Pożeracz sam wywrócił się przez ich zderzenie, już byłaby martwa. Teraz potwór wstawał z ziemi kilka metrów od niej. Emma podniosła się, czując tępe pulsowanie w głowie. Pożeracz odwrócił się i spojrzał na nią tymi dzikimi oczami. Dziewczyna podniosła pistolet i znów wycelowała, gdy Pożeracz pochylił się, szykując się do skoku. Tym razem odczekała, aż na nią ruszy i gdy był zaledwie dwa metry od niej, nacisnęła spust, a broń wystrzeliła i trafiła dokładnie tam, gdzie miała trafić, czyli w skroń poznaczoną żyłkami.
Pożeracz runął jak długi tuż przed nią i zamarł w bezruchu. Emma oddychała spazmatycznie, czując jak powoli słabnie. Czym prędzej sięgnęła po sztylet i zamachnęła się, podcinając potworowi gardło. Krew trysnęła na ziemię, a Emma znów zdała sobie sprawę, że krew Pożeraczy wygląda całkiem jak ta ludzka.
-Niesamowite! - Emma odwróciła się i zobaczyła Rose stojącą kilka metrów za nią. Zacisnęła zęby i odwróciła się z powrotem do martwego Pożeracza. Rose podbiegła do niej i jak zaczarowana wpatrzyła się w potwora. - Poradziłaś sobie z nim tak szybko! Jesteś wspaniała, Em! Zabiłaś go!
Emma nie odpowiedziała, patrząc na wykrwawiające się ciało Pożeracza. Leżał na brzuchu, więc nie widziała jego twarzy. Teraz wyglądał całkiem jak człowiek. Wzrok Emmy był beznamiętny, jakby zabijanie było czymś normalnym. Ale właśnie tak było. W tych czasach, jakie nastały, zabijanie było częścią życia ludzi. Już dawno zniknęła litość i poczucie winy. A jednak Emma, gdy patrzyła na ciało tego potwora, czuła, jak ucieka z niej kolejna część jej człowieczeństwa. Ale przecież to był tylko potwór. On zabił setki ludzi, a może jeszcze więcej.
Emma odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Spojrzała przez ramię na Rose i zdziwiła się, widząc, że siostra kuca nad ciałem i wpatruje się w nie jak urzeczona. Emma zacisnęła zęby i zbiegła po schodach.
Co Rose widziała w zewnętrznym świecie? Dlaczego tak się jej podobał? I dlaczego mimo iż zobaczyła Pożeracza, stwierdziła tylko, że walka z nim była niesamowita? Dlaczego fascynowało ją zabijanie? Emma zacisnęła dłoń w pięść i walnęła z całej siły w ścianę. Poczuła tępy ból, ale go zignorowała, przyzwyczajona do cierpienia.
Dlaczego nie rozumiała, jaki ten świat jest okropny? Dlaczego nie widziała tego całego cierpienia? Dlaczego ona mogła żyć w swoim własnym bezpiecznym świecie wolnym od trosk, a Emma musiała walczyć? Dlaczego ten świat był taki niesprawiedliwy?
Wyszła z budynku, gdy słońce chowało się za majaczące w oddali wieżowce, zabarwiając niebo na szkarłatny kolor krwi. 

1 komentarz:

  1. Niesamowity rozdział oraz genialna wyobraźnia jaką nam tu przedstawiłaś :) Czekam na następne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy